Ostatnie dwa lata tenisowej kariery Nalbandiana to walka z kontuzjami i związany z tym drastyczny spadek w rankingu ATP. Niegdyś trzeci tenisista na świecie, wypadł nawet z czołowej setki najlepszych zawodników globu, ale jak na utytułowanego gracza przystało, powrócił do niej w świetnym stylu, zdobywając swój jedenasty tytuł w zeszłorocznym turnieju w Waszyngtonie. Argentyńczyk miał tez ogromny wpływ na wyniki reprezentacji. Najpierw w meczu ze Szwecją , kiedy to został nominowany do ostatniej gry i pokonał Andreasa Vinciguerrę, a następnie w Moskwie ograł Michaiła Jużnego i Nikołaja Dawidienkę.
Fognini, który zdecydowanie lepiej czuje się na kortach ziemnych, został przełamany już w pierwszym gemie meczu. Nalbandian nie utrzymał jednak przewagi, a w 10. gemie Włoch zmarnował nawet szansę na zakończenie premierowej odsłony (nie zmieścił prostej piłki w korcie). Ostatecznie w tie breaku górą był już Argentyńczyk, który szybko wyszedł na 5-2. W drugiej partii, 29-latek z Córdoby miał już w piątym gemie meczu pięć break pointów, ale 23-letni tenisista włoski serwisem zażegnał niebezpieczeństwo. Nalbandian w 10. gemie zagrał jeszcze bardziej agresywnie, zmuszając przeciwnika do błędu z bekhendu, co zakończyło to spotkanie.
Z imprezą pożegnał się Mónaco, który nie potrafi odzyskać jeszcze pełnej sprawności po ubiegłorocznej kontuzji. Argentyńczyk, turniejowa piątka, gładko uległ kwalifikantowi z Francji Adrianowi Mannarino (ATP 80). Odpadł także półfinalista z Brisbane, Kevin Anderson (ATP 56), którego wyeliminował najlepszy rumuński zawodnik Victor Hănescu (ATP 52). O niezwykłym szczęściu może mówić Brazylijczyk Thomaz Bellucci (ATP 31), który przegrywając w decydującej partii już 0:3 z Amerykaninem Michaelem Russellem (ATP 103), zdołał wygrać całe spotkanie.