Karolina Woźniacka: Musiałam skreczować, najważniejsze jest zdrowie

Kostka Karoliny Woźniackiej kolejnym nieszczęściem warszawskiego turnieju WTA Tour, z którego do czwartku zostały wyeliminowane gwiazdy, dwie najwyżej rozstawione zawodniczki. Jelena Dementiewa zaprezentowała się słabo i odpadła od razu. Woźniacka z trudem wygrała pierwszy mecz i skreczowała po otwierającym secie ćwierćfinału z Jie Zheng.

W tym artykule dowiesz się o:

To drugi krecz Woźniackiej w tym sezonie, znów z tego samego powodu: kontuzji kostki. - Niestety czułam tą nogę - przyznała. Problemy zaczęły się w półfinale imprezy w Charleston w kwietniu, gdy zeszła z kortu przy 5:2 meczu ze Zwonariową. Spotkanie z Zheng zakończyło się przy 3:6.

19-letnia dziś Woźniacka pierwszy raz skręciła kostkę w dzieciństwie. - Miałam chyba 12 lat - wspomina. W Warszawie swojej sytuacji nie chciała pogarszać. - Tak powiedziała fizjoterapeutka: jak będę grała dalej, to może być jeszcze gorzej. Na wszystkich kortach ziemnych trzeba uważać. A gwiazda duńskiego sportu, trzecia rakieta świata, mierzy wysoko podczas najbliższych dwóch tygodni na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu.

Nie wie jeszcze czy zostanie w stolicy, czy szybko wyleci do Francji. - To także zależy od zaleceń fizjoterapeuty, od tego czy będę mogła mieć zabiegi tutaj czy już w Paryżu - wyjaśniła. Podkreśliła swoją chęć dobrego zaprezentowania się na kortach Legii. - Najważniejsze jest zdrowie. A że było mi coraz gorzej, nie dałam rady dokończyć tego meczu... To był turniej dla mnie.

W środę udało jej się - jak sama powiedziała - wyciągnąć mecz z Klepač, w którym przegrywała 0:3 w decydującym secie. - Już wtedy miałam zabezpieczenie, żebym nie zrobiła sobie czegoś poważniejszego w kostkę. Ale z taką kontuzją nic nie zrobię. Myślę teraz tylko o tym, żeby jak najszybciej się wyleczyć. To wciąż ta sama kostka, która zatrzymała mnie w Charleston. Nie wszystko jest więc jeszcze z nią w porządku.

Pierwszy w zawodowej karierze występ w kraju rodziców, rola faworytki publiczności, która w jedynej polskiej imprezie premierowego cyklu nie mogła oglądać w akcji sióstr Radwańskich. Kiedyś myślała o występie w biało-czerwonych barwach, ale wybrała te czerwono-białe. - W Danii się urodziłam, wychowałam - tłumaczy, choć nie może podważyć faktu, że żadna duńska tenisistka nie ma z nią szans od lat.

Do Warszawy chce wrócić w następnym sezonie. Za największy plus pobytu tegorocznego uważa to, że udało jej się wygrać w środę. - Nie było to łatwe, zostało osiągnięte w złym stylu - przyznała. Udzieliła wielu wywiadów jeszcze przed pierwszym występem, w akcji oglądała ją babcia. - Miłe jest także to, gdy czuje się wsparcie publiczności. Minus to kostka. - Musiałam zejść z tego kortu - powtórzyła. - Muszę teraz znaleźć stuprocentową formę.

Woźniacka, która "posypie się" w Warszawie - taki był w opinii obserwatorów bardzo prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Przepełniony turniejami kalendarz nastolatki to według niej samej konieczność. - Musiałam grać tam, gdzie grałam. Jestem młodą zawodniczką, a takie siostry Williams, które wybierają sobie imprezy, już kończą z tenisem. Dla nich zero punktów za turniej czy kara finansowa to nic wielkiego.

Co sprawi, że stanie się jeszcze mocniejszą tenisistką? - Zawsze wszystko można poprawiać. Serwis i return to sprawy najważniejsze, bo od nich rozpoczyna się wymiany, a jak się dobrze zacznie... - powiedziała. Jej marzeniem jest tytuł wielkoszlemowy, najlepiej w Wimbledonie lub US Open. - Ale super będzie każdy Szlem - przyznaje.

Karolina to także fanka piłki nożnej. - Gramy z Holandią w pierwszym meczu mistrzostw świata - chwali się wiedzą. - Dobrze, że akurat z nimi, bo pozostali rywale to Kamerun i Japonia. Mam nadzieję, że wyjdziemy z grupy - komentuje sytuację reprezentacji Danii.

Komentarze (0)