Pod względem sportowym dla Igi Świątek najlepszy sezon miał miejsce w 2022 roku, kiedy to udało jej się wygrać dwa turnieje wielkoszlemowe. Nie można wykluczyć, że teraz zdoła to powtórzyć.
Zwłaszcza że nasza tenisistka podczas US Open rośnie z meczu na mecz. Dzięki temu nikt już nie rozpamiętuje pierwszego spotkania w Nowym Jorku, w którym Rosjanka Kamilla Rachimowa spisała się bardzo dobrze, ale ostatecznie uległa po dwóch równych setach.
W tamtym meczu Rachimowa wykazała się dobrym przygotowaniem na całe spotkanie. Wydawało się, że rywalka Polki w czwartej rundzie, a mianowicie kolejna Rosjanka Ludmiła Samsonowa, dokonała tego samego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pogromca Błachowicza złapał oponę. Kilkanaście sekund i po sprawie!
W premierowej odsłonie trudno było przyczepić się do gry niżej notowanej tenisistki. Mimo że nie zagroziła rywalce w jej gemach serwisowych, to we własnych spisywała się bardzo dobrze. Problem jednak pojawił się w momencie, gdy Samsonowa serwowała o pozostanie w secie. Wówczas jej skuteczność spadła i skończyło się najgorszą możliwą utratą podania.
Tym samym praktycznie przez 46 minut Rosjanka była w stanie utrzymać ten sam poziom. W II partii obraz meczu zmienił się o 180 stopni. Pojawił się bowiem ogromny problem ze strony Samsonowej, która, patrząc na wcześniejszego seta, nie była sobą.
Świątek robiła to, co zawsze. Przez półtorej godziny rywalizacji jej gra stała na wysokim poziomie i zwłaszcza fizycznie prezentowała się naprawdę fantastycznie. Wystarczy powiedzieć, że rywalka nie była w stanie zaskoczyć jej skrótem z uwagi na znakomitą pracę na nogach.
Ostatecznie oba sety trwały praktycznie tyle samo czasu i to okazało się problemem dla Samsonowej. Warto jednak podkreślić, że mimo sporych błędów z jej strony, nasza tenisistka także potrafiła błysnąć. Wystarczy powiedzieć, że w II partii po pierwszym serwisie zdobyła 13 z 14 możliwych punktów, a łącznie w meczu wyszło jej nawet 88 procent skuteczności w tym aspekcie.
To miało wpływ na to, że w 100. spotkaniu wielkoszlemowym Polka miała powody do świętowania. Do tego również należy dorzucić fakt, iż aż nadto widoczne było to, jak Samsonowa pogubiła się po stracie podania i nie przebudziła się praktycznie do końca.
Swoją rolę w tym triumfie odegrał także... magiczny zeszyt Świątek. Po pierwszym secie obie tenisistki udały się do szatni i wówczas zawodniczka z Polski miała okazję skorzystać ze swojego atrybutu. Na efekty nie trzeba było długo czekać, bo liderka światowego rankingu WTA przyzwyczaiła nas do tego, że po zaciętej partii często dochodzi później do dominacji lub też domIGAcji. Tym razem właśnie taki scenariusz miał miejsce.
Jakub Fordon, dziennikarz WP SportoweFakty