Wiedzieliśmy z Igą, że zmierzamy w kierunku rozstania

PAP / Radek Pietruszka / Na zdjęciu: Piotr Sierzputowski
PAP / Radek Pietruszka / Na zdjęciu: Piotr Sierzputowski

- Fakt, że Iga była w stanie wziąć na siebie przekazanie mi decyzji o zakończeniu współpracy, świadczy o jej profesjonalizmie i szacunku do mnie - mówi WP SportoweFakty Piotr Sierzputowski.

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: W jakich okolicznościach dowiedziałeś się, że nie będziesz już pracował z Igą Świą[/b]tek?

Piotr Sierzputowski, były trener Igi Świątek: W takich, w jakich uważam, że powinienem był się dowiedzieć. Na spotkaniu z Igą i z osobami ze sztabu. Po rozmowie z Igą ona przekazała mi, jaką decyzję podjęła. Według mnie poprowadziła tę rozmowę bardzo dobrze.

Było jej trudno?

Myślę, że po pięciu latach współpracy nikomu nie byłoby łatwo. Fakt, że była w stanie wziąć to na siebie, świadczy o jej profesjonalizmie i szacunku do mnie. Wielkie brawa dla niej, że zachowała się w ten sposób.

Bardzo rzadko się zdarza, żeby osoba zwolniona z pracy tak wychwalała byłego pracodawcę.

Zasłużyła na to, bo pokazała, że praca, którą wykonywaliśmy od pięciu lat, nie poszła na marne. Sportowiec nigdy nie będzie w pełni samodzielny, zawsze wokół niego będzie pracować mnóstwo ludzi. Jednak im większą pokazuje samoświadomość, im bardziej jest decyzyjny, im więcej odpowiedzialności bierze na siebie, tym lepszym jest sportowcem. Jeśli Iga jest w stanie podjąć tak ważną decyzję, to mnie w pewnym sensie cieszy, bo wiem, że mam w to swój mały wkład.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wzruszające sceny. Nagranie polubiło już ponad milion osób!

Na konferencji podsumowującej sezon wyglądaliście jak zespół, który świetnie się czuje w swoim towarzystwie i nie potrzebuje zmian. Kilka dni później ciebie w tym zespole już nie było. Myślisz, że decyzja o rozstaniu z tobą była z rodzaju tych, które podejmuje się w ciągu jednej nocy?

Myślę, że raczej w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Nie byłem jednak zdziwiony, że termin był taki, a nie inny. Nie zdziwił mnie, uważam, że był rozsądny. Takich decyzji nie podejmuje się w emocjach, potrzeba do nich czasu, dobrego ich przemyślenia. Iga postąpiła właśnie w ten sposób, co jest warte docenienia.

Czyli w momencie, w którym usłyszałeś, że już nie będziecie razem pracować, nie doznałeś szoku i nie oblał cię zimny pot?

Zdecydowanie nie. Forma przekazania mi tej informacji sprawiła, że było to wręcz miłe doświadczenie. Nie wyszedłem ze spotkania załamany, nie myślałem: "Co teraz ze mną będzie?". Miałem pozytywne odczucia i byłem otwarty na nowe wyzwania. Oboje z Igą wiedzieliśmy od pewnego czasu, że zmierzamy w kierunku rozstania i rozstaliśmy się we właściwy, bardzo elegancki sposób. Dlatego specjalnie tego nie przeżywałem.

A było ci żal?

Z jednej strony tak, bo zainwestowałem w tę współpracę dużo czasu, emocji. Jednak z drugiej strony, wyobrażam to sobie tak, jakbym przez pięć lat prowadził biznes. Teraz już go nie mam, ale bardzo dużo dzięki niemu zyskałem, dużo się nauczyłem. Miałem z niego dużo przyjemności, poznałem wielu ludzi, zdobyłem tyle doświadczenia na najwyższym poziomie, ile moim zdaniem w Polsce nie ma nikt. Czy mogę w takim razie mówić, że jest mi żal? Jestem w takim momencie, że mam duże możliwości i jestem gotowy na podjęcie nowych wyzwań. Czuję przypływ energii.

Powiedziałeś też, że poczułeś ulgę.

Ulga to nie jest dobre słowo, bo w tym kontekście, który mam na myśli, jest trochę za bardzo nacechowane negatywnie. Wiesz jak to jest, jak się z kimś nie dogadujesz, nie możesz oczyścić atmosfery, czujesz takie wypalenie w relacji i nagle dochodzi do tego oczyszczenia. I tak się z nami stało. Teraz jedziemy dalej. Nasze drogi się rozeszły, ale życie toczy się dalej.

Wy się nie dogadywaliście?

Z perspektywy myślę, że nie mieliśmy wspólnej wizji, nie podążaliśmy w tym samym kierunku od jakiegoś czasu. A w takiej sytuacji trudno o zaufanie na korcie, o pełne zrozumienie, o dobrą dyskusję, która nie pozostawia miejsca na wątpliwości. Ta dyskusja jest potrzebna, ale jeśli nie prowadzi do wspólnych wniosków, nie ma sensu. To rodzaj negocjacji, na których opiera się tenis. Trener chce do czegoś przekonać zawodnika, zawodnik trenera, znajdujemy wspólne rozwiązanie i je wdrażamy. Jeżeli znajdujemy takie rozwiązanie, a mimo to obie strony nie czują pełnej satysfakcji z pracy, coś jest nie tak.

Kiedy te wizje zaczęły się rozchodzić?

Nie było konkretnego momentu, wydarzenia, po którym nie dogadywaliśmy się już tak dobrze w niektórych sprawach. Do samego końca były aspekty, w których dogadywaliśmy się świetnie, w innych trochę gorzej. W takich sytuacjach ważne jest, na ile zawodnik potrafi zaufać trenerowi. W naszym przypadku tego zaufania brakowało, po obu stronach to był jeden z elementów wypalenia, o którym mówię. Doszliśmy do momentu, w którym razem trudno było nam się już rozwijać, zatrzymaliśmy się.

Czym wasze wizje się różniły?

To nie były konkretne rzeczy. Z kimkolwiek nie usiądziesz do negocjacji, zawsze jesteście w stanie znaleźć jakieś rozwiązanie. Pytanie tylko, czy obie strony będą z niego zadowolone, czy też jedna strona mocno naciska, a druga idzie na ustępstwa. Gdy relacja się wypala, to takie negocjacje są trudne, nie ma już tego flow.

Łatwiej prowadziło się Igę, kiedy była niżej w rankingu? Wtedy łatwiej było ją przekonać do twojej wizji?

Nie sądzę. Wręcz im dłużej pracowaliśmy, tym bardziej profesjonalna była Iga. Jednak miała też coraz więcej do powiedzenia, ale nie w negatywnym sensie. Inicjowała coraz więcej dyskusji, o których mówiłem. One są bardzo dobre, bo są bodźcem do nauki. Pomagają zrozumieć rzeczy, nad którymi pracujemy, znaleźć wspólne rozwiązania.

W ostatnich dniach pojawiło się kilka opinii, że hierarchia w sztabie Igi była zaburzona, bo wyglądało to tak, jakby Daria Abramowicz była od ciebie ważniejsza.

Te opinie wynikają z braku wiedzy o naszym teamie. Ja nie zmieniłem swoich zadań, niczego nie odpuściłem, a Daria nie wychodziła poza zakres swoich zadań, nie wchodziła mi na kort i nie mówiła, co mam robić. Nie wiem, skąd takie pomysły. Może stąd, że ogólnie mało udzielałem się ostatnio w social mediach i w mediach, więc mogło się wydawać, że jest mnie mniej też w teamie, a to nieprawda. Ogólnie nie polecam takiego oceniania z zewnątrz.

Słyszałem, że do zakończenia współpracy mogły się też przyczynić twoje zastrzeżenia do zaangażowania Igi w treningi.

Przez ostatnie lata nie zdarzyło się, żeby nie była zaangażowana. Jej motywacja była raz większa, raz mniejsza, ale jeżeli coś było zaplanowane, zawsze wykonywała to od początku do końca. Nigdy nie było tak, że na treningu nie dała z siebie stu procent. Czy dała sto dziesięć? To subiektywna ocena, ona sama powinna odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jednak to, czego wymagałem, zawsze było zrobione. Iga jest nauczona sumienności. Nikt nie może jej zarzucić, że nie pracuje.

Ale pracować nie lubi. Tak powiedziałeś w jednym z wywiadów po Roland Garros 2020.

Nie lubi, szczególnie na korcie, gdy w grę wchodzą już godziny, duża powtarzalność. Dla Igi treningowa harówka, która często jest dość monotonna, zawsze była wyzwaniem. I to też jest duża umiejętność, za którą należy się szacunek. Nie lubisz tej monotonności, ale bardzo sumiennie wykonujesz swoje zadania.

A ty lubisz pracować?

Na korcie uwielbiam, poza nim raczej nie.

Może tu się rozeszły wasze wizje?

Ja w wolnym czasie idę zagrać w tenisa, Iga od tenisa odpoczywa, tylko że dla mnie granie to jest hobby, dla niej praca i dominuje w jej życiu. Kto wie, może ona, jak ma wolne, chciałaby uczyć innych grać w tenisa? Oczywiście, im więcej zawodniczka ma przyjemności z grania, tym jest jej łatwiej. Jednak ilu mieliśmy w historii takich, którzy nie mieli z tego przyjemności, a wygrali bardzo dużo? Najlepszy przykład to Andre Agassi.

To do ciebie Iga krzyczała w czasie meczu "przestań"?

W ostatnim czasie się nie zdarzało, ale ja takie zachowania rozumiem. Na korcie emocje są duże. Jak jeszcze grałem, sam wykrzykiwałem do taty niefajne rzeczy, o których potem musieliśmy porozmawiać. Zawodnicy i zawodniczki często przeżywają na korcie emocje, których wielu ludzi nigdy nie zrozumie. Tam jest ogromna presja, zwłaszcza jak czujesz, że patrzy na ciebie cały naród i jeszcze miliony widzów z innych krajów. Dla mnie najlepszy przykład, jak te emocje się uzewnętrzniają, to Andy Murray. Prywatnie świetny facet. Miły, kulturalny, bardzo dobrze wychowany. A kiedy wchodził na kort, wymachiwał rękami, złościł się, potrafił wyzywać swój sztab.

Ile jest w Idze takiego Andy'ego Murraya? Takiego dzikusa?

We wszystkich zawodnikach z czołówki siedzi taki dzikus. Moim zdaniem nie można być idealnie poukładanym, żeby dojść na sportowy poziom Top 30 rankingu ATP czy WTA. I nie mówię tego w znaczeniu negatywnym. Chodzi bardziej o to, że aby tam dotrzeć, trzeba zrobić tyle rzeczy, pokonać tyle przeszkód, że każdy przeciętny człowiek gdzieś po drodze powiedziałby "nie da się" i dał sobie spokój. Nie każdy da radę wstawać o szóstej rano z trudnym do wytrzymania bólem i iść na trening. A w zawodowym sporcie na najwyższym poziomie trzeba to umieć.

Co byś wskazał jako największy atut Igi?

Uwielbia wygrywać. Dla niej nie ma czegoś takiego, że już nie może być lepsza. Jak przegra, to potem przychodzi na treningi i chce grać szybciej, mocniej. Pragnienie zwycięstw jest jej największą motywacją. Nie chodzi jej o pieniądze, o sławę, a właśnie o wygrywanie. To potężny napęd dla sportowca. I niezawodny. Uważam, że jakiegokolwiek sportu indywidualnego by nie uprawiała, miałaby szansę na duży sukces.

