Mam jeszcze sporo czasu przed sobą - rozmowa z Paulą Kanią, polską tenisistką

W ostatnich tygodniach Paula Kania notuje bardzo dobre występy. Najpierw dotarła do półfinału debla turnieju Katowice Open, a następnie, wraz z drużyną narodową, awansowała do Grupy Światowej Fed Cup.

Marcin Stańczuk: Gratuluję osiągnięcia półfinału debla turnieju w Katowicach. Jak ocenia pani swój występ?

Paula Kania: Jestem trochę rozczarowana singlem.

Wynika to bardziej z tego, że zabrakło dla pani dzikiej karty czy z samej porażki po wyrównanym meczu kwalifikacyjnym z Marią Eleną Camerin?

- Jesteśmy w Polsce i takie rzeczy są na porządku dziennym. Jak spojrzę na wszystkie turnieje, które się odbyły i są w trakcie, to dwie dzikie karty zawsze szły do rodaczek. W Polsce niestety tak to nie działa. Co ja mogę powiedzieć? Wywalczyła ją sobie Magda Fręch, zdobywając tytuł Mistrzyni Polski. Ta impreza to nie jest akurat mój priorytet. Ona jest jeszcze młoda, ja w jej wieku tak samo wygrywałam. W zeszłym roku po tej całej sytuacji mogłam się wszystkiego spodziewać i w sumie, kto by jej nie dostał, to nie byłoby to żadne zaskoczenie, więc nie nastawiałam się specjalnie. W głębi serca myślałam sobie, że jestem stąd jako następna, która sobie w jakimś stopniu na to zasłużyła, ale niestety.

Poniekąd mówi pani o tym, jak prezentuje się sytuacja w Polsce. A jak wygląda pani współpraca z PZT?

- Od paru miesięcy mam trenera, który jest Francuzem i trenujemy w Niemczech, gdzie mamy bazę. Tak się zdarzyło, że ostatnio trenowaliśmy w Polsce. Polski Związek nie za bardzo jest w stanie mi pomóc, jeżeli chodzi o dziką kartę.

Nie myślę tu o samej dzikiej karcie, ale dla porównania pani koledzy mają takie możliwości, że trenują razem na Śląsku, a pani została, niejako jedyna, sama...

- To nie jest żadna nowość. Ciężej jest o grupę dziewczyn, ale nie sądzę, żeby nasz Związek był na tyle biedny, żeby nie mógł rzucić chociażby jakimś "ochłapem". Dlatego też gram Fed Cup. To, co dostaję, to w jakimś stopniu sobie na to zasłużyłam będąc w drużynie. Za darmo nic nie ma...

Paula Kania wspólnie z Walerią Sołowiową wystąpiła w półfinale turnieju Katowice Open
Paula Kania wspólnie z Walerią Sołowiową wystąpiła w półfinale turnieju Katowice Open

Niemniej jednak nie podłamuje się pani, bo jest blisko swojego najwyższego rankingu. Dodatkowo, trafiłem na informację, że pani celem jest osiągnięcie pierwszej dziesiątki WTA. Czy daje pani sobie jakiś "deadline", w jakim chciałaby osiągnąć chociażby pierwszą setkę?

- Jak najszybciej, wiadomo. Tak byłoby najlepiej, ale teraz w sumie można mieć 35 lat i zarabiać dobre pieniądze na tenisie, a do tego całkiem fajnie się bawić. Myślę więc, że mam jeszcze sporo czasu przed sobą.
Czy przy okazji występu w Katowicach mogła pani liczyć na wsparcie bliskich, skoro pochodzi z niedalekiego Sosnowca?

- Wiadomo, że jest ta możliwość, kiedy się gra u siebie, żeby chociażby babcia zobaczyła mecz (śmiech), bo nigdy wcześniej nie widziała. Tak samo dziadek, rodzice i znajomi. To jest fajne, dlatego szkoda, że nie ma za wielu turniejów w Polsce. Trzeba się cieszyć, że jest ten jeden.

Z Walerią Sołowiową grała pani już nie pierwszy turniej. Czy tu szykuje się taki układ, że jeszcze parę występów razem zanotujecie?

- Razem trenujemy, więc razem jeździmy na turnieje. Razem gramy debla, mamy tego samego trenera, więc dlatego wspólnie występujemy. Waleria w singlu miała swoje problemy, nie pociągnęła go, więc bardziej postawiła na debel, żeby załapać się do Szlemów. Szlemy są priorytetami i tak pokrótce to wygląda.

Na jednej ze stron znalazłem informację, że nadal pani trenerem jest aktywny tenisista, Błażej Koniusz. Czy w okresie, kiedy Błażej nie grał, wcielał się on w rolę szkoleniowca?

- Błażej bardzo dużo mi pomagał. Jak nie miałam trenera, to właściwie liczyłam na jego pomoc. On wtedy nie grał, bo skończył grać z wiadomych powodów, więc po części pomagał mi tak, jak mógł, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Sądzę, że jak na tamten czas, to grałam całkiem nieźle. Był taki okres, sądzę nawet, że trwał około roku, dlatego taka informacja może widnieć tu i ówdzie.

Staram się obserwować aktywność polskich zawodników w social mediach i widzę, że chociaż jesteście w rozjazdach, to z koleżankami tworzycie na pewien sposób zgraną paczkę. Myślę tu głównie o Barbarze Sobaszkiewicz i Katarzynie Piter, a pani pewnie może dodać kolejne nazwiska. Czy myśli pani, że gdyby coś się działo, to możecie na siebie liczyć?

- Wiadomo, że to jest sport. Jeżeli chodzi stricte o tenis, to każdy myśli tylko o sobie, ale nie można dać się zwariować. Jeżeli jesteśmy wszyscy razem, to zawsze staramy się gdzieś wychodzić i być w miarę normalnymi dziewczynami. Jeżeli coś by się stało, to myślę, że mogłabym do każdej z nich zadzwonić i przyszłyby mi z pomocą. Niekoniecznie trenująca w Chorwacji Magda Linette na następny dzień (śmiech), ale na pewno, jeżeli byłaby taka potrzeba, to one mogą tak samo na mnie liczyć, więc sądzę, że w razie czego, to mogę się do nich odezwać.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Źródło artykułu: