Przypadek kolan Nadala z pewnością jest fascynujący dla samych lekarzy. O historii jego urazów, udanych i nieudanych próbach leczenia, eksperymentalnych kuracjach, zastrzykach i podobnych praktykach można by napisać zapewne niejeden artykuł naukowy, który załapałby się do któregoś z czasopism na liście filadelfijskiej.
Zapalenie ścięgien? 10 dni terapii osoczem wzbogacanym płytkami krwi, kilka dni przerwy i zawodnik wraca na korty teoretycznie zdrów jak ryba. Dokładnie taką metodę Hiszpan zastosował w tym sezonie, kiedy podczas turniejów w Indian Wells i Miami kolana ponownie dały o sobie znać. Wymuszona przerwa okazała się być dodatkowo wymarzonym zrządzeniem losu, bowiem nieplanowany wcześniej odpoczynek spowodował, że na czerwonej mączce Nadal ponownie nie miał w tym roku konkurencji.
Były to jednak tylko środki doraźne. Rabunkowa gospodarka prowadzona wobec własnego organizmu, pogoń za rekordami, sławą i pieniędzmi, chęć ciągłego zwyciężania i walka o miejsce w tenisowym panteonie musiały w końcu odcisnąć swoje piętno. - Gdy dużo wygrywasz, ciężko jest przerwać - tłumaczył Nadal w wywiadzie udzielonym we wrześniu "L'Équipe".
Kolana Hiszpana zaczęły kolejny bunt w najgorszym możliwym momencie - przed półfinałem Rolanda Garrosa. Ale w takiej chwili, walcząc o siódmy triumf i pobicie rekordu Borga, mając przed oczami wizję Djokovicia wygrywającego czwarty turniej wielkoszlemowy z rzędu, zatrzymać się po prostu nie można. Kolejna porcja "cudów medycyny" (tym razem zastrzyków przeciwbólowych), kolejne wygrane mecze, kolejny sukces w Paryżu i stałe już miejsce w historii dyscypliny.
Gdy Nadal padł zalany łzami na kort Philippe'a Chatriera po ostatnim punkcie finału, nikt nie miał wątpliwości: płacze jak dziecko, wzruszony wielkoszlemowym sukcesem, odniesionym po trzech kolejnych finałowych porażkach, pokonawszy rywala i własne demony.
- Może to nie były tylko łzy szczęścia - mówił kilka miesięcy później wuj i trener Rafaela, Toni Nadal. Cena, jaką przyszło Hiszpanowi zapłacić za ten sukces była gigantyczna.
Przeklęty Wimbledon
Nikt nie był przesadnie zdziwiony, gdy Rafa pożegnał się z imprezą w Halle już na etapie ćwierćfinału, nie sprawiając wrażenia zmartwionego porażką. Nadal, który po triumfach w Paryżu regularnie występuje w kolejnym tygodniu na kortach trawiastych (bez przerwy na odpoczynek), wielokrotnie - mniej lub bardziej bezpośrednio - mówił, że ważny jest dla niego sam fakt rozegrania kliku spotkań na nowej nawierzchni, a nie końcowe zwycięstwo. Przekleństwem hiszpańskiego tenisisty został Wimbledon.
Jak można nazywać "przeklętym" turniej, który Hiszpan dwukrotnie wygrał? Turniej, który uczynił go lepszym tenisistą i podczas którego rozegrał jeden z najpiękniejszych pojedynków w historii białego sportu, po czterech latach wciąż pamiętany w każdym najdrobniejszym detalu?
Już w roku 2009 atmosfera wokół Nadala była napięta. Gdy po sensacyjnej porażce w IV rundzie Rolanda Garrosa przyznał, że zmaga się z poważną kontuzją kolan, przez wielu został wyśmiany, oskarżony o nieudolne tłumaczenia i nieumiejętność przegrywania z klasą, a etykietki symulanta nie pozbył się do dzisiaj. Kiedy dwa tygodnie później można było go zobaczyć na kortach londyńskiego klubu Hurlingham, rozgrywającego mecze pokazowe (będące w rzeczywistości ostatecznym sprawdzianem, czy kolano w ogóle wytrzyma trudy kolejnego turnieju), wątpliwości jeszcze bardziej się nasiliły, a apogeum osiągnęły, gdy Hiszpan nie przystąpił do obrony tytułu przy Church Road. W pamięci pozostały długa pauza i mnóstwo złych wspomnień.
W tym sezonie okoliczności wyglądały lepiej, przynajmniej z medialnego punktu widzenia. Gdyby nie natchniony Lukáš Rosol, Nadal miałby szanse przemknąć się chociaż przez pierwsze rundy imprezy i cała sytuacja przykułaby znacznie mniej uwagi. Tak się jednak nie stało.
Gdy Rafa schodził pokonany z kortu centralnego, ostatni raz unosząc rękę i dziękując publiczności za doping, chyba tylko jedna osoba na świecie nie była zaskoczona takim obrotem spraw - on sam. Miejsce, w którym odniósł największy sukces w karierze, zostało także areną, na której doznał najboleśniejszej porażki.
[nextpage]
Wymuszona hibernacja
Krótko po szokującej klęsce w Londynie, pojawiły się pierwsze informacje, że sensacyjna porażka mogła mieć także drugie dno w postaci ponownych kłopotów Hiszpana z kolanami. Wprawne oko mogło dostrzec na krążących po Internecie zdjęciach z turnieju ślady nakłuć na lewym kolanie Majorkanina (choć trzeba zawczasu wiedzieć, czego szukać), sugerujących, że ewentualny uraz może być poważny.
Nieśmiałym potwierdzeniem tej tezy było wycofanie się z występu w londyńskich Igrzyskach, podczas których Nadal miał bronić wywalczonego przed czterema laty złotego medalu, a także pełnić zaszczytną rolę chorążego hiszpańskiej reprezentacji. - To jeden z najsmutniejszych dni w mojej karierze - wyznał Rafa, ogłaszając swoją rezygnację. Patrząc na ochotę, z jaką na przestrzeni lat występował w rozgrywkach o Puchar Davisa, można się tylko domyślać, jak ciężkie chwile Hiszpan przeżywał. Sztab tenisisty wciąż zapewniał, że powrót na korty nastąpi prawdopodobnie w Toronto, a najpóźniej w Cincinnati.
Gdy już w połowie sierpnia, na dwa tygodnie przed rozpoczęciem wielkoszlemowego US Open, Hiszpan zapowiedział, że w Nowym Jorku nie wystąpi, stało się w zasadzie jasne, że sezon się dla niego zakończył, a kontuzja wymusi najdłuższą przerwę w karierze.
Odrobinę światła na tajemniczą sprawę rzucił prywatny lekarz Hiszpana, z którym tenisista współpracuje od ponad dekady: - Uraz jest irytujący i bolesny, ale nie jest to znacząca kontuzja - uspokajał Ángel Ruiz-Cotorro, gdy na jaw wyszło, że Hiszpan cierpi na syndrom Hoffy. Gdyby opracowana terapia zawiodła, w obwodzie zawsze pozostawała interwencja chirurgiczna, pozwalająca na pełne wyleczenie dolegliwości (oczywiście kosztem dodatkowych miesięcy pauzy).
Optymizm zachowywał także sam zawodnik, powtarzający jak mantrę, że przez taki uraz nikt jeszcze nie zakończył kariery, a na kort wróci, dopiero gdy będzie w stu procentach gotów. Czy uzasadniony, pokażą najbliższe miesiące.
Uraz... zbawienny?
Na pierwszy rzut oka brzmi to jak szaleństwo, ale tak poważna kontuzja i półroczna przerwa w startach może mieć doskonały wpływ na tenisową przyszłość Hiszpana. Eksploatowany do granic możliwości organizm otrzymał wreszcie ubłaganą przerwę na regenerację, której efekty w perspektywie lat mogą okazać się dla tenisisty zbawienne.
Nadal i jego sztab mówią o kontynuowaniu kariery przynajmniej do Igrzysk w Rio de Janeiro i podczas tak długiej wędrówki trzeba się czasami zatrzymać i zapytać "Gdzie dalej?". Znak na wyboistej drodze pojawił się już trzy lata temu, kiedy uraz kolana po raz pierwszy był naprawdę poważny, ale został zignorowany. Tym razem nie było wyjścia.
Decyzja o odpuszczeniu tegorocznego US Open paradoksalnie mogła być najlepszą, jaką Hiszpan podjął w całej swojej karierze. Powstrzymanie się przed pokusą walki o kolejny wielkoszlemowy laur było kluczem w drodze do powrotu na kort. - Przygotowania szły dobrze, ale wciąż odczuwalny był pewien dyskomfort - mówił "El País" Toni Nadal, przyznając, że jego podopieczny nie poddał się bez walki. - Poprawa była zauważalna, ale nawet, jeśli ból nie dokuczałby Rafie w pierwszym meczu, to pojawiłby się później, lepiej było przestać. Teoretycznie, jak tę kontuzję wyleczy się do końca, to nie ma powodu, by się odnowiła - mówił trener zawodnika.
Bazując na wypowiedziach hiszpańskiego obozu, przed oczami maluje się obraz urazu typowo przeciążeniowego, wynikającego z braku rozsądku i umiaru w startach, po którym Nadal powinien być w stanie odzyskać pełną sprawność i grać bez lęku. To inny przypadek niż casus Gustavo Kuertena, który operowane wcześniej biodro oszczędzał już do końca kariery, bojąc się zaryzykować w kluczowych momentach, czy Juana Martína del Potro, który potrzebował ponad roku, by w pełni zaufać operowanemu nadgarstkowi i dopiero to pozwoliło mu rozpocząć powrót na należne miejsce w stawce.
