Kadra jak wielka rodzina - rozmowa z Radosławem Szymanikiem, kapitanem reprezentacji tenisowej

O roli psychologa w kadrze narodowej w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl przed meczem ze Słowenią we Wrocławiu opowiada Radosław Szymanik, kapitan reprezentacji od 2007 roku.

Krzysztof Straszak: Lubi pan opowieść o muszkieterach? Przejął pan kadrę narodową, chwilę potem Atos Matkowski i Portos Fyrstenberg weszli do światowej czołówki deblistów, potem Aramis Kubot ulokował się w Top 50, ale przebił go najmłodszy - Jerzy d'Artagnan.

Radosław Szymanik: - Może tak było (śmiech). Tak naprawdę jednak Jurek jest z nami od dawien dawna. Pierwszy mecz zagrał na Białorusi [2008], ale wspieraliśmy go jeszcze zanim zadebiutował w kadrze. Ja go wspierałem jako młodego chłopaka, uważałem że ma duży talent. W jego karierze były lepsze i gorsze momenty, nie ma co ukrywać: zeszły rok był fantastyczny, miejmy nadzieję, że w ten sposób będzie się dalej rozwijał, że będzie zdrowy i zadomowi się w czołówce światowej. Jeśli chodzi o sam poziom gry, to na pewno dołączył już do chłopaków, jeśli ich nie przeskoczył, bo jest na dziś dużo wyżej notowany niż Łukasz Kubot, jest liderem naszej reprezentacji.

Proszę przedstawić sztab kadry narodowej.

- Od wielu wielu lat mamy zawsze lekarza, bo to była dla mnie jedna z głównych kwestii: to Hubert Krysztofiak, który jest dyrektorem Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej w Warszawie. Mamy fizjoterapeutę Krzysia Guzowskiego, psychologa Pawła Habrata, naszego stringera Jarka Dudę, który też jest z nami od wielu lat. Mamy w końcu Alka Charpantidisa, który jest tutaj drugim trenerem; bardzo nam pomaga. To pięć osób do dyspozycji chłopaków, są na wszystkie ich wezwania i potrzeby. Zawodnicy mają opiekę i standard jak w Grupie Światowej. To było moim celem: zbudowanie sztabu szkoleniowego światowej klasy, po to, aby wszyscy, którzy grają w Davis Cupie, cała drużyna, czuli się komfortowo i mieli pomoc z każdej strony.

Jest z kadrą także Michał Przysiężny.

- Z Michałem jestem w stałym kontakcie, prosiłem go wcześniej, gdy Mariusz [Fyrstenerg] miał operację, by był gotowy na to, że może być w drużynie. Jest z nami każdego dnia, każdego dnia z nami trenuje, przygotowuje się do swoich startów, przygotowuje się do sezonu.

Zaczyna pan siódmy sezon na stanowisku kapitana kadry narodowej. Zebrał pan wiele doświadczenia, spotkał pan wielu innych kapitanów. Podpatrywał pan kiedyś ich pracę, czerpał pan z kogoś wzorce?

- Nie, myślę że nie wzoruję się na nikim. Każdy ma indywidualne cechy, każdy inaczej podchodzi do tematu. W moim przypadku jest tak: zawodnicy to są moi koledzy, znam ich jeszcze z kortu, grałem z nimi, także znamy się bardzo blisko.

Jest pan bardziej jak starszy brat, nie ojciec.

- W kadrze panuje bardzo rodzinna atmosfera, ja nie traktuję siebie jako despotę, nie jestem alfą i omegą. Tak, uważam reprezentację za wielką rodzinę. Wszystkie kwestie sporne rozwiązujemy wspólnie, jeśli są jakiekolwiek problemy, to zawsze wygrywa demokracja: każdy ma swoje zdanie i oczywiście, jeśli trzeba, podejmuję jakąś decyzję, aczkolwiek najczęściej robimy to wspólnie, to jest decyzja drużyny, nie kapitana. Do mnie należy wybór zawodników, którzy są w drużynie: to moja niezależna decyzja, ustalana ze sztabem szkoleniowym. Osobno są sprawy medyczne, a Alek pomaga mi tenisowo. Jeśli idzie o inne sprawy, to rozwiązujemy je wspólnie i nie zdarzyła się jeszcze taka sytuacja, że któryś z zawodników był, powiedzmy, niekulturalny czy też zachował się w sposób taki, że musiałbym zareagować. Wszyscy są bardzo sympatyczni, atmosfera jest naprawdę bardzo, bardzo rodzinna.

Z zawodnikami pracuje psycholog, a czy kapitan też potrzebuje psychologa?

- To nie chodzi o to, że zawodnicy potrzebują psychologa. Oczywiście, on z nami jest, jak na każdym etapie kariery są potrzebni różni ludzie. To nie jest tak, że jak jest psycholog to znaczy, że jest stan chorobowy. W sporcie psycholog jest do zupełnie innych rzeczy potrzebny, bo tak: on rozładowuje napięcia, potrafi budować atmosferę. Paweł po to tutaj jest, jest naszym człowiekiem: pokazuje filmy motywacyjne, siadamy sobie wspólnie, w sesjach indywidualnych, jest dużo czasu podczas Davis Cupa na różne takie rzeczy i chłopaki z tego korzystają. Każdy mecz jest inny, każdy zawodnik ma też inne problemy, różnego rodzaju lęki, no tak jak każdy człowiek. Tenisiści pracują nad sobą w tym czasie, mają fachowca, wykorzystują jego obecność. A jak ktoś nie potrzebuje, to Paweł jest jak dobry kolega, tak?

Zakończył pan pracę z deblistami, pierwszy raz od dawna nie był pan w tym roku na Australian Open. Jak pan zapełnił te dwa tygodnie?

- Rozstałem się z pracy indywidualnej z deblistami, choć oczywiście pracuję z nimi jako kapitan, a już za tydzień jadę z nimi do Rotterdamu. To nie jest może takie znowu rozstanie: oni mają wprawdzie nowego trenera, ale jesteśmy kolegami. Co robiłem? Załatwiałem swoje prywatne sprawy, byłem dwa tygodnie w Stanach Zjednoczonych i oprócz tego przygotowywałem się do meczu: oglądałem sobie spotkania przeciwników, analizowałem je. To też był czas pracy z innymi, bo działam dla związku, mam z nim podpisany kontrakt, a zatem uczestniczyłem w konsultacjach dla młodszych, ekipy Junior Davis Cup, następców tych chłopaków, którzy są tutaj. Także miało co do roboty.

Widział pan, czym Kavčić okupił swój wygrany mecz w Melbourne: podłączyli go do kroplówki. Jakie jest remedium na australijskie upały, grać przecież trzeba?

- No niestety, niektórzy lepiej reagują na takie rzeczy, niektórzy gorzej. Można się do tego przygotować odpowiednim nawodnieniem, środkami, aczkolwiek nie wszystkim się udaje.

W jakiej dyspozycji są zatem dwaj słoweńscy singliści: Žemlja i Kavčić?

- Oglądałem ich treningi, oglądałem ich mecze i uważam, że obydwaj są w bardzo dobrej dyspozycji, aczkolwiek uważam, że nasi zawodnicy są w lepszej.

Pozabiegowe kolano Fyrstenberga to duży problem?

- Jeżeli chodzi o sytuację lekarską, Mariusz jest w stu procentach zdrowy i przygotowany. Oczywiście, jedynym minusem jest to, że nie miał pełnego okresu przygotowawczego i zagrał w tym roku tylko jeden mecz turniejowy.

Źródło artykułu: