Statua Wolności dla Amerykanów jest tym, czym wieża Eiffla dla Francuzów. Kto wie, czy przełomowym momentem w sezonie 2012 dla Sereny Williams nie była porażka z Virginie Razzano w I rundzie Rolanda Garrosa. Wydawało się, że w tenisową statuę wolności uderzyła fala bliskiego, dramatycznego końca kariery. Tymczasem Serena pokazała światu, że na żadną emeryturę w najbliższym czasie się nie wybiera. Wygrała Wimbledon, igrzyska olimpijskie, US Open, a na koniec nie miała sobie równych w Mistrzostwach WTA.
Triumfując na Flushing Meadows po raz czwarty (wcześniej w 1999, 2002 i 2008) Amerykanka wskoczyła na czwarte miejsce w klasyfikacji najbardziej utytułowanych tenisistek w erze otwartej. Wywalczyła 15. wielkoszlemowy tytuł i ma ich mniej tylko od Steffi Graf (22) oraz Chris Evert i Martiny Navratilovej (po 18). - To do mnie nawet nie dociera, że jestem zwyciężczynią - mówiła Williams po zwycięstwie 6:2, 2:6, 7:5 nad Wiktorią Azarenką. - Trzy dekady: 90', 2000' i 2010' - to jest cudowne. To ekscytujące otrzymać taką szansę. Dużo czasu dzieli pierwszy i ostatni tytuł - 13 lat. Czytałam wczoraj lub dzisiaj rano, że Pete Sampras ostatni tytuł wywalczył 12 lat po zdobyciu pierwszego i zrobiło to na mnie wrażenie. Dla mnie zdobycie 15. tytułu po 13 latach kariery jest czymś wspaniałym.
Williams rozstrzygnęła na swoją korzyść pierwszy trzysetowy finał US Open od 1995 roku (Steffi Graf pokonała Monicę Seles). Rok temu życie Amerykanki było zagrożone, po tym jak w jej płucach pojawił się skrzep w następstwie urazu stopy (dwa razy miała ją operowaną). Odnosząc się do tego trudnego okresu Serena powiedziała: - Nigdy nie myślę o upadkach, ponieważ moje życie trwa. Myślę, że mistrzów definiują nie ich zwycięstwa, tylko to jak podnoszą się po upadkach. A ja upadłam kilka razy. Za każdym razem wstaję, pokonuję samą siebie i modlę się, bym mogła robić to lepiej albo bym potrafiła wrócić na poziom, na jakim chcę być.
W I secie Williams wydawała się być potężna jak Nike, grecka bogini zwycięstwa, siły i szybkości. Niesiona po całym korcie przez skrzydła niewyobrażalnej siły własnej osobowości, jak natchniona czyniła rakietą wielkie rzeczy. O jej wielkości świadczy siódmy gem, w którym na kapitalny tenis Azarenki odpowiedziała jeszcze lepszą grą. Dwoma genialnie skończonymi piłkami (kros forhendowy i bekhend po linii) udowodniła bardzo dobrze dysponowanej Białorusince, że gdy sama wzniesie się na szczyt swojej niszczycielskiej natury nikt nie jest w stanie dotrzymać jej kroku. Jest za silna i za szybka dla każdej tenisistki na świecie.
Amerykanka w drugim gemie popisała się lobem bekhendowym oraz returnem wymuszającym błąd i przełamała Białorusinkę, mimo że ta obroniła cztery break pointy. Dwa efektowne gemy serwisowe wyholowały ją na prowadzenie 3:0 i mogła sprawować pełną władzę nad wydarzeniami na korcie. Potężny return, po którym piłka pomknęła, jak niezauważalny punkcik dał Serenie trzy setbole w ósmym gemie i zamknęła tę partię krosem bekhendowym.
W II secie Williams przeszła metamorfozę i była jak tytułowa Nike, która się waha z wiersza Zbigniewa Herberta lub Nike z Samotraki - niepewna swojej gry, współczująca i litująca się nad skazaną na porażkę w starciu z nią rywalką, a zarazem sprawiająca wrażenie, jakby jej tenis został okaleczony. W takim stanie trwała aż do końcówki III seta. Choć jednocześnie trzeba dodać, że o to, by ten finał był trzymającym w napięciu widowiskiem zadbała Azarenka, która od początku grała na bardzo dobrym, równym poziomie. Czyż przeżywająca wewnętrzne rozterki Serena, mistrzyni dreszczowców, nie jest równie interesująca jak ta, która demonstracyjnie pokazuje swoją niezwyciężoność i wprowadza przeciwniczki na najwyższą górę bezradności?
Bijąca się sama ze sobą Amerykanka już wiele razy uciekła spod topora i także tym razem to ona przeobraziła się w kata. W dwóch pierwszych gemach II seta była liderka rankingu zdobyła tylko jeden punkt, gdy posłała asa. Coraz częściej niewytrzymująca długich wymian Williams w piątym gemie obroniła trzy break pointy, ale przy czwartym przestrzeliła forhend i fakt oddawania coraz więcej punktów za darmo wyraziła bardzo wymownymi słowami: "O mój Boże!". W zakończeniu seta nieschodzącej poniżej pewnego poziomu Azarence nie przeszkodziło popełnienie w ósmym gemie dwóch podwójnych błędów z rzędu, bo zaraz po nich dwoma wygrywającymi serwisami wyrównała stan meczu na 1-1 w setach.
W trzecim gemie III seta Williams podwójnym błędem dała Azarence przełamanie, ale trzy wspaniałe akcje (defensywny lob i forhend, kończący return, ryzykowny return i forhend) pozwoliły jej błyskawicznie stratę odrobić. W siódmym gemie falująca Amerykanka oddała podanie bez punktowej zdobyczy, a w ósmym Białorusinka odparła break pointa i wyszła na 5:3. W 10. gemie serwującą po tytuł Białorusinkę Serena speszyła siejącym spustoszenie returnem i pakując trzy piłki w siatkę urodzona w Mińsku 23-latka nie zaliczyła najważniejszego egzaminu, do jakiego przyszło jej dotychczas podchodzić na Flushing Meadows.
W końcówce Williams znów grała, jak przystało na boginię zwycięstwa. Forhend po linii, wspaniałe odegranie drop szota oraz wygrywający serwis przyniosły jej utrzymanie serwisu w 11. gemie. Gdyby Azarenka wyrównała na 6:6 doszło by dopiero do trzeciego rozstrzygającego o tytule tie breaku w Nowym Jorku (1981, 1985). Do tego jednak nie doszło, bo Białorusinka nie potrafiła spożytkować prowadzenia 40-15. Akcja z returnem i wieńczącym krosem bekhendowym pomogła Serenie doprowadzić do równowagi, a wyrzucony przez urodzoną w Mińsku 23-latkę forhend dał jej piłkę mistrzowską, którą wykorzystała bekhendowym returnem wymuszającym błąd.
Przemawiając do kibiców bezpośrednio po meczu, Williams stwierdziła, że przygotowywała się już na przemówienie finalistki. Była oswojona z myślą, że przegra trzeci w karierze finał w Nowym Jorku. - Oczywiście chciałabym wygrywać spokojnie. Ale jednocześnie takie zwycięstwa, jak to są bardziej ekscytujące, bo nie wiesz co przyjdzie. Nie wiesz, czego się spodziewać, a potem dostajesz to, czego chciałaś. To jest najlepsze uczucie w tenisie.
Azarenka trochę żałowała niewykorzystanego serwisu na tytuł, ale jednocześnie była pełna przekonania, że zrobiła absolutnie wszystko, co było w jej mocy. - Myślę, że to był wielki mecz. Oczywiście to boli, gdy jest się tak blisko, a nie dostaje się tego. Jednak w tej chwili tego nie żałuję. Czuję, że dałam z siebie wszystko. Czy mogło to pójść po mojej myśli? Pewnie tak i dlatego to naprawdę boli.
Mówiąc o Williams 23-letnia Białorusinka, która sezon rozpoczęła od wygrania 26 spotkań z rzędu, stwierdziła: - Serena jest dla mnie największą tenisistką w dziejach. Wzięła swoją grę na następny poziom. Za każdym razem utwierdza mnie w przekonaniu, że sama muszę swoją grę, osobowość oraz stronę fizyczną podnieść na kolejny poziom. Fakt, że w kobiecym Tourze jest kilka takich tenisistek, jak ona jest czymś bezcennym - nie można tego umniejszać.
Przed meczem niebezzasadne były obawy czy nie będzie to szybki mecz, jak ten w półfinale olimpijskiego turnieju w Londynie (Williams wygrała 6:3, 6:1). Azarenka z wcześniejszych ich 10 meczów wygrała tylko jeden (w 2009 roku w finale w Miami). W meczu o tytuł w Nowym Jorku nie poprawiła niekorzystnego bilansu, ale była współautorką jednego z piękniejszych wielkoszlemowych finałów w ostatnich latach.