Ma cukrzycę. W trakcie kariery przyjął ponad 10 tysięcy zastrzyków. "Tak zostałem mistrzem"

Newspix / JACEK PRONDZYNSKI / PRESSFOCUS  / Na zdjęciu: Michał Jeliński
Newspix / JACEK PRONDZYNSKI / PRESSFOCUS / Na zdjęciu: Michał Jeliński

- Musiałem się maskować, by nie pokazywać słabości. Jeden błąd mógł sprawić, że przestaną mi ufać - mówi Michał Jeliński, który mimo choroby został mistrzem olimpijskim. To z niego przykład wziął bramkarz kadry Polski.

Michał Jeliński był członkiem najbardziej utytułowanej osady w historii polskiego wioślarstwa. Na swoim koncie ma tytuł mistrza olimpijskiego i cztery złote medale mistrzostw świata. To wszystko udało mu się osiągnąć, mimo iż kilka lat wcześniej usłyszał diagnozę o cukrzycy typu 1. W tamtym czasie było poważne zagrożenie, że to wyeliminuje go ze sportu na najwyższym poziomie. Sam zawodnik, a obecnie działacz przyznaje, że nie było mu łatwo.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Niedawno bramkarz reprezentacji Polski Marcin Bułka przyznał, że to właśnie pan był dla niego inspiracją. Zdziwiły pana te słowa?

Michał Jeliński, mistrz olimpijski w wioślarstwie z Pekinu z 2008 roku: To bardzo miłe. Mało kto wie, ile pracy kosztuje sportowca-cukrzyka dojście do mistrzostwa w sporcie. Choć z Marcinem nigdy się nie spotkaliśmy, to dość często spotykam ludzi, którzy przyznają, że moje dokonania dodały im wiary we własne możliwości. Od początku otwarcie mówiłem o swojej przypadłości i o tym wszystkim, z czym mierzyłem się w trakcie kariery. Jestem dumny z tego, co udało mi się osiągnąć i cieszę się, że dałem dobry przykład innym.

ZOBACZ WIDEO: Porównali go do Maradony. Tylko spójrz, co robił z piłką

Czy po diagnozie usłyszał pan od lekarzy, że dalsze uprawianie sportu jest niemożliwe?

Jeszcze na początku lat 90-tych wyczynowe uprawianie sportu z cukrzycą wydawało się szaleństwem. Mało lekarzy w tamtym czasie dawało nadzieję, że to może się udać. Technologia podawania insuliny i pomiaru glikemii była "chałupnictwem" w porównaniu do obecnych rozwiązań. Na szczęście ja w 2003 roku usłyszałem sporo ostrzeżeń, poznałem zagrożenia, ale ostateczna decyzja należała do mnie. Zdawałem sobie sprawę, że w moim przypadku treningi to za mało, równie ważne jest zadbanie o wyrównanie cukrzycy, żeby nie zniweczyć swojej ciężkiej pracy. Brałem pod uwagę, że po diagnozie mogę już nigdy nie wejść na najwyższy poziom. To było przytłaczające.

Miał pan plan B na swoje życie? Diagnozę usłyszał pan jako 23-latek, gdy walczył o wyjazd na swoje pierwsze igrzyska.

Nie miałem przygotowanego planu B i właśnie dlatego musiałem spróbować walczyć dalej. Założenie było takie, że będę kontynuować karierę i zobaczę jakie będą efekty. W sporcie nie ma czasu na słabości - rywala nie interesuje przecież czy masz jakieś problemy zdrowotne. Czasami musiałem się maskować, nie tylko przed rywalami, ale także kolegami, by nie pokazywać swoich słabości. Musiałem mieć na uwadze, że przecież mogą przestać mi ufać lub…. wymienić na kogoś gotowego do rywalizacji.

Czy po diagnozie miał pan myśl, że cała pana wieloletnia praca idzie właśnie na marne, a pan nie będzie w stanie utrzymać poziomu sportowego?

Oczywiście, że na początku był strach, że tak to się może skończyć. Obawiałem się, że niebawem zaczną się problemy, by startować na najwyższym poziomie i być w kadrze narodowej. Musiałem wtedy przecież walczyć o kwalifikację na igrzyska w Atenach - a jednocześnie ciągle pamiętać, że nieodpowiedni poziom cukru w kluczowym momencie może zepsuć wszystko w parę minut. Wtedy te zarządzanie cukrami było dużo trudniejsze niż obecnie.

Wahał się pan, czy zostać w sporcie?

Pozostanie w sporcie to nie było żadne bohaterstwo z mojej strony - po prostu nie widziałem siebie bez sportu. Lekarze, do których trafiłem, klarownie przedstawili mi ryzyka i zagrożenia. Sport to zdrowie także dla cukrzyka, wyczynowy to już bardziej skomplikowana materia.

Jak wyglądały pierwsze tygodnie, gdy już wiedział pan, że choruje na cukrzycę?

