João rozpoczął swoją przygodę z białym sportem w wieku siedmiu lat, dzięki swojemu ojcu, byłemu mistrzowi Portugalii weteranów. Pan Armando długo narzekał, że jego syn nie odpuszczał i tak długo odbijał piłki o ścianę, aż wymusił na nim wykupienie lekcji w klubie w rodzinnym Guimarães. Jednak profesjonalne zajęcia nie wystarczały siedmiolatkowi, który trenował również w domu. - Pamiętam, że mieliśmy pokój, 60 metrów kwadratowych, był tam tylko jeden duży stół, João do znudzenia uderzał piłką o ścianę. Miał jednak dobre wyczucie, nigdy niczego nie zepsuł - wspominał ze śmiechem jego ojciec.
Taktyka João, kiedy był nastolatkiem, była prosta: jeśli przeciwnik odbił piłkę, zmuszał go do robienia błędów. Potrafił wygrać seta 6:0, jednak jeśli przeciwnik dobiegał do zbyt wielu zagrań, uważał, że nie grał dobrze. - Od samego początku był perfekcjonistą, był zdeterminowany osiągać swoje cele. Już jako dzieciak pokazywał ogromne umiejętności walki, nie chciał stracić ani gema. Był wojownikiem - mówił trener Pedro Cordeiro, który pamięta Sousę z turniejów młodzieżowych.
Kiedy skończył 14 lat, z powodu złych warunków szkoleniowych i braku doświadczonych graczy, z którymi mógłby konkurować, wyjechał do Barcelony, aby rozpocząć treningi w siedzibie Federacji Katalońskiego Tenisa, a następnie w Akademii BTT. W Hiszpanii mieszkał razem z dwójką innych graczy, często odwiedzała go również matka, która zapełniała lodówkę żywnością wystarczającą na okres miesiąca. - Myślałem, że wróci do domu po 15 dniach, tęskniąc za rodziną i przyjaciółmi, ale jednak nigdy nie porzucił swoich marzeń - mówił jego ojciec.
Porozumiewający się bez problemu w sześciu językach Sousa rozpoczął tegoroczny sezon na granicy pierwszej setki rankingu, jednak pierwsze miesiące roku nie przyniosły szczególnych rezultatów. Przełom nastąpił w rodzinnym Guimarães, kolebce Portugalii, gdzie wywalczył tytuł rangi ATP Challenger. Podczas US Open osiągnął najlepszy wynik w karierze w turnieju wielkoszlemowym. Najpierw pokonał po dwóch zaciętych i mrożących krew w żyłach pięciosetowych spotkaniach Grigora Dimitrowa i Jarkko Nieminena, przegrywając dopiero z ówczesnym liderem rankingu, Novakiem Djokoviciem. Portugalczyk nie przerywał swojej dobrej passy, dochodząc do półfinału turnieju w Sankt Petersburgu. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść.
Początek imprezy w Kuala Lumpur nie był dla 24-latka łatwy. W 1/8 finału przegrywał już 4:6, 4:5 z Pablo Cuevasem i był dwa punkty od szybkiego pożegnania się z zawodami. W niesamowity sposób odwrócił jednak losy meczu, nie oddając już Urugwajczykowi ani gema. Dzień później, po raz pierwszy w karierze pokonał gracza z czołowej dziesiątki rankingu, rozprawiając się z Davidem Ferrerem. - David to świetny zawodnik. Prawdopodobnie nie grał dziś swojego najlepszego tenisa, ale taki jest sport. Czasami masz świetne dni, czasami nie. Myślę, że zagrałem bardzo dobrze i jestem naprawdę zadowolony, że jestem w półfinale.
Jego przygoda nie skończyła się jednak na półfinale, gdzie po raz drugi w karierze pokonał sfrustrowanego Jürgena Melzera. W walce o tytuł stanął w szranki ze starającym się przerwać niechlubny rekord Julienem Benneteau. - Obaj zagraliśmy świetne spotkanie, na początku nie byłem zdenerwowany, starałem się opanować emocje i zagrać najlepiej jak umiem. Miał wiele szans, aby wygrać. Kiedy broniłem piłki meczowej, uderzył świetnie po linii. To niesamowite, że mój forhend wszedł w pole. Nie wiem, jak to się stało. Ale udało się. Jeżeli to byłby aut, przegrałbym to.
Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!
Kibicujący Realowi Madryt Sousa stał się pierwszym portugalskim zawodnikiem, który wygrał tytuł w głównym cyklu, poprawiając osiągnięcie Frederico Gila z 2010 roku, który dotarł wtedy do finału w Estoril. Przytłoczony emocjami, płakał w czasie hymnu, trzymając w dłoniach upragniony puchar. - To mój pierwszy finał, to świetne uczucie, niesamowity tydzień. Mam nadzieję, że ten tytuł doda mi pewności siebie. To spełnienie marzeń. Jestem pierwszym Portugalczykiem, któremu udało się to zrobić. To świetne dla mnie i dla mojego kraju. Może wreszcie ludzie zaczną doceniać portugalski tenis - mówił podekscytowany. - Wiem, że osiągnę najlepszy ranking w historii portugalskiego tenisa. To cel, do którego dążyłem. To ważne dla wszystkich młodych zawodników. Sukces w Malezji wyniósł go na 49. pozycję w światowym rankingu, poprawiając o 10 miejsc najlepszy ranking znanego z występów w Polsce Rui Machado.
João zawsze podkreślał, że jego ulubioną nawierzchnią są korty ziemne, jednak zapytany o to po ostatnich sukcesach na kortach twardych, śmiał się, że sam nie zna już odpowiedzi na to pytanie. Posiada bardzo dobry forhend, który pomaga mu atakować i dominować na korcie. Jak przystało na tenisistę z Południa, potrafi również świetnie się bronić. Od ośmiu lat, jednym z jego mentorów jest jeden z właścicieli katalońskiej akademii, Francis Roig (od lat pełniący rolę drugiego trenera i konsultanta Rafaela Nadala), jednak na stałe współpracuje z Frederico Marquesem, którego uważa za ojca ostatnich sukcesów.
Na początku roku zamiarem 24-latka na ten sezon było utrzymanie się w czołowej setce rankingu, aby móc występować w turniejach najwyższej rangi. Cel ten został osiągnięty z nawiązką. Sousa to kolejny zawodnik, który udowodnił, że ciężka praca, wyrzeczenie się przyjemności w młodzieńczych latach i nieustające dążenie do spełnienia swoich marzeń przynoszą efekty niemal w najmniej spodziewanych momentach.
Świetny tekst!