Michał Przysiężny: Walczyłem do końca, zabrakło paru piłek

- Od lutego miałem cały czas problemy, nie grałem. Na tym poziomie, jak się nie ma rytmu meczowego, po kontuzji, nie jest się w pełni sprawnym, trudno jest wygrać jakikolwiek mecz - mówił Przysiężny.

Mimo poniesienia w I rundzie Rolanda Garrosa (7:6(7), 4:6, 7:6(3), 3:6, 4:6) z Jarkko Nieminenem) 13. już porażki z rzędu, Michał Przysiężny nie traci wiary i zachowuje spokój. Polski tenisista od imprezy w Indian Wells nieprzerwanie zmaga się z urazami i nawet nie był pewien, czy zagra w Paryżu.

- Ostatnio nie trenowałem za dużo, bo w Monachium miałem skręconą kostkę i nawet ten turniej (Roland Garros - przyp. red.) stał pod znakiem zapytania, ale po 10 dniach przerwy byłem już w stanie lekko trenować - zaznaczył tenisista. 
[ad=rectangle]

- To pechowe kontuzje. Najpierw złamanie nadgarstka w Indian Wells, teraz ta kostka. Wiadomo, że złamanie lewej ręki przez upadek na korcie jest pechowe. W Monachium zacząłem grać w butach mojej firmy, ale o dużym protektorze, a tam było dosyć deszczowo i buty się nie ślizgały, za bardzo trzymały. Od razu noga skręcona - relacjonował Przysiężny.

Problemy zdrowotne polskiego tenisisty stawiają jego niedawne występy w trochę innym świetle, a sam zawodnik przyznał, że obecnie liczy przede wszystkim na złapanie rytmu meczowego, a nie na wielkie wyniki.
 
- Przed turniejem w Düsseldrofie grałem może ze trzy razy coś się ruszając, więc tylko pojechałem, żeby sobie zagrać mecz, zobaczyć jak czuje się noga. Tam jeszcze trochę bałem się biegać, nie biegałem na maksa. Dzisiaj już biegałem na 100 procent, ale wiadomo, że brakuje ogrania meczowego i przygotowania kondycyjnego.

Głogowianin po niedzielnej porażce nie sprawiał wrażenia przybitego. W jego wypowiedziach dominował chłodny realizm, a nie gorycz porażki. Świadom sytuacji, Przysiężny przyznał, że nie ma sobie wiele do zarzucenia: - Na pewno po takiej przerwie pięć setów to nie jest wymarzony dystans. Starałem się dać z siebie wszystko i na pewno to zrobiłem - ocenił tenisista.

- Nie jestem na siebie zły za ten mecz, cieszę się, że udało mi się zagrać takie długie spotkanie i wytrzymać kondycyjnie, choć miałem momenty, gdy było już kiepsko. Mimo wszystko walczyłem do końca i do odłamania zabrakło paru piłek. Teraz z każdym turniejem będzie lepiej, jeśli zdrowie pozwoli - uważa Polak.

- Od lutego miałem cały czas problemy, przerwy, nie grałem. Na tym poziomie, jak się nie ma rytmu meczowego, po kontuzji, nie jest się w pełni sprawnym, to trudno jest wygrać jakikolwiek mecz. Wszyscy zawodnicy z pierwszej "pięćdziesiątki" czy "setki" to bardzo dobrzy gracze. Tu trzeba być formie i gotowym fizycznie na 120 procent, żeby być w stanie z nimi rywalizować. Nikt nic nie oddaje za darmo - nie ukrywa Przysiężny.
 
Polski zawodnik liczy, że w najbliższych miesiącach uda mu się ustabilizować formę, a kłopoty z urazami to już przeszłość. Spadek w rankingu, nieunikniony po takich problemach, nie stanowi jednak dla niego problemu: - Mam nadzieję, że po tych kontuzjach pech trochę mi odpuści, chociaż na parę miesięcy. Nie martwię się tym, że teraz będę 120. czy 110. w rankingu. Jak nie będę grał w głównych turniejach, to będę startować w eliminacjach. W ubiegłym sezonie też jeździłem na kwalifikacje, więc może to i lepiej. Będę miał możliwość ogrania się i dwa, trzy mecze z zawodnikami trochę słabszymi - trzeźwo analizował Przysiężny.

- Żadne dramaty się nie dzieją - dodał po chwili.

W najbliższych tygodniach nie ma jednak mowy o odpoczynku: - Teraz wrócę do domu, będę trenował ogólnie i planuję start w Halle. Tam jestem piąty na liście oczekujących, więc z jednej strony jak nie wejdę, to będzie nawet lepiej, bo będę chciał zagrać jakieś mecze w eliminacjach.

- Sezon ziemny się dla mnie skończył, najdłuższy w życiu. Normalnie gram dwa turnieje w roku, a teraz zagrałem z pięć, i tak już za dużo - zakończył głogowianin.

Robert Pałuba
z Paryża
robert.paluba@sportowefakty.pl

[b]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

[/b]

Źródło artykułu: