Krótka przygoda Polaka w Kazachstanie. Komplet porażek

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Lotos PZT Polish Tour / Na zdjęciu: Filip Peliwo
Materiały prasowe / Lotos PZT Polish Tour / Na zdjęciu: Filip Peliwo
zdjęcie autora artykułu

Filip Peliwo wybrał się do Astany, gdzie przystąpił do rywalizacji w turnieju rangi ATP Challenger. Jednak zarówno w grze pojedynczej, jak i podwójnej nie odniósł zwycięstwa.

We wtorek (16 lipca) Filip Peliwo rozegrał pierwsze spotkanie w turnieju rangi ATP Challenger w Astanie. Jednak w grze pojedynczej nie udało mu się odnieść zwycięstwo, bowiem po blisko trzygodzinnej rywalizacji ograł go niżej notowany Japończyk Seita Watanabe - 7:6(3), 4:6, 6:7(8).

W kolejnym dniu nasz tenisista wystartował w zmaganiach gry podwójnej. Jednak Polak i Amerykanin Alafia Ayeni musieli uznać wyższość Rosjan Jegora Agafonowa i Ilii Simakina (0:6, 5:7).

Premierowa odsłona była koncertem w wykonaniu tenisistów z Rosji. Ci na dzień dobry musieli bronić break pointa, by chwilę później zanotować przełamanie. W kolejnych gemach byli natomiast bezkonkurencyjni i wygrali seta do zera.

To jednak nie załamało Peliwo i Ayeniego, którzy w II partii dzielnie walczyli. Jednak od samego początku raz po raz bronili break pointów i ostatecznie w szóstym gemie skapitulowali, tracąc swojego podanie (2:4).

Polsko-amerykański duet momentalnie jednak wrócił do gry, odrabiając stratę. Następnie obronił dwa break pointy i ostatecznie walczył o doprowadzenie do super tie-breaka. Na przeszkodzie stanął dwunasty gem, w którym Agafonow i Simakin wypracowali sobie piłkę meczową. W kolejnej akcji udało im się bowiem postawić kropkę nad "i".

ATP Challenger Astana:

I runda gry podwójnej:

Jegor Agafonow / Ilia Simakin - Alafia Ayeni (USA) / Filip Peliwo (Polska) 6:0, 7:5

Zobacz także: Opublikowano ranking ATP po Wimbledonie. Które miejsce Huberta Hurkacza? Jest oficjalny ranking WTA po Wimbledonie! Wielkie roszady w czołówce

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Wielka bijatyka w ringu. Musieli ich rozdzielać trenerzy i ochroniarze

Źródło artykułu: WP SportoweFakty