Petra Kvitová, 21 lat, nagrodzona przez WTA jako odkrycie sezonu 2010 (foto EPA)
Uwaga, Martina Navrátilová patrzy. Wielkoszlemowa rekordzistka, Czeszka z urodzenia, w 1994 roku (w barwach Stanów Zjednoczonych) jako ostatnia zawodniczka zza naszej południowej granicy grała w finale Wimbledonu. - Martina życzyła mi przed meczem powodzenia - przyznała ta, która dziś pięknie nawiązuje do wybitnej poprzedniczki, pochodząca z Biłowca (godzinę drogi od polskiego Śląska) 21-letnia Kvitová.
CZYTAJ: Szarapowa wraca do finału, miłe złego początki Lisickiej
W Wimbledonie kończy to, co nie dane jej było spełnić się w ubiegłym roku. Wtedy piękną bajkę zakończyła w półfinale Serena Williams. - Nie wierzę, że teraz zdołałam wejść do finału - powiedziała wzruszona po boju z Azarenką. Kvitová, ósma rakieta świata, ma szansę związać się z The Championships bardziej niż poprzez pomalowane w turniejowe barwy paznokcie. - Trawa to moja nowa ulubiona nawierzchnia - przytaknęła tegoroczna mistrzyni z Madrytu, Paryża i Brisbane. Petra, szósta Czeszka w Top 10 i odkrycie sezonu 2010, jest od tego roku nowym nr. 1 wśród tenisistek leworęcznych. Może zostanie pierwszą od czasów Moniki Seles (1996) mańkutką na fotelu liderki rankingu; Seles była ostatnią dotąd leworęczną finalistką wielkoszlemową (Roland Garros 1998).
Trener David Kotyza posłał podopiecznej całusa, gdy sama przy siatce dziękowała za walkę Azarence. Dwie dorodne Słowianki z blond warkoczem mierzące się ze sobą o życiowy sukces na najważniejszym stadionie tenisowym świata wiele wirtuozerii nie zaprezentowały, a więcej zainteresowania powinien wzbudzić drugi mecz półfinałowy, z udziałem Marii Szarapowej. Kvitová i Azarenka też grały jednak o wpis do historii: Czeszka dołączyła do grona finalistek Wimbledonu, do rodaczek Navrátilovej, Hany Mandlíkovej i Jany Novotnej.
To naturalne, że nerwowość musiała udzielić się obu paniom, trzeci set był niejako "pewnikiem". Z upływem czasu to Kvitová zyskiwała przewagę, a to dzięki swojej głównej broni - serwisowi (9 asów, 73% piłek wygranych po pierwszym podaniu). Leworęczny, bity za zewnątrz, zwykle sieje spustoszenie w szeregach rywalek. - W drugiej partii było tak sobie - wyjaśniła Kvitová, która otwierającego seta (dwa przełamania i obroniony break point ze swojej strony) zamknęła w 27 minut. - W tym spotkaniu jednak serwis był kluczem. Cieszę się, że trafiałam szczególnie w decydującej partii - dodała.
Kiedy Azarenka (naliczono jej oficjalnie tylko siedem niewymuszonych błędów) wyrzuciła w aut kolejnego krosa, Kvitová zyskała 2:0 w trzecim secie. Prowadzenia już nie oddała, szybko potwierdzając swoją dominację. Znajdując się w tarapatach w gemie serwisowym robiła przewagę pięknym bekhendem wzdłuż linii, podczas gdy Białorusinka przy próbie drajw-woleja potrafiła zatrzymać piłkę na siatce z odległości metra. Azarenka w mało chwalebny sposób (podwójny błąd serwisowy) także zakończyła pojedynek, który był pierwszą w jej karierze próbą awansu do wielkoszlemowego finału.
Kvitová zanotowała 9 asów, w sumie 40 winnerów, a 14 piłek zepsutych. To ona była tą, która szukała wygrywających zagrań, co - niezależnie od rywalki - będzie niezwykle ważne także w finale. Czeszka (8/13 udanych akcji pod siatką) była także skuteczniejsza przy break pointach: podobnie jak Azarenka wypracowała ich osiem, ale wykorzystała połowę (Białorusinka tylko jednego, który otworzył jej drogę do wygrania drugiego seta).