Tomasz Dzionek: Koniec marzeń, koniec snów, czyli Domachowska i Radwańska za burtą Australian Open

Fatalnie dla dwóch najlepszych polskich tenisistek rozpoczął się pierwszy w tym roku turniej wielkoszlemowy. Do porażek w pierwszej rundzie zdążyła nas niestety przyzwyczaić Marta Domachowska, ale przegranej Agnieszki Radwańskiej mało kto się spodziewał.

Nadzieja matką głupich

Po dwóch dniach rozgrywania turnieju w Melbourne nie gra już w singlu ani jedna polska tenisistka. Apetyty były ogromne, bo w zeszłym roku Marta Domachowska dotarła aż do IV rundy turnieju, przegrywając ostatecznie z Venus Williams. Aktualnie pierwsza rakieta Polski - Agnieszka Radwańska także wówczas pozytywnie zaskoczyła i odpadła z turnieju dopiero w ćwierćfinale ulegając będącej wówczas w wyśmienitej formie Danieli Hantuchovej. Owszem, Domachowska w dalszej części zeszłorocznego sezonu nie odniosła już tak znaczącego sukcesu, ale od Radwańskiej mogliśmy wymagać lepszego wyniku.

Marta znów zawodzi...

Marta Domachowska grała w poniedziałek z wracającą po kontuzji nadgarstka Sanią Mirzą. Hinduska była ewidentnie w jej zasięgu i Marta wcale nie musiała wspinać się przy tym na wyżyny swoich możliwości. Znów jednak pojawiała się masa zatrważających niewymuszonych błędów i jasnym było, że Polka zejdzie z kortu pokonana, po raz wtóry kończąc turniejową przygodę na I rundzie.

W pierwszym secie Domachowska przegrała na dzień dobry swoje trzy gemy serwisowe i nie miała ani jednej szansy na przełamanie rywalki. Prócz tego serwis w jej wykonaniu był opłakanej jakości i skuteczności. Marta obudziła się w drugim secie. Po wygraniu dwóch break pointów prowadziła już 4:2. Mając szanse na wyrównanie Polce nie starczyło zapału na wygranie całego seta i wszystkie następne gemy oddała przeciwniczce. Który to już raz Domachowska nie idzie za ciosem i lekką ręką, także w dosłownym tego słowa znaczeniu, oddaje wygranego seta...

Hinduska punktowała naszą tenisistkę przytomną grą z głębi kortu i bezbłędnymi wycieczkami do siatki. Głównym powodem porażki nie była jednak dobra dyspozycja Mirzy, czy korzystanie przez nią z usług koreańskiego znachora, tylko dziesięć podwójnych błędów serwisowych i 37 niewymuszonych błędów Domachowskiej. W taki sposób nie da się wygrać nawet z Łukaszem Kubotem.

Porażka Domachowskiej, przykro to stwierdzić, była jednak brana pod uwagę. W dotychczas trzynastu przygodach z Wielkim Szlemem tylko czterokrotnie udało jej się awansować do II rundy i raz, w ubiegłym roku na kortach w Melbourne, dotarła aż do IV rundy, ulegając ostatecznie po wyrównanym meczu Venus Williams 4:6 4:6. Trudno powiedzieć, co jest powodem kolejnego nieudanego występu sympatycznej Polki. Szczerze mówiąc, od początku kariery dostrzegałem w tej tenisistce spory potencjał. Jednak często w trakcie rozgrywanych przez nią meczy zawsze czegoś brakowało. Nie jest tajemnicą, że słabym punktem Marty jest jej psychika. Poza tym nie do pomyślenia jest dla mnie, ażeby trener nie jeździł z zawodniczką na turnieje. Nie wypominając jej młodego wieku trzeba podkreślić, że w trakcie rozgrywanego turnieju, nawet najbardziej doświadczone stare wygi korzystają z usług swoich coachów. Mam nadzieję, że polska tenisistka w końcu się pozbiera, uporządkuje swoją karierę i odnajdzie upragnioną wysoką formę. Nie chciałbym, żeby była w przyszłości kojarzona tylko z nieprzeciętną urodą, lecz także osiągniętymi sukcesami sportowymi.

Isia why?

W poniedziałek w nocy zmusiłem się i obejrzałem spotkanie Radwańskiej z Kateriną Bondarenko. Nie miałem zamiaru zarywać nocy i dzień później chodzić na rzęsach dla meczu, który w mojej opinii miał być dla Polki formalnością. Owszem, do ukraińskiej rywalki, zwyciężczyni ubiegłorocznego Australian Open w parze z starszą siostrą - Aloną, podchodziłem z nieprzymuszonym respektem. Jednak po dobrej inauguracji sezonu na kortach w australijskim Sydney wszystkie znaki na niebie wskazywały na zwycięstwo zawodniczki z pierwszej dziesiątki rankingu WTA. Wtorkowa porażka Radwańskiej była niewątpliwie największą niespodzianką drugiego dnia rywalizacji tenisistek. Przecież już w pierwszej rundzie z turniejem pożegnała się wysoko rozstawiona zawodniczka, która w ubiegłym roku doszła aż do ćwierćfinału. Radwańska w zeszłym sezonie miewała wyśmienite występy, które przeplatała właśnie taką mizerią.

W drugim dniu zmagań w Melbourne, przy ogromnym skwarze i nieprzyjemnym wietrze, młoda polska tenisistka nie była w stanie sprostać równie młodej Ukraince. Można by rzec, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Bondarenko pokonała Radwańską jej własną bronią. Była zdyscyplinowana, równa, nie popełniała wielu błędów, urozmaicała grę, zmieniając jej tempo, a przede wszystkim skupiła się na długich wymianach, licząc na wyrzucenie przez Polkę piłki za kort. Strategia okazała się wyśmienita. Radwańska popełniła łącznie 51 niewymuszonych błędów.

Pierwszy set był bardzo wyrównany. W czwartym gemie przełamana została Ukrainka. Jednak już chwile później doszło do wyrównania. Ostatecznie tie – breaka po nie wykorzystaniu siedmiu setboli wygrała Bondarenko. Drugi set w wykonaniu Isi wyglądał znacznie lepiej. Rozstrzygająca parta meczu okazała się totalną katastrofą i po dwóch godzinach i 19 minutach to ukraińska tenisistka schodziła z kortu uśmiechnięta.

Zastanawiając się nad przyczynami porażki można by łatwo stwierdzić, że Polka nie miała po prostu swojego dnia a jej przeciwniczka wręcz przeciwnie. Jednak to byłoby zwykłe uproszczenie. Od pewnego czasu widać, że Radwańska nie radzi sobie z zawodniczkami, które grają podobnie do niej. Na grające siłowo barczyste babochłopy bez talii najlepszą metodą jest wykorzystywanie siły ich uderzeń, wybijanie z rytmu urozmaicaną grą i świetna kondycja fizyczna. Polka potrafi tak grać, jak mało kto. Jeśli zaś zdarzy się gorszy dzień w jej wykonaniu, przychodzi grać z szybką i sprytną rywalką, która wcale nie ma zamiaru atomowymi uderzeniami rozrzucać jej po kątach, wtedy właśnie Agnieszka miewa kłopoty.

Porażkę Radwańskiej można uznać za wypadek przy pracy. Tym bardziej, że w poprzednim turnieju zaprezentowała się ona naprawdę dobrze. Szansa na uzyskanie dużej liczby punktów, utrzymanie się w dziesiątce najlepszych i zdobycie sporej sumy dolarów przepadła. Świetny start zazwyczaj pozwala zawodniczce na rozwinięcie skrzydeł w dalszej części sezonu, o czym Radwańska przekonała się w ubiegłym sezonie. Miejmy nadzieje, że porażki, na którą nie powinna sobie pozwolić, nie będzie długo wspominać i w niedługim czasie da nam jeszcze o sobie znać.

Jeszcze nie wszystko stracone

Nie pozostaje nam nic innego, jak ponarzekać przez kilka dni i liczyć na udane występy polskich deblistów - Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego. Popularni Frytka i Matka należą do faworytów turnieju, zostali rozstawieni z numerem szóstym i mają niewątpliwie szanse na dobry rezultat. Z przezorności, mając jeszcze nie zagojone rany, nie powinniśmy im wróżyć od razu finału. W pierwszej rundzie Fyrstenberg i Matkowski zmierzą się z zawodnikami gospodarzy - Colinem Ebelthitem i Samuelem Grothem.

Prócz nich wśród mężczyzn mamy jeszcze Łukasza Kubota, który rozochocony zeszłorocznymi dobrymi występami deblowymi w mizernych Challengerach przystąpi do rywalizacji w parze z Olivierem Marachem z Austrii. Pierwszym mecz przyjdzie im grać z Niemcem Rainerem Schuettlerem (finalistą Australian Open w 2003 roku w grze pojedynczej) i Tajwańczykiem Yen - Hsun Lu.

W rywalizacji deblistek są jeszcze siostry Radwańskie. Agnieszka nie ukrywa, że najważniejszą była dla niej gra wśród singlistów, lecz to nie jest powodem - jak sama mówi, do zlekceważenia debla. Turniej zainaugurują spotkaniem z Amerykanką Jill Craybas i Tajką Tamarine Tanasugarn.

Poza siostrami wystąpią też Klaudia Jans i Alicja Rosolska, które coraz lepiej radzą sobie razem na korcie. Polskie tenisistki stać na sprawienie miłej niespodzianki. Rywalizację w Melbourne rozpoczną od walki z Tamirą Paszek (pożegnała się z turniejem singlowym przegrywając z powracającą na korty Jeleną Dokic) i Ipek Senoglu.

Najmniej szczęścia w losowaniu miała Marta Domachowska, która w parze z Belgijką Yaniną Wickmayer walczyć będzie z rozstawionymi z numerem 15 Tatianą Poutchek z Białorusi i Anastasią Rodionovą z Australii.

Komentarze (0)