Cukrzycę zdiagnozowano u mnie zupełnie przypadkowo podczas rutynowych badań sportowych. Od dwóch lat czułem się gorzej, ale zwalałem to na mocne treningi. Po diagnozie dostałem skierowanie do szpitala, gdzie przez tydzień uczyłem się swojego nowego życia. Diabetolodzy ustawili dawki insuliny (5-6 zastrzyków dziennie), a ja po wyjściu weryfikowałem wiedzę w warunkach bojowych, czyli na treningach. Na moje szczęście trafiłem do Kliniki Diabetologii w Poznaniu (obecnie pod kierownictwem pani prof. Doroty Zozulińskiej-Ziółkiewicz), która skupia specjalistów najwyższej klasy. W XXI wieku pacjentów uczy się zarządzania cukrzycą przez aktywność sportową, a tych ze sportowymi ambicjami - także przez sport wyczynowy.

Zapisał się pan w historii nie tylko polskiego i światowego sportu.

I chyba to jest dla mnie największym powodem do dumy. W tym momencie na świecie jest zaledwie pięć osób, które przy okazji cukrzycy zdobyły mistrzostwo olimpijskie. Dość elitarny klub. Zostałem mistrzem olimpijskim, a do tego cztery razy byłem mistrzem świata. miałem też bardzo dużo szczęścia, że trafiłem na swojej sportowej drodze trenera Wojciechowskiego oraz kolegów z osady: Adama, Marka i Konrada. Nie chcę się porównywać z innymi, ale niejednokrotnie frustrowałem się, że koledzy po prostu idą na trening, biorą łódkę i… wiosłują. U mnie wszystko było dużo bardziej skomplikowane.

Co pan przez to rozumie?

Wzrosty i spadki glikemii szczególnie tuż przed treningiem to duży problem. Odpowiednie planowanie, zarządzanie czasem, zwykłe przygotowanie napoju na trening - odpowiednia ilość węglowodanów do każdego treningu, bo tak naprawdę każdy może być o innej intensywności i długości. To wszystko ma kolosalne znaczenie, ale też po prostu zajmuje głowę i czas.

Ile razy zdarzało się, by podczas zgrupowań koledzy musieli przerwać trening ze względu na pana niedyspozycję?

Pamiętam kilka przypadków, gdy cukier zaczął mi spadać podczas treningu na wodzie, musiałem przerwać i dopić, dojeść coś słodkiego. To nie jest grzech. Trening jest przecież po to, by poznawać organizm i uczyć się. Na regatach oczywiście już nie ma na to czasu ani miejsca.

Były poważniejsze przypadki?

Na szczęście nigdy nie musiała po mnie przyjechać karetka i dotyczy to zarówno kariery sportowej, jak i życia prywatnego. To nie tylko punkt honoru, by nigdy do czegoś takiego nie dopuścić. Taka sytuacja pewnie zdyskwalifikowałaby mnie w oczach trenera, czy kolegów. Gdybym sam nie poradził sobie ze swoimi problemami, to nie mógłbym liczyć na to, że ktoś okaże wobec mnie litość i będzie mnie prowadził za rękę.

Czyli nigdy nie zasłabł pan w łódce?

Nigdy. Glikemia we krwi nie obniża się w kilka sekund, to się daje odczuć. Można szybko zareagować. Mózg zaczyna działać na spowolnionych obrotach. Jeśli ktoś ma doświadczenie, to momentalnie jest to w stanie wyczuć. Przerywałem wtedy trening, jadłem i piłem, a po kilku minutach wracałem. Oczywiście jeśli reszta ekipy na mnie poczekała….

Jak reagowali koledzy?

Gdyby to zdarzało się częściej, to jestem przekonany, że sami powiedzieliby "żebym się ogarnął" lub szukaliby zastępcy. Na szczęście takie przypadki to były incydenty. Nigdy nie miałem takiej rozmowy, aczkolwiek spojrzenia czasami są bardziej wymowne. Wypływając samotnie na środek jeziora, trzeba podejść do sprawy odpowiedzialnie i odpowiednio przygotować się do treningu. Nie można oczekiwać, że ktoś będzie nas ratował daleko od brzegu.

Miał pan jakieś ograniczenia związane z chorobą?

W czasie kariery sportowej starałem nie myśleć o sobie jako o osobie chorej. Czasem jednak trudno było uniknąć słów: pacjent, recepta, insulina, pomiary glikemii, czy patrzeć bezrefleksyjnie na te ilości osprzętu oraz dokonywać wkłuć do pompy insulinowej. Realizowałem czasem bardzo ciężkie treningi i nie mogłem zastanawiać się, jak one wpłyną na wyrównanie. Dbałem o odpowiednie nawyki jako pacjent, ale pracowałem na maksa, bez taryfy ulgowej. Zostawiałem cukrzycę na brzegu i skupiałem się na pracy.

Ile czasu dziennie musiał pan poświęcić w czasie kariery na sprawy związane z chorobą?

Poświęcałem oczywiście na to więcej czasu niż moi koledzy. Przede wszystkim musiałem skrupulatniej planować dietę. Pompę insulinową zacząłem używać dopiero po igrzyskach w Pekinie. Do tego czasu przez pięć lat musiałem przyjmować dziennie około sześciu zastrzyków z insuliną. Łatwo policzyć, że w tym czasie wykonałem sobie ponad 10 tysięcy zastrzyków. 4-5 wykonywałem przy okazji posiłków, a dwa jako baza długodziałająca. Tak zdobyłem mistrzostwo olimpijskie.

Nie miał pan możliwości zapomnieć czegoś, czy źle zorganizować.

Gdy po trzecich igrzyskach olimpijskich zacząłem więcej trenować indywidualnie, to coraz bardziej zaczęło mnie denerwować, że inni mają łatwiej. Musiałem zmierzyć poziom cukru, sprawdzić wkłucie do pompy, ewentualnie wykonać nowe. Ostatnio policzyłem, że w ciągu ponad 20 lat zużyłem 1200-1300 fiolek insuliny. Recepty, zakupy, apteka, przechowywanie, pakowanie na podróż. Sporo tego.

Od ponad 10 lat prowadzi pan fundację ACTIVEdiabet. Ilu młodych ludzi zdołał pan przekonać do swojej wizji i nauczyć życia z cukrzycą?

W tym czasie zorganizowaliśmy jako fundacja kilkadziesiąt szkoleń, programów, ale też wsparliśmy wiele innych środkami Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz sponsorów. Głównie dla najmłodszych pacjentów z cukrzyca typu 1 i ich rodziców. Mówimy więc o tysiącach ludzi, którym trzeba zaszczepić lub wspierać ich edukację sportową.

Co pan im mówi?

Przekonuję rodziców, by nie izolowali swoich dzieci, a zamiast tego natchnęli je wiarą we własne możliwości. Żaden młody człowiek z cukrzycą nie może czuć się jak osoba niepełnosprawna. Od 21 lat staram żyć aktywnie przy okazji cukrzycy, a nie pomimo, cieszę się dobrym zdrowiem i tego się trzymam.

Dziś jest pan także asystentem dyrektora sportowego PZTW. W tym przypadku sukcesów jest mniej, bo nasi reprezentanci wywalczyli zaledwie dwie kwalifikacje na najbliższe igrzyska olimpijskie. Tak źle w polskim wioślarstwie nie było już bardzo dawno.

O poziomie sprawności i aktywności sportowej polskiej młodzieży szkolnej napisano już wszystko. Od trzech lat ruszyliśmy z programem Młode Polskie Wiosła i budujemy fundamenty polskiego wioślarstwa. Niestety po igrzyskach w Tokio nastąpiła też dziura pokoleniowa w niektórych osadach, którą musimy odbudować. Jestem pewny, że doczekamy się niebawem wyników zdolnej młodzieży, pokolenia obecnych młodzieżowców.

Pana kolega ze złotej osady, Marek Kolbowicz już jakiś czas temu zauważył problem i uderzył w PZTW mówiąc w TVP, że poziom naszej reprezentacji "spadł na twarz”. Co pan na to?

To bardzo słabe zachowanie ze strony mistrza olimpijskiego. Myślę, że Marek nawet jako obserwator z drugiego fotela zna przyczyny takiej sytuacji. Rzeczowa odpowiedź prezesa PZTW Adama Korola wyjaśnia wszystko. Oczywiście tylko dwie wioślarskie osady na igrzyska w Paryżu to niewątpliwie wynik poniżej oczekiwań, ale nasza kobieca dwójka podwójna wagi lekkiej oraz męska czwórka podwójna zrobią wszystko, aby podtrzymać medalową passę, czyli wioślarski medal na każdych igrzyskach od 2000 roku. Przypomnę, że w tym czasie zdobyliśmy osiem medali, w tym cztery złote. Cenniejszy dorobek w polskim sporcie ma tylko lekkoatletyka.

Historyczne zasługi polskiemu wioślarstwu trudno kwestionować, ale obecnie wygląda to trochę inaczej.

To wynika także z tego, że coraz trudniej zakwalifikować się na igrzyska. Za moich czasów w wioślarstwie startowało 50-60 państw i po 13 osad w czterech konkurencjach czwórek, 9 osad ósemek. Teraz jest aż 80 państw, ale tylko 9 osad w czwórkach, 7 w ósemkach. Trzeba być naprawdę wybitnym zawodnikiem, aby spełniać olimpijskie marzenia.

Przyzna pan, że nie brzmi to zbyt optymistycznie.

Niekoniecznie. Ostatni rok to najlepszy historycznie występ w MŚ U23, na których zdobyliśmy dwa złota i dwa srebra w konkurencjach olimpijskich. Widzimy także coraz większą konkurencję w kraju. Trzeba być cierpliwym, a jestem przekonany, że już w Los Angeles polskich wioślarzy będzie znacznie więcej, ale najważniejsze, żeby nie ograniczać się do udziału. Polskie wioślarstwo idzie w Polsce w dobrą stronę.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty 

Czytaj więcej:
Polska mistrzyni walczy z bólem i tęsknotą
Trener po wpadce pływaczki. "Sprawa wygląda absurdalnie"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty