Agnieszka Radwańska w tym sezonie przyzwyczaiła swoich kibiców do bardzo równej gry. Jednak Polka nie jest robotem i ma prawo poślizgnąć się na najmniej lubianej przez siebie nawierzchni. Przypominam, że już w Indian Wells mogła odpaść po pierwszym meczu, ale obroniła wtedy piłkę meczową i wyciągnęła III seta z Dominiką Cibulkovą ze stanu 2:5. Z tą samą Słowaczką Radwańska przegrała w niedzielny wieczór w Madrycie, który kocha tylko gwiazdy męskiego tenisa. Nie ma co płakać nad tą porażką, bo obie zawodniczki zafundowały kibicom widowisko godne wielkoszlemowych finalistek. Smucić mogły tylko pustki na trybunach. Cibulkova wraca do formy po kontuzji ścięgna Achillesa, z powodu której w zeszłym roku pauzowała przez prawie pięć miesięcy. Należało się spodziewać, że półfinalistka Rolanda Garrosa 2009 będzie trudną przeszkodą dla Radwańskiej.
Polka formy absolutnie nie zgubiła, a jedynie przegrała batalię o ogromnym natężeniu fizycznym i mentalnym. W pierwszym secie grała pasywnie i można się było spodziewać, że druga partia pójdzie szybko na konto Cibulkovej. Jednak Polka dopasowała się do wysokiego poziomu rywalki i obserwowaliśmy niezwykle dramatyczne widowisko, w którym obie biły się z własnym serwisem, a mimo to mi to kompletnie nie przeszkadzało, bo był to porywający mecz, który przeżywałem całym sobą. I nawet zachwycałem się tą małą wzrostem, ale wielką sercem Cibulkovą, choć nie jestem miłośnikiem jej tenisa. Tym razem lepsza była Słowaczka, ale spotkania tych dwóch zawodniczek to w tej chwili jeden z wielu rarytasów kobiecego tenisa, który po chudych latach powoli odzyskuje swój blask.
Gdyby nie szalony zryw w tie breaku pierwszego seta meczu z Simoną Halep, triumfu w Singapurze by nie było. Gdyby Radwańska przegrała z Cibulkovą w Indian Wells, pewnie pojawiłyby się pierwsze sugestie, że traci formę. Gdyby w Madrycie Polka ponownie wyszła obronną rękę z trudnej batalii, przeszlibyśmy nad tym do porządku dziennego, bo przecież zrobiłaby to nie pierwszy raz. Gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem, a jednak kibice sportu lubią gdybać i gdyby mogli swoje mistrzostwo w gdybaniu oddaliby za górę trofeów i medali dla swoich ulubieńców. Radwańska tym razem nie dała rady Cibulkovej, ale czy to dowód na to, że jej forma ucieka? Nie bądźmy w gorącej wodzie kąpani i nie przeskakujmy od euforii do katastrofy. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz - mówi stare porzekadło. W przypadku tenisa można to rozszerzyć - jesteś tak dobry, jak twój ostatni turniej. W Madrycie Radwańska się poślizgnęła, ale w Rolandzie Garrosie może spisać się bardzo dobrze i szybko wymażemy z pamięci, co wydarzyło się w stolicy Hiszpanii.
ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Znasz tę dyscyplinę sportu? Na turniejach pula nagród sięga nawet kilkuset tysięcy euro
Gdyby to były igrzyska olimpijskie, byłby płacz i roztrząsanie ran. Pewnie jakiś specjalista napisałby coś "mądrego" w stylu: pani Agnieszko, jak można przegrać z rywalką, którą kiedyś pokonało się 6:0, 6:0? Pewnie jakaś stacja przygotowałaby obrzydliwy paszkwil. A kibice, którzy tenisem interesują się cztery albo pięć razy w roku, daliby się w to wkręcić i uwierzyliby, że ta Radwańska to jest beznadziejna tenisistka. Na szczęście to nie były igrzyska, a przecież Polka i Słowaczka mogłyby na siebie trafić w I rundzie, bo turniej olimpijski, podobnie jak ten w Madrycie, rozpisany jest na 64 zawodniczki.
