To miało być najtrudniejsze wyzwanie dla Igi Świątek podczas tegorocznego Australian Open. Polka mierzyła się z będącą w znakomitej formie Madison Keys. Przez niemal wszystkich była jednak uważana za faworytkę tego spotkania. Z wyczekiwaniem wypatrywano pojedynku z Sabalenką w finale.
Tak się jednak nie stanie, a Białorusinka niezależnie od wyniku finału utrzyma pozycję liderki rankingu WTA. Iga Świątek ostatecznie uległa Madison Keys 7:5, 1:6, 6:7(8) i po raz drugi w swojej karierze zakończyła Australian Open na półfinale.
- Zadecydowała liczba niewymuszonych błędów. Iga popełniła ich aż 40. To zdecydowanie za dużo - komentuje w rozmowie z naszym portalem Tomasz Wolfke.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Niebywała forma "Rosyjskiej Amazonki"
- To był najsłabszy mecz Igi od dłuższego czasu. Nic na to nie wskazywało, bo wcześniejsze spotkanie ze słabymi rywalkami wygrywała bez problemu, a przede wszystkim pewnie pokonała Emmę Navarro. Wygrywała wszystkie najważniejsze punkty. Iga była zdecydowaną faworytką nawet do zwycięstwa w całym turnieju, bo Sabalenka miała kłopoty we wcześniejszych meczach - dodaje Tomasz Wolfke.
Niesamowite załamanie w drugim secie
Po pierwszym secie niewiele wskazywało na to, jak jednostronna będzie kolejna partia. Można było się spodziewać, że po przegranej na żyletki pierwszej partii, Madison Keys się posypie i Polka będzie miała łatwiejsze zadanie. Nic bardziej mylnego. Amerykanka od samego początku zaczęła dominować.
Wiceliderka rankingu WTA nie była w stanie znaleźć na to odpowiedzi. W miarę upływu czasu coraz częściej było widać na jej twarzy frustrację po kolejnych przegranych punktach. Zwłaszcza po tych, które oddawała rywalce za darmo prostymi błędami.
- To trudno zrozumieć. Grała dobrze, ale zaczynała popełniać błędy. Miała po prostu słabszą dyspozycję dnia i od drugiego seta popełniała zatrważającą liczbę niewymuszonych błędów - opowiada dziennikarz.
Zwraca uwagę także na inną statystykę. Świątek w drugim secie nie wygrała żadnego punktu po swoim drugim serwisie. A miała na to aż cztery gemy.
- Nie wiem, czy jej się to w karierze zdarzyło. To wydaje się wręcz niemożliwe, ale się stało. To pokłosie niesamowicie mocnego forhendu Amerykanki - ocenia.
- W pierwszym secie wszystko funkcjonowało. Iga dbała o to, żeby miała stabilną pozycję. To element, w którym przewyższa inne rywalki. Jest nadludzko szybka, bardzo silna, ale jest w stanie dochodzić piłek i odpowiedzieć jeszcze mocniej. To styl Novaka Djokovicia. Ale wszystko posypało się w drugiej partii - objaśnia.
Brak planu B czy kryzys mentalny?
W trzeciej partii Iga Świątek popełniła aż 20 niewymuszonych błędów. Wiele osób przyczyny ogromnej liczby pomyłek właśnie w emocjach, które miały wziąć górę u 23-latki. Jednak czy tak było w istocie?
- Nie wiem czy to kwestia głowy, bo wygrywała już wcześniej w karierze mecze na żyletki. Niemal przez całego trzeciego seta posiadała przewagę, miała piłkę meczową. Madison Keys wyciągała rękę do Polki, nie wykorzystała wcale wszystkich swoich okazji, popełniała proste błędy. Ciężko to pojąć, ale najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem po prostu są emocje - przyznaje ekspert.
W ubiegłym roku częstym zarzutem do Igi Świątek było to, że nie miała planu B w swojej grze. Gdy mecz jej nie wychodził, rywalka zaczynała wybijać ją z równowagi, to nie miała pomysłu, jak odwrócić sytuację. Czy tak też było w czwartek?
- Polka nie potrzebowała planu B, bo plan A realizowała znakomicie. Czepianie się akurat w tym wypadku nie ma sensu - tłumaczy Wolfke.
Dodaje, że wypracowanie planu B u Świątek wcale nie musi być takie łatwe i bezbolesne. Trzeba uważać, by Iga nie straciła swoich największych atutów.
- Plan B pewnie nadal nie istnieje, bo Iga nie mieszała rotacji, nie zmieniała długości piłek, nie chodziła często do siatki. Być może przed Wimbledonem nastąpią zmiany w jej tenisie, bo tego turnieju tak nie wygra. Nie ma na tyle znakomitego serwisu czy returnu, a z głębi kortu czasem nie jest w stanie zdążyć do forhendu. Cały czas ma elementy do poprawy w grze, ale majstrowanie przy technice także może okazać się niebezpieczne - ocenia.
W sobotę o godz. 9:30 Madison Keys zagra w finale z Aryną Sabalenką. Czy Amerykanka zapisze na swoim koncie trzeci w karierze tytuł wielkoszlemowy, a może to Białorusinka okaże się najlepsze w Melbourne po raz trzeci z rzędu? Nasz rozmówca nie ma wątpliwości.
- Sabalenka jest zdecydowaną faworytką. Keys w każdym meczu ma okresy zapaści, ale potrafiła męczyć się z anonimowymi tenisistkami. Ona własnymi błędami wpędza się w kłopoty. Ma mocne uderzenie, ale Sabalenka będzie odpowiadała jeszcze silniej. Stawiałbym na 2:0 dla Sabalenki - podsumowuje Tomasz Wolfke.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty