Mirjana Lucić-Baroni wygrała we wtorek pierwszy od 1998 roku mecz w głównej drabince Australian Open. W czwartek natomiast, pokonując Agnieszkę Radwańską 6:3, 6:2, osiągnęła życiowy rezultat na kortach w Melbourne. Nigdy wcześniej nie zdołała bowiem rozstrzygnąć po swojej myśli dwóch pojedynków singlowych z rzędu w pierwszym turnieju wielkoszlemowym w sezonie.
- Czuję się niesamowicie - przyznała 34-latka. - Minęło sporo czasu, odkąd po raz ostatni wygrałam mecz w Melbourne, a co dopiero dwa. Dokonałam tego po raz pierwszy w karierze. [Agnieszka] jest niesamowitą tenisistką. Wiedziałam, że muszę walczyć do ostatniej piłki. Nie bez powodu była wiceliderką, a obecnie jest trzecia na świecie. Wiedziałam, że muszę zaprezentować się bardzo dobrze i przede wszystkim zachować spokój. Nie zdajecie sobie sprawy - zwróciła się do kibiców - jaka przepełnia mnie teraz radość.
Zarówno we wtorek, jak i w czwartek Chorwatkę do walki zagrzewała trójka kibiców, którzy trzymali w rękach drukowane literki MLB [pierwsze litery imienia i podwójnego nazwiska tenisistki. - Niestety ich nie znam, ale byli na moim ostatnim meczu i gorąco mnie dopingowali. Bardzo wam dziękuję. Teraz znam was dużo lepiej. Musicie przyjść na mój kolejny pojedynek.
Mimo 34-lat na karku Lucić-Baroni co jakiś czas pokazuje, że nadal trzeba się jej obawiać. W sezonie 2015 pokonała Simonę Halep oraz Karolinę Pliskovą i rozegrała trzy sety w starciach z Garbine Muguruzą i Karoliną Woźniacką. Rok temu okazała się natomiast lepsza od Johanny Konty i dwukrotnie mocno napsuła krwi Andżelice Kerber.
- Wiem, że mam mocne argumenty, aby zaszkodzić wielu tenisistkom. Tylko czy zdołam dokonać tego w siedmiu meczach z rzędu? To dobre pytanie. Tak naprawdę jestem w stanie pokonać każdego. Pracuję bardzo ciężko pod okiem mojego szkoleniowca. Wiedziałam, co muszę zrobić dzisiejszego dnia. Łatwiej oczywiście powiedzieć niż zrobić, ale ja zrealizowałam swój plan - dodała 79. obecnie tenisistka świata, która blisko dekadę temu prezentowała się w półfinale Wimbledonu.
ZOBACZ WIDEO Ewa Brodnicka wspomina, jak poskromiła pijanego adoratora