Zapytacie, skoro jest tak dobrze, to dlaczego w Madrycie skończyło się porażką w I rundzie? Odrzucę nastawienie Radwańskiej do kortów ziemnych i skupię się na innej sprawie. Do turnieju olimpijskiego w Londynie oraz do imprezy w Madrycie Polka przystąpiła jako wiceliderka rankingu. Ona woli atakować z dalszych pozycji. Gdy we wrześniu 2015 roku spadła na 15. miejsce mało kto wierzył, że na zakończenie tego sezonu usłanego cierniami może przyjść chwila największej chwały w karierze krakowianki. Wydawało się, że triumf w Singapurze zdejmie z Radwańskiej brzemię zawodniczki mocnej w turniejach rangi Premier, lecz za słabej na zdobywanie największych tenisowych szczytów. Turniej w Madrycie pokazał, że wciąż sobie nie radzi, gdy przystępuje do rywalizacji jako faworytka, przynajmniej jeśli spojrzy się numerek przy nazwisku. Pamiętajmy jednak, że to Wimbledon i igrzyska olimpijskie pokażą, czy Singapur był przełomem czy pięknym epizodem.
Bardzo mnie boli, że w dzisiejszych czasach tak wielką wagę przywiązuje się do suchego wyniku, a piękno sportu traci jakiekolwiek znaczenie. Nie przystaję do tej rzeczywistości, bo nie wrzucam wszystkich porażek do jednego worka. A przecież zejście z kortu jako przegranym po zapierającym dech w piersiach widowisku, które się współtworzyło, nie jest powodem do wstydu i wyszydzania, nawet jeśli zdarzyło się to w igrzyskach olimpijskich. Cztery lata temu w Londynie Julia Görges, ówczesna 24. rakieta globu, posłała 20 asów i 56 kończących uderzeń przy 25 niewymuszonych błędach. W Madrycie klasyfikowana na 38. miejscu w rankingu Cibulkova (jestem przekonany, że już za chwilę, za momencik Słowaczka wróci do Top 20) miała 43 piłki wygrane bezpośrednio i 35 pomyłek. Te dwa widowiska łączy osoba Radwańskiej. Polka została pokonana w I rundzie, w obu przypadkach po trzysetowych bitwach, w których trwała wymiana ciosów i do końca nic nie było pewne. Owszem to były rozczarowania, ale ciągle nie potrafię sobie odpowiedzieć na pewne pytanie. Co było większym zawodem, odpadnięcie Radwańskiej w I rundzie olimpijskiego turnieju na jej ukochanej trawie czy opisy i komentarze po tej porażce w polskich mediach?
Do diabła, odrzućmy wyciąganie wniosków i ocen na podstawie suchego wyniku. W sporcie zawsze ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. Radwańska w tym sezonie swoich kibiców przyzwyczaiła do regularnego docierania do półfinału, a przecież w tej fazie 2015 roku było zupełnie inaczej, a jednak skończyło się słodkim triumfem w Singapurze. Tenis więc uczy pokory i cierpliwości oraz, dzięki takiej uczcie, jak ta Radwańskiej z Cibulkovą w I rundzie wielkiego turnieju, nie pozwala zwątpić w potęgę sportowej rywalizacji. O tym powinniśmy pamiętać zawsze, a przede wszystkim wtedy, gdy wynik jest dla nas trudny do przełknięcia, bo cienka jest granica między kibicowaniem a fanatyzmem sportowym.
Łukasz Iwanek
Zobacz więcej tekstów Łukasza Iwanka ->
"Jednak stwierdzenie, że Aga została „antyolimpijską chorążą olimpijskiej reprezentacji” (coś takiego napisał Marek Plawgo) to przejaw totalnej ignoran Czytaj całość