Wielki Szlem, to trzeba zobaczyć - rozmowa z Magdą Linette, numerem jeden polskich juniorek

Magda Linette, poznanianka, najwyżej notowana na świecie polska juniorka. W sobotę została w Gliwicach wicemistrzynią kraju seniorek, a jeszcze pod koniec czerwca walczyła na wimbledońskiej trawie. Teraz chce wystąpić w US Open. Pozostaje przy juniorskim tenisie, bo nie uśmiecha jej się gra w małych turniejach ITF.

W tym artykule dowiesz się o:

Krzysztof Straszak: Finał z Aleksandrą Rosolską mógł potoczyć się inaczej gdyby nie nie najlepsze wejście w mecz...

Magda Linette: - Bardzo dużo piłek psułam na początku. Ola przez to poczuła się pewnie, zaczęło jej wszystko wychodzić. Ja po prostu myślałam o tym, żeby trafiać w kort. Niestety dzisiaj wyrzucałam bardzo dużo.

Przyjechała pani do Gliwic po przygodzie w najważniejszych turniejach tenisowych świata: Roland Garros i Wimbledonie. Jakie wrażenia?

- Niezapomniane. Nie da się tego opisać w kilku słowach. Na pewno działa tam atmosfera. Żeby to poczuć trzeba tam być, trzeba to zobaczyć.

A jeśli chodzi o wynik sportowy? Porażka z Rumunką Bogdan to nie wstyd.

- Ona jest już bardzo utytułowaną zawodniczką [wygrana w Osace i finał w Casablance turniejom stopnia A, takiego samego jaki ma Wielki Szlem]. Wiedziałam, że będzie mi bardzo ciężko. Tydzień wcześniej udało mi się z nią wygrać [krecz Bogdan przed trzecim setem]: ona zeszła z kortu, ale miałam w to duży wkład, bo bardzo dobrze wtedy grałam. Gdybym grała słabo, to ona z kortu by pewnie nie zeszła.

Ale to wynik z Wimbledonu będzie się bardziej pamiętać.

- Tydzień potem... Byłam bardzo zdenerwowana, bo to był mój pierwszy mecz w turnieju Wielkiego Szlema. Ja prezentowałam się gorzej, a ona naprawdę bardzo dobrze.

Grała pani wcześniej w Santacroce i Bonfiglio w Mediolanie, wielkich turniejach juniorskich we Włoszech. Jak wypada ich porównanie na tle imprez nam bliższych?

- Hmm... Chyba trochę lepsza organizacja niż tutaj. W sumie wszystkie te turnieje są bardzo podobne. Tylko poziom i narodowość zawodniczek się zmienia. Tam się nikogo nie zna, a tutaj chociażby [w Gliwicach na mistrzostwach Polski] każdy zna każdego. Wielkiej różnicy poza tym nie widzę.

Kto dba o pani grę?

- Moim trenerem jest Jakub Rękoś.

Czy oprócz kortów poznańskiego Grunwalda miała pani kiedyś możliwość trenowania przez dłuższy czas w innym klimacie?

- Nie, cały czas trenuję u siebie w Poznaniu.

Rocznik 1992 w polskim tenisie atakuje. Wasza czwórka: Linette, Gawlik, Kania, Zaniewska...

- ... Proszę nie zapominać o Kasi Kawie.

No rzeczywiście, jest również ona. Ale z tej grupy różnie toczą się wasze losy. Klaudia Gawlik już bardziej podchodzi pod seniorski tenis.

- Tak, ona gra już tylko i wyłącznie w seniorskich turniejach.

Pani jednak idzie drogą juniorki. Taki był plan rozwoju?

- Dokładnie, taki był plan. Wszystko przez to, że chciałam wystąpić w Wielkim Szlemie. Gra przez trzy lata "dziesiątek" czy "dwudziestek piątek" [zawodowe turnieje ITF o puli nagród 10 i 25 tys. dol.] to nie byłoby najlepsze rozwiązanie.

Rodzice mieli tutaj decydujący głos?

- To mój tata i trener chcieli, żebym najpierw grała w juniorach, a dopiero teraz zaczęła rywalizować w seniorach.

Czyli jak wygląda sytuacja? Ma pani za sobą debiut w cyklu ITF, w tym roku próbowała pani sił w Szczecinie, więc teraz... Katowice?

- Prawdopodobnie tak, ale nie wiadomo jeszcze tego, bo mogę jechać na US Open. Wchodzą więc w grę dwie opcje.

Szansa na wyjazd do Nowego Jorku więc istnieje. Z pani rankingiem (ITF 26) powinno się udać.

- Nie jest to jeszcze do końca pewne czy pojadę, ale taki plan jest brany pod uwagę.

A jest jakiś wstępny plan na przyszły sezon, który będzie pani ostatnim w juniorach?

- Sprawa zależy też od tego, ile zdobędę teraz punktów i czy będę mogła się kwalifikować na juniorskie turnieje.

Komentarze (0)