Równie zdolna zawodniczka pewnie jeszcze ci się w karierze trenerskiej trafi, ale jest stosunkowo niewielka szansa, że będzie to zawodniczka z Polski.

I właśnie w tym sensie trochę mi żal tej 5-letniej inwestycji. Z drugiej strony, taki jest ten sport. Jeżeli byłby zdominowany przez Polaków, nie byłoby problemu. Ale nie jest. To nie oznacza, że mam teraz dzielić się swoim doświadczeniem tylko z polskimi trenerami i zawodniczkami. Jak ktoś będzie chciał skorzystać z wiedzy, którą zdobyłem, prowadząc Igę od 34. miejsca w juniorkach do wygranego Wielkiego Szlema i czołowej dziesiątki rankingu WTA, to postaram się pomóc. Tym bardziej, że moim zdaniem warto prześledzić karierę Igi, uczyć się na niej, bo naprawdę dużo osiągnęliśmy.

W czasie tych pięciu lat dużo musiałeś się uczyć, żeby być na bieżąco? Żeby mieć warsztat trenerski odpowiedni dla aktualnej klasy zawodniczki, którą prowadzisz?

Musiałem przede wszystkim zdobywać doświadczenie od innych trenerów, którzy są w tourze o wiele dłużej. Tu liczyły się znajomości, które nawiązałem, i czas, który spędziłem na rozmowach o tenisie. Nie wszyscy trenerzy chcą się dzielić wiedzą, ale są też tacy, którzy czują się samotni, bo cały rok podróżują bez rodzin. Dlatego lubią wieczorem usiąść przy piwku i pogadać. A co na tych rozmowach zyskałem, to już zależało ode mnie. Notować nie notowałem, ale zapamiętałem wiele historii. A nawet jak ich nie zapamiętałem, wiem, jakie emocje we mnie wzbudziły i co ci trenerzy chcieli mi przekazać poprzez jedną czy drugą opowieść.

Uważasz, że jesteś teraz trenerem ze ścisłej światowej czołówki? Biorąc pod uwagę, że w 2020 roku zostałeś trenerem roku WTA, to chyba jesteś.

Ta nagroda jest raczej konkursem popularności. Kapituła WTA nominuje szkoleniowców, a później trenerzy pracujący w cyklu, a jest ich około 300, oddają na nich głosy. Część wybrała mnie, bo mnie lubi, inni uznali, że zrobiłem dobrą robotę. Wyznacznikiem dobrej roboty są wyniki. W ostatnich sezonach miałem dobre, ale czy jestem już trenerem z topu? Przyszłość pokaże, zobaczymy, gdy zacznę kolejną pracę.

Przypomniała mi się scena z filmu "Rush", gdy James Hunt mówi do Nikiego Laudy: "Czasem pomaga, gdy ludzie cię lubią". W tourze WTA też tak jest?

Zdecydowanie. Zwłaszcza teraz, w czasie pandemii. Nie można ze sobą zabrać sparingpartnera, więc trzeba grać z innymi. Trzeba umieć się dogadywać. Chociażby po to, żeby w czasie wspólnego treningu zrobić coś, co ty chcesz robić. Jak jesteś tym wyżej notowanym, ten z niższym miejscem w rankingu się dostosuje. Ale jak to ty trenujesz z lepszym, musisz mieć z nim dobrą relację, żeby narzucić to, co chciałbyś przetrenować. Posiadanie wielu przyjaciół w tourze jest bardzo istotne. Daje spokój. W WTA relacje między zawodniczkami i ich sztabami są teraz naprawdę dobre. Każdy każdemu daje szansę, by stał się jak najlepszy. W końcu o to w tym wszystkim chodzi. Biznes musi się sprzedawać. A tym lepiej się sprzeda, im wyższy będzie poziom. Wtedy więcej ludzi będzie chciało oglądać tenis, a zawodnicy i zawodniczki więcej zarobią.

W tenisie każdy stara się teraz być lubianym, czy są tacy, którzy mają to gdzieś?

Może, ale niewielu. Po prostu spędzamy ze sobą tyle czasu w ciągu roku, że trudno nie mieć z innymi jakichś relacji. Wyobraź sobie, że cały czas podróżujesz, zmieniasz strefy czasowe, przez które często budzisz się w środku nocy. Jesteś zmęczony, masz dosyć stresującą pracę. Nawet jak jesteś samotnikiem, będziesz chciał o tym wszystkim z kimś porozmawiać. Zawsze znajdziesz osoby, które lubisz, z którymi dobrze ci się gada. I swoich wrogów też, choć "wróg" to chyba za mocne słowo.  Teraz wrogości raczej nie ma. Wiem z opowieści, że kiedyś w tourze wyglądało to gorzej. Teraz prawie nikt nie przekłada emocji z meczów na to, co dzieje się poza kortem. Na korcie rywalizujemy, bijemy się na nim do upadłego, ale jak już z niego schodzimy, idziemy razem na zakupy, na piwo czy na obiad.

Przyjaciół w tenisowym świecie na pewno macie wielu. A wrogów?

Trudno powiedzieć, bo ze swoimi sympatiami ludzie się nie kryją, z wrogością już tak. Potwierdzam, że przyjaciół mam wielu, pokazało to rozstanie z Igą. Dużo osób się do mnie odezwało i przekazało wyrazy wsparcia, życzenia powodzenia w dalszej karierze. Starsi trenerzy przekonywali mnie, że tak już jest w tym świecie, żebym dalej robił swoje i zapewniali, że niedługo znowu się zobaczymy. Do dzisiaj dostaję tego rodzaju wiadomości, a przecież wcale ich nie oczekuję. To miłe, że komuś chce się poświęcić chwilę, żeby coś do mnie napisać.

Kto i kiedy w ciągu tych pięciu lat pracy z Igą wkurzył cię najbardziej?

Było kilka zawodniczek, które nieelegancko zachowały się w czasie spotkań. Na przykład Aryna Sabalenka w czasie ostatnich finałów WTA w Guadalajarze. Przed serwisem Igi zaczęła podburzać publikę. To takie sportowe cwaniactwo, którego Idze jeszcze brakuje. Niech sobie dziewczyna robi takie rzeczy, jak sama serwuje. Czy to, co zrobiła, miało wpływ na wynik? Może minimalny. Nie mam do niej żalu, podchodzę do tego tak, że pokazała mi lukę w moim treningu.

W warsztacie pewnie masz jeszcze trochę luk, ale wiele zawodniczek i tak chciałoby z niego skorzystać. Dostałeś już jakieś konkretne oferty?

Nie. Czekam na propozycje, które mnie zaciekawią. Mogę sobie na to pozwolić. Mam już kilka ofert pracy bardziej konsultingowej, dodatkowych projektów, więc na pewno nie będę się nudził.

Dostałeś od Igi jakąś odprawę?

Chciałbym, żeby to zostało między nami. Powiem tak: nasze rozstanie było naprawdę bardzo w porządku.

Może teraz odezwiesz się do rodziców tej tenisistki, której bardzo bogaci rodzice oferowali ci kiedyś ogromne pieniądze?

Ta dziewczyna, pochodząca z okolic Monako, chyba już nie gra w tenisa.

Ile wtedy ci oferowano?

Kilkadziesiąt tysięcy euro miesięcznie.

Mówiłeś, że zarabiałbyś więcej niż trener piłkarskiej reprezentacji Polski. Paulo Sousa dostaje co miesiąc 70 tysięcy euro.

