Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Po raz kolejny na igrzyskach olimpijskich Paweł Fajdek zafundował ogromną nerwówkę swoim kibicom. W Londynie i Rio de Janeiro nie udało mu się przebrnąć przez eliminacje, w Tokio też ogromne nerwy dały o sobie znać.
Po dwóch kolejach Polak był bardzo daleko od awansu do finału. W trzeciej próbie też nie wyglądało to rewelacyjnie, ale 76,46 m ostatecznie zapewniło mu miejsce w najlepszej "12". Ostatecznie zajął dziewiąte miejsce (WIĘCEJ TUTAJ).
Po swoim pierwszym występie w Tokio młociarz przyznał, że ogromny stres zadziałał na niego paraliżująco.
- Ostatecznie był to niezły wynik, choć było dramatycznie. Na ile mogłem chyba pokonałem stres i demony. One wracają w takich sytuacjach, nawet dobry humor nie jest w stanie ich zniwelować. Byłem na to przygotowany, czułem że może tak być. W Rio było o wiele gorzej - tłumaczył.
- Nogi miałem sparaliżowane. W nocy nie mogłem zasnąć, spałem mniej niż cztery godziny. Przed wyjściem 46 razy sprawdzałem torbę czy wszystko mam. Jeśli przez dziewięć lat ciągnie się to za mną, a wy doskonale mi o tym przypominacie, to muszę jakoś sobie z tym radzić.
- Jak oceniam rzuty? Pierwszy był naprawdę ok, w drugim, zupełnie nieudanym, bałem się zrobić czwarty obrót. Ostatni znów był lepszy - dodał czterokrotny mistrz świata.
Fajdek zapewnia jednak przed finałem, że tam już nie będzie czuł żadnego stresu.
- W finale będę dużo spokojniejszy. Mam nadzieję, że z Wojtkiem Nowickim damy radę i odwalimy kawał dobrej roboty, czyli zdobędziemy dwa medale. Nie mogę się już doczekać - podsumował.
Do finału awansował też Wojciech Nowicki, który już w pierwszej swojej próbie rzucił aż 79,78 m.
Justyna Święty-Ersetic: To do mnie nie dociera--->>>
ZOBACZ WIDEO: Tokio 2020. Złoto sztafety "gamechangerem" dla Polski? "My też jesteśmy zdolni do wielkich rzeczy!"