Heroiczna postawa Karoliny Woźniackiej w meczu z Wierą Zwonariową. Dunka zmaga się z kontuzją uda, łapią ją skurcze, w pewnej chwili pada na kort i zaczyna tarzać się z bólu. Po chwili wstaje, dogrywa mecz do końca i schodzi zapłakana z kortu. To było właśnie charakterystyczne dla tych mistrzostw. Tenisistki przyjechały wyczerpane. Do podniesienia były naprawdę gigantyczne pieniądze i to je kusiło, by walczyć o prawo gry w tej imprezie kosztem własnego zdrowia.
Zwonariowa po trzygodzinnym przegranym maratonie z Woźniacką wycofała się z turnieju. Karolina dzień później była bezradna w starciu z Jeleną Jankovic, która niemal przez cały sezon płaciła słoną ceną za zbyt intensywne treningi w przerwie międzysezonowej, a już w październiku doznała kontuzji nadgarstka. W półfinale Dunka polskiego pochodzenia kreczuje w spotkaniu z Sereną Williams. Dinara Safina wycofuje się po rozegraniu dwóch gemów z Jankovic i nagle okazuje się, że od dawna ma poważne problemy z plecami. Agnieszka Radwańska wygrywa niemal przegrany mecz z Wiktorią Azarenką, nieważne, że Białorusinka skreczowała, bo do tak wielkiego wysiłku zmusiła ją Polka. Ale krakowianka przecież też miała już wcześniej zaplanowaną operację. Przy nich siostry Williams jawią się nam jak okazy zdrowia, choć nie można powiedzieć, by i one nie miały żadnych problemów.
Swoją drogą to bardzo ciekawe, że dwie debiutantki Azarenka i Woźniacka były najbardziej wyczerpane. Komuś to powinno dać do myślenia. Młode tenisistki mogą sobie do woli przebierać w turniejach, przez to że jest ich aż tak wiele. Inna sprawa, że same sobie szkodzą grając tak często i myśląc tylko o nabijaniu punktów rankingowych i zarobieniu jak najwięcej pieniędzy.
Przy tym co się działo w Dausze śmiesznie i żałośnie wygląda komunikat władz WTA, jakoby w tym sezonie było mniej kreczów i wycofywania się zawodniczek z turniejów. No mnie jakoś to nie dziwi przy zaostrzonych karach, jakie WTA wprowadziła. Tenisistki muszą naprawdę nie być w stanie chodzić, by wycofać się z turnieju. Jeszcze trochę, a dojdzie do jakiś samookaleczeń, by załatwić sobie dłuższą przerwę od tych rozgrywek przypominających coraz bardziej cyrk, w którym zmusza się do nieludzkiego wysiłku zwierzęta. Chcieli mieć krew, łzy, zgrzytanie zębami na korcie, no to mają to wszystko. Nie wiem, co jeszcze musi się stać, by ludzie odpowiedzialni za kobiece rozgrywki poszli po rozum do głowy i zrozumieli, że obecny system rozgrywek jest szkodliwy dla kobiecego tenisa. Tenisistki po US Open są wykończone fizycznie i psychicznie.
Czy władze WTA chcą doprowadzić do tego, że tenisistki będą zmuszone kończyć kariery w wieku 25 lat? Tak bardzo chcą tego, by mistrzostwa WTA były zjazdem sportowych emerytów? Równie dobrze na kort można wsadzić małpy, które by zabawiały kibiców, przynajmniej było by kolorowo, a nie smutno, ponuro i po prostu żałośnie.
Nie lepiej na zakończenie sezonu zorganizować mistrzostwa amatorów, przynajmniej nie musielibyśmy obserwować na korcie zwijających się z bólu tenisistek. Może kogoś wzrusza taki heroizm, jaki zaprezentowała Woźniacka. Ale komuś się chyba coś w głowie poprzewracało. Czy o to tutaj powinno chodzić, że tenisistki nadludzkim wysiłkiem dogrywają ten sezon, zamiast dawać kibicom spektakle, jakich oczekują? Może właśnie o to władzom WTA chodzi, o dodatkowy dreszczyk, o nieprzewidywalność. Ja za takie urozmaicenie rozgrywek bardzo dziękuję. Poziom kobiecego tenisa jaki jest, każdy widzi. Ale za wycieńczenie tenisistek winne są władze WTA, które stworzyły nieudolny system rozgrywek. Zresztą taka sama sytuacja jest w tenisie męskim. Można użyć polskiego powiedzenia: "kasa misiu, kasa" i można to odnieść zarówno do tenisistów, jak i ATP i WTA. Zawodnicy nadludzkim wysiłkiem walczą o możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy, jakie zostały do podziału w kończących sezon imprezach. A władze WTA i ATP rozbudowując kalendarze do granic możliwości coraz bardziej sobie szkodzą. Ktoś tu musi mocno walnąć pięścią w stół i tym kimś muszą być zawodnicy. Coraz głośniej oni wyrażają swoje niezadowolenie, ale na razie tylko się wypowiadają, nie przekuwając tego w czyn.
Niedługo dojdzie do tego, że tenisiści i tenisistki wyczerpani będą musieli zrezygnować ze startu w Australian Open, bo przecież do Melbourne nie ma po co jechać, jeżeli nie jest się w pełni przygotowanym fizycznie. Taka zabawa w eksperymenty może się dla ATP i WTA skończyć tragicznie, a tym samym i dla ITF, pod której egidą odbywają się turnieje wielkoszlemowe oraz Puchar Federacji i Puchar Davisa. Stracą zatem na tym wszyscy. Pora, by te trzy organizacje się dogadały i wzięły pod uwagę interesy wszystkich stron, bo na razie ci, którzy powinni tutaj być najważniejsi, czyli tenisiści, są traktowani jak pionki mające posłusznie wykonywać swoje zadania.
Przy obecnie obowiązującym kalendarzu rozgrywek Mistrzostwa WTA są nikomu niepotrzebne. Impreza ta spełnia wyłącznie cel marketingowy, tylko co to za promocja dyscypliny, gdy obserwuje się szpital w Dausze. Wszystko to co odbywa się po US Open to nic nieznaczący dodatek z najbardziej żałosną imprezą dumnie określaną jako Masters, Mistrzostwa WTA czy Sony Ericsson Championships. Marketingowo brzmi dumnie, ale sportowo wyglądało to, jak wyścig szczurów o prawo dowodzenia grupą obłożnie chorych tenisistek. Wygrała go Serena Williams, która tym samym została przewodniczącą klubu emerytek tylko dlatego, że była w stanie w miarę dobrze ruszać obiema rękami i nogami.