Odnosiłem się do czasów Adama Nawałki.

Bardzo kusiło, żeby przyjąć tę propozycję?

Wtedy ani trochę i to się nie zmieniło. Nigdy nie pracowałem dla pieniędzy. Fajnie je mieć, czuć się komfortowo, móc sobie pozwolić na dostatnie życie. Jednak dla mnie uczenie gry w tenisa to ma być przede wszystkim pasja, a nie zajęcie, dzięki któremu mam z czego żyć.

Myślisz, że szybko wrócisz do pracy w tourze?

Nie wiem, ale nie chciałbym przerwy dłuższej niż rok. Myślę, że sezon 2022 wszystko wyjaśni. Sposobów, żeby dostać się do touru, jest wiele. Można zacząć pracę z zawodniczką, która już w nim gra, można zainwestować czas i pieniądze, żeby kogoś wychować. Oczywiście, trzeba mieć dobry materiał ludzki, dobry plan, odpowiednie wsparcie finansowe i troszkę szczęścia.

Gdybyś teraz zaczął pracę z zawodniczką, która w rankingu WTA zajmuje 150. czy 200. miejsce, nie będziesz tego uważał za degradację?

Absolutnie nie. Jeżeli będę widział w tym sens, dla mnie to będzie fajne wyzwanie. Muszę mieć takie uczucie jak wtedy, gdy zaczynałem pracę z Igą. Głęboko wierzyć, że z tą osobą mogę wskoczyć do Top 10 rankingu i wygrywać Wielkie Szlemy. Jeżeli to poczuję, nie będzie miało znaczenia, czy będę pracować z juniorką czy zawodniczką z dwusetnego miejsca. Dużo trudniej byłoby mi zacząć pracę z tenisistką z 30. miejsca, dla której w moim przekonaniu byłby to szczyt możliwości.

Jak daleko może twoim zdaniem zajść Iga prowadzona przez Tomasza Wiktorowskiego?

Trudno mi o tym mówić, bo nigdy nie widziałem, jak pracuje Tomek. Gdybyś mnie zapytał, gdzie widzę Igę z Darrenem Cahillem, miałbym zdanie na ten temat. Spokojnie, dajmy im czas i oceniajmy za kilka miesięcy.

Iga to zawodniczka, która może zostać w przyszłości numerem 1 kobiecego tenisa?

Myślę, że ma na to potencjał. Za dwa, trzy lata może dominować. Jeśli nawet nie sama, to z grupą kilku innych zawodniczek. Jednak w moim przekonaniu pierwsze miejsce w rankingu WTA jest w jej zasięgu.

A jest coś, w czym widzisz największe zagrożenie dla kariery Igi?

Jeśli nie byłoby takich rzeczy, trenerzy byliby niepotrzebni. Nasza praca polega na eliminowaniu tego, co może zagrozić. Myślę jednak, że w sporcie największą krzywdę może zrobić sobie sam zawodnik.

Gdyby za jakiś czas Iga zgłosiła się do ciebie i powiedziała, że znowu chce z tobą pracować, zgodziłbyś się?

Nigdy nie mówię nie, bo skąd mam wiedzieć, co będzie za rok czy półtora, w jakiej będę wtedy sytuacji. Ale też nie powiem, że na pewno tak, wszystko zależy od okoliczności. Jednak szczerze mówiąc, wątpię, żeby coś takiego się wydarzyło.

Wielki Szlem, którego razem wygraliście, bardzo ułatwi ci dalszą trenerską karierę?

Nie wiem. Ale inni trenerzy z touru zapewniają mnie, że tak.

Czytaj także:
Iga Świątek przed trudnym zadaniem. Imponująca lista zgłoszeń do pierwszego turnieju sezonu 2022
Łukasz Kubot podjął decyzję ws. przyszłości. Kiedy powróci na kort?

Źródło artykułu: