Dawid Góra: Madryt zapłonął. To był sportowy kosmos [OPINIA]

PAP/EPA / Sergio Perez / Na zdjęciu: Iga Świątek
PAP/EPA / Sergio Perez / Na zdjęciu: Iga Świątek

To jest jeden z tych nielicznych meczów, kiedy po porażce nie ma niesmaku (6:3, 3:6, 6:3). Jest gorycz, to jasne, ale po takich emocjach i nieprawdopodobnie silnym duchu walki Polki, duma z reprezentantki kraju jest większa niż żal.

Tytuł tego komentarza celowo ukułem dość przewrotnie. Porażka to porażka i zapewne sama Iga Świątek nie próbowałaby jej wybielić. Ale emocje, jakie zapewniła kibicom w Polsce, zostaną w umysłach na długo. Choć nie ma pierwszego w historii tytułu w Madrycie dla naszej tenisistki, osobiście zupełnie nie czuje, że 21-latka ten mecz przegrała. W sporcie bowiem liczy się wynik, wiadomo, ale też to, co zostawiło się na placu gry. A Iga w sobotę dała z siebie wszystko. Rywalka była lepsza nie ze względu na postawę Polki, ale dlatego, że w kluczowych momentach radziła sobie lepiej, była dokładniejsza i dysponowała nieco bardziej jakościowym serwisem.

Ale to Iga obroniła trzy piłki meczowe. Wcześniej, w trzecim secie, "wróciła do rywalizacji" ze stanu 0:3 dla Aryny Sabalenki. Obie tenisistki zaprezentowały, czym jest piękno sportu, ale mam wrażenie, że kimś w rodzaju mentalnej zwyciężczyni jest właśnie Iga.

ZOBACZ WIDEO: Zrobiła to! Jechała rowerem nad przerażającymi przepaściami

Wszystko zaczęło się w drugim secie. Pierwszy bowiem Polka przegrała dość wyraźnie. Drugi rozpoczęła odmieniona krótką przerwą poza kortem. Wtedy zaczął się koncert tenisa, który obfitował w emocje godne każdego finału - niezależnie od turnieju i stawki.

Emocje rządziły zresztą nie tylko kibicami wielokrotnie łapiącym się za głowy podczas spotkania, ale też samymi zawodniczkami. Przy stanie 3:2 dla Igi w drugim secie, Polka, po przegranej piłce, otrzeźwiła się... klapsem w udo. Realizator zachwycony idealnym ujęciem, zrobił zbliżenie na nogę Polki, na której wyraźnie widać było odbitą na czerwono dłoń jej samej. Do końca seta Białorusinka wygrała już tylko jeden gem. Zapewne nie dzięki skarceniu przez Igę samej siebie, ale, przyznajcie, obrazek był wymowny.

Początek drugiego seta to również sytuacja, która mówiła wiele. Trener Tomasz Wiktorowski, w krótkich uwagach dla Igi, zawarł jedno istotne zdanie: "Cały czas na swoich warunkach!". W trakcie meczu przewaga była po stronie tej tenisistki, która potrafiła zbudować swój styl gry, narzucić kierunki piłek, zachwycać dokładnością. Białorusince udało się to o jeden raz więcej niż Polce. I chociaż Iga broniła się pięknie, przegrała.

W tenisie na najwyższym poziomie wytworzyła się dwójka, która ewidentnie jest w znakomitej formie i, przynajmniej obecnie, rządzi światowymi kortami. Świątek, jedynka rankingu, i próbująca ją gonić dwójka - Sabalenka. Wiele wskazuje na to, że emocje w rywalizacji tych zawodniczek nie zakończą się na meczach w Stuttgarcie (wtedy wygrała Iga) i Madrycie. Wiodąca dwójka ma jeszcze całkiem sporo czasu w tym sezonie, aby zachwycać kibiców znakomitą konfrontacją. Nawet, jeśli miałaby ona w większości przebiegać korespondencyjnie - nie zawsze w bezpośrednich pojedynkach. A więc szykuje się doskonała rywalizacja. Oby trwała jak najdłużej. I oby, trochę w kontrze do tego, co napisałem na początku tekstu, całość zakończyła się zwycięstwem Igi.

Porażka Igi Świątek w Madrycie. Sprawdź, kiedy zagra kolejny turniej >>
Niespodziewany "gość" na meczu Igi Świątek >>

Źródło artykułu: WP SportoweFakty