Bardzo dobrze w nowy sezon weszła Magdalena Fręch. Udało jej się bowiem osiągnąć życiowy sukces w wielkoszlemowym Australian Open, podczas którego dotarła do czwartej rundy. Z kolei w Dubaju była o krok od ćwierćfinału i niewiele zabrakło, by wyeliminowała Jelenę Rybakinę. Ostatecznie czwarta rakieta świata okazała się minimalnie lepsza.
Po rywalizacji w Zjednoczonych Emiratach Arabskich nasza tenisistka przeniosła się za ocean. Tydzień po ostatnim spotkaniu przystąpiła do rywalizacji w turnieju WTA 500 w San Diego, ale zanotowała falstart już w pierwszej rundzie.
Polka była faworytką meczu, w którym zmierzyła się z Taylah Preston. Jednak 18-letnia kwalifikantka z Australii zaskoczyła rywalkę w premierowej odsłonie, a następnie w decydującej. W ten sposób triumfowała 6:4, 4:6, 6:1.
Teraz Fręch czeka kilka dni przerwy przed kolejnym startem. Wiemy już, że tak samo, jak Iga Świątek czy Magda Linette wystartuje w turnieju rangi WTA 1000 w Indian Wells. Start imprezy w Stanach Zjednoczonych zaplanowano na 4 marca, ale rywalizacja potrwa tam dwa tygodnie więc na ten moment niewiadomą jest, kiedy dokładnie zmagania zainauguruje 26-latka z Łodzi.
Polka jest w komfortowej sytuacji, bo ma zapewnione miejsce w głównej drabince turnieju z uwagi na to, że zajmuje 42. miejsce w światowym rankingu WTA. Rok temu nie udało jej się przejść kwalifikacji, ale przystąpiła do rywalizacji jako "szczęśliwa przegrana. Wówczas ograła Marynę Zaniewską, a następnie zatrzymała ją Ons Jabeur.
ZOBACZ WIDEO: "Cudowna dziewczyna". Tymi zdjęciami Brodnicka zachwyciła