[nextpage]
Zmiany, zmiany, zmiany...
Kontuzja ta - w trosce o tenisową żywotność Hiszpana - wymusi korekty w jego defensywnym stylu gry. Pierwsze kroki zostały poczynione już w tym sezonie, gdy w Australii Nadal pojawił się z dociążoną rakietą i nowym serwisem, który niejednokrotnie ratował go w trudnych chwilach. Naturalnym krokiem będą dalsze dążenia do skracania punktów, szczególnie na kortach twardych, które muszą zostać poparte dodatkowym urozmaiceniem w ofensywnym arsenale tenisisty.
Rewolucję powinien przejść także kalendarz Nadala. Sam zawodnik jest świadom, że do niezbędnego minimum musi ograniczyć występy i treningi na kortach twardych. Mając rozegranych 600 pojedynków w głównym cyklu, przysługuje mu dyspensa z jednego turnieju rangi Masters 1000, choć powinien rozważyć poważniejsze cięcia w terminarzu.
Pod znakiem zapytania wciąż stoi występ Hiszpana w Madrycie. Dotychczasowy cykl turniejów Monte Carlo-Barcelona-Madryt-Rzym-Paryż-Queen's Club/Halle-Wimbledon, który Nadal regularnie rozgrywał, to tylko prośba o kolejne problemy zdrowotne. Ewentualna decyzja o rezygnacji ze startu w hiszpańskiej stolicy byłaby z pewnością bardzo trudna, ale pełne dwa tygodnie przerwy przed imprezami w Rzymie i Paryżu prezentują się lepiej niż dobrze.
Mądrym pomysłem jest potwierdzony już start w lutym na kortach ziemnych w Acapulco, gdzie Rafa stanie przed szansą wywalczenia cennych 500 punktów rankingowych. W przypadku sukcesu, Nadal mógłby bardziej ulgowo potraktować trudne turnieje w Indian Wells i Miami, po których zawsze natychmiast udaje się do księstwa Monako.
Możliwości jest dużo i sztab Hiszpana z pewnością od dłuższej chwili łamie sobie głowę nad tym, jak powinna wyglądać ostateczna wersja tej złożonej układanki. Wszystko wskazuje jednak na to, że Nadal wreszcie zacznie szanować swój organizm, a jednocześnie wielomiesięczna pauza nie wyeliminuje go na trwałe z walki o najwyższe cele.
Trudny powrót do rzeczywistości
Łatwo zagalopować się w snuciu imperialnych planów Hiszpana i wieszczeniu triumfalnego powrotu na światowe areny. Pierwsze tygodnie, czy nawet miesiące po wznowieniu startów będą jednak dla Nadala niezwykle trudne. Odzyskanie rytmu meczowego, pewności i wiary we własne uderzenia to złożony proces. Patrząc na to, jak ogromne problemy miał hiszpański tenisista z zamykaniem pojedynków w tegorocznym turnieju w Indian Wells (po miesięcznej pauzie), łatwo wyobrazić sobie, co czeka go po półrocznej nieobecności.
Kwantowy tenis Nadala także nie będzie pomocny. Dla Hiszpana nie ma stanów pośrednich: albo jest w pełni dyspozycji, w ścisłej czołówce faworytów do tytułu, albo gra pasywnie i prędzej czy później schodzi z kortu pokonany przez jednego z agresorów. Rafa jest jednak uzbrojony w cierpliwość, świadom tego, że jeśli marzy o powrocie na szczyt, to czeka go wiele kilometrów mozolnej wspinaczki.
- Chciałbym wrócić do gry w styczniu, ale nie spodziewam się, że wygram Australian Open. W pierwszych miesiącach w ogóle nie będę przejmował się moimi wynikami - zapowiedział w środę Hiszpan w rozmowie z radiem "ABC". - Jestem zadowolony z tego, jak przebiega moja rehabilitacja. Chcę być w stu procentach sprawny w okresie między imprezami w Monte Carlo i Rolandem Garrosem - dodał Nadal.
Wuj tenisisty przyznał, że podczas pauzy najtrudniejsze było nerwowe oczekiwanie: - Zawsze najgorszym jest, gdy nie wiesz, kiedy wrócisz na kort. Świadomość, że trzeba czekać - komentował w jednym z wywiadów. - Część mentalna przygotowania do powrotu została jednak wykonana. Rafael wie, że w życiu raz jest łatwiej, raz trudniej. Wie, że musi być cierpliwy - zapewnia trener triumfatora 11 turniejów Wielkiego Szlema.
- Na tym poziomie gra się, bo po prostu lubi się rywalizację. Bo kocha się tenis i kocha się być szczęśliwym - mówi Toni Nadal.
Wypoczęty, zdrowy i zmotywowany, Rafael Nadal z czystym kontem zacznie w styczniu pisać kolejny rozdział swojej barwnej kariery. Pozostaje wierzyć, że jej zakończenie będzie szczęśliwe.
robert.paluba@sportowefakty.pl