Robert Pałuba: Kiedy rozpoczęła pani przygotowania do rozgrywek na ceglanej mączce? Mecz Pucharu Federacji w Belgii rozgrywany był na kortach twardych.
Agnieszka Radwańska: - Na korty ziemne weszłam dopiero po rozgrywkach Pucharu Federacji. Inny wariant byłby zły dla zdrowia, takie granie co tydzień na innej nawierzchni. Nigdy bym się na coś takiego nie zdecydowała. Tak naprawdę trenuję na mączce dopiero od ubiegłego wtorku [30 kwietnia - przyp. red.], także jeszcze dość krótko. To akurat taki moment w sezonie, kiedy nawierzchnie zmienia się bardzo często, ale warunki są takie same dla każdego, niektórzy potrafią grać dzień po dniu dwa mecze na różnych nawierzchniach. Trzeba do tego przywyknąć.
Na czym szczególnie się pani skupia?
- Przede wszystkim na bieganiu, poruszaniu się po korcie. Ślizganie się to największa różnica między kortami betonowymi, na których się zatrzymuję. Tutaj musimy najwięcej nadrobić.
Zmiana nawierzchni pociąga za sobą obowiązkowe zmiany w sprzęcie. Jak wygląda to w przypadku kortów ziemnych?
- Z całego sprzętu: butów, ubrań, rakiet, toreb, to buty najszybciej się zużywają. Tak naprawdę zmienia się je co dwa tygodnie, po tym czasie są już nie do użytku i trzeba je wyrzucić. Dostaję cały nowy sprzęt i stroje na tę część sezonu. Potrzeba trochę czasu, żeby się przyzwyczaić, ale po trzech, czterech treningach jest już w porządku.
A najważniejsze narzędzie - rakieta?
- Ostatnio zmieniłam rakiety, mój model Babolata ma nową szatę graficzną na Rolanda Garrosa. Rama oczywiście pozostała ta sama, tylko inaczej pomalowana. W ubiegłym roku przerabiali model Rafaela Nadala i rakiety zmieniała chyba Ula. Tym razem kolej przyszła na mnie, mam na rakiecie dopisane "Roland Garros", choć z daleka tego nie widać.
Z pewnością trzeba dostosować też naciąg. Kto podejmuje decyzje w tej kwestii, od czego zależy wybór ostatecznych parametrów?
- Oczywiście, że ja rządzę, w końcu to ja gram i czuję jak piłka leci. Wiadomo, że dostaję sugestie, trener widzi z boku, że piłka nie dolatuje albo leci w aut, nie czuję, że powinnam naciągnąć pół kilo lub kilo więcej. Zawsze jest rozmowa, ale ostateczna decyzja należy do mnie. Tutaj, w Madrycie, nic nie zmieniałam. Pamiętam za to, że manipulowałam siłą naciągu podczas Wimbledonu. Wprowadzam korekty w zależności od piłek, kortu i warunków atmosferycznych, choć bez żadnej reguły.
Zgłaszając się do turnieju w Brukseli, zapewniła sobie pani solidną porcję gry od Madrytu aż do Wimbledonu. Co wpłynęło na tę decyzję?
- Zgłosiłam się, ale nigdy nic nie wiadomo. Teraz miałam trochę luźniejszy miesiąc. Odnośnie Eastbourne i Wimbledonu to nie mam wyboru i trzeba zagrać, tak samo Madryt i Rzym. Ponadprogramowa jest tylko Bruksela, w której na dzień dzisiejszy zdecydowałam się wystąpić, ale tak naprawdę to wszystko zależy. Na dniach się okaże, czy faktycznie będę na siłach, żeby tam zagrać.
Asekuracja?
- Dokładnie, na wypadek, gdyby wcześniej powinęła mi się noga. Tym bardziej, że w Rzymie od lat nie wygrałam meczu [ostatnie zwycięstwo: 2010]. Trzeba sobie spojrzeć w oczy.
W kwestii planów startowych, zaplanowała pani już występ w turnieju rangi International w drugiej połowie roku?
- Rozmowy są w toku. Nie chcę nic mówić, żeby nie zapeszać, wszystko powinno niedługo się wyjaśnić. W końcu wybór nie jest duży.
Odnośnie mniejszych turniejów, odwiedziła pani imprezę w Katowicach. Jakie były pani wrażenia po krótkiej wizycie?
- Byłam pół dnia i z tego, co widziałam, to wszystko było bardzo fajnie zrobione. Nie słyszałam, żeby ktokolwiek narzekał i wszystko układało się, jak należy. Widziałam też parę dobrych spotkań. Odniosłam wrażenie, że turniej jak najbardziej się udał.
Kibice mogą się zatem liczyć, że w przyszłym sezonie wystąpi pani już jako pełnoprawna uczestniczka?
- Oczywiście.
[nextpage]
W znacznej mierze dzięki pani występom, Polska reprezentacja po trzech latach wróciła do Grupy Światowej II Pucharu Federacji. Jak radzi sobie pani w roli filaru drużyny?
- Nie da się ukryć, że ciąży na mnie presja, bo muszę zdobywać punkty. Przede wszystkim jednak się cieszę, że w końcu jesteśmy w Grupie Światowej II, nie trzeba będzie wracać do grania kilku spotkań dzień po dniu w niższej grupie. O to chodziło, to był nasz cel od paru lat i mam nadzieję, że tym razem utrzymamy się trochę dłużej niż poprzednim razem.
Jakie są najistotniejsze różnice między takim spotkaniem a pojedynkiem turniejowym?
- Mecz jak mecz, jest taki sam jak na turnieju, niczym się nie różni. Może tym, że Tomek [Wiktorowski, trener Radwańskiej i kapitan drużyny narodowej] siedzi na ławce i doping jest o wiele głośniejszy, czasem niesportowy. Różnice są przede wszystkim w emocjach poza kortem, ale samo spotkanie, od strony czysto tenisowej jest takie samo jak w turnieju WTA. Tym bardziej, że z tymi dziewczynami mogę zagrać w kolejnym tygodniu. Niedawne play-offy to były fajne dwa pojedynki, które były przy okazji dobrym treningiem po krótkiej przerwie.
Patrząc na regularność pani startów, można odnieść wrażenie, że z przyjemnością reprezentuje pani kraj w rozgrywkach Pucharu Federacji.
- Rzeczywiście, od 2006 roku grałam chyba wszystkie mecze w Pucharze Federacji. Jakby sobie je policzyć, to sporo się tego uzbierało, ponad 40 pojedynków. Teraz z Ulą jesteśmy ostoją silnego zespołu, więc może uda nam się nawet awansować do najwyższej grupy.
Czym charakteryzują się pani relacje trenerskie z Tomaszem Wiktorowskim? Jak inne są od tych z ojcem?
- Ciężko porównywać członka rodziny do obcej osoby. Tomek ma większy dystans. Nie da się ukryć, tata, jak to rodzic, chce bardzo, czasem aż za bardzo i ciśnienie jest trochę większe. Zresztą dlatego była ta przerwa i zmiana, to był główny powód. Z Tomkiem od dwóch lat dogadujemy się doskonale, strasznie szybko ten czas leci.
Ma w sobie coś z psychologa?
- Dobrze rozumiemy się na korcie i poza nim, to jest najważniejsze. Zwłaszcza, że jest osobą, z którą praktycznie wszędzie jeżdżę i spędzam bardzo dużo czasu. Gdyby mnie taka osoba zdenerwowała, to coś by było nie w porządku i pewnie odbiłoby się to na mojej grze. Znamy się od tylu lat, chyba od dziesięciu. Nie działamy sobie na nerwy i to jest klucz.
Z pewnością potrafi jednak ostro wyrazić swoje zdanie.
- Pewnie. To przede wszystkim musi polegać na tym, że mówi się to, co się myśli. W przeciwnym razie byłoby ciężko. Trzeba być szczerym i otwartym, jeśli coś się nie podoba, to od razu to mówimy i staramy się znaleźć kompromis.
Miała pani już okazję zmierzyć się z licznymi przedstawicielkami młodszego pokolenia tenisistek. Któraś zawodniczka szczególnie pani zaimponowała?
- Ciężko wyłowić jedno nazwisko, powiedzieć, która będzie liderką, tego nie wiadomo. Patrząc na mecze Madison Keys odnosiłam wrażenie, że może grać bardzo dobrze i zapowiada się na tenisistkę, która może odnieść świetne wyniki. Donna Vekić też ma bardzo dobre warunki, ale musi nabrać doświadczenia. Sloane Stephens to tenisistka, która rzeczywiście wszystko umie, ma taką lekkość grania i nie widzę żadnych powodów, by miała nie zagościć w ścisłej czołówce.
Jak wyglądają relacje ulubionej tenisistki kibiców z jej sympatykami?
- Robię, co mogę. Wiadomo, że nie mam za dużo czasu na takie rzeczy. Trenowanie i mecze to jedno, ale mam też mnóstwo obowiązków poza kortem. Staram się jednak, jak mogę. Z przyjemnością udzielę wywiadu czy zrobię coś dla fanów.
niedziela, 5 maja 2013
Robert Pałuba
z Madrytu
robert.paluba@sportowefakty.pl
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!