Od 20 lat zdobywa medale paralimpijskie

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Natalia Partyka
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Natalia Partyka

W wieku 35 lat Natalia Partyka ma na koncie 12 medali w 7 startach paralimpijskich. Wystąpiła też w 4 edycjach igrzysk pełnosprawnych sportowców.

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Zadebiutowała pani w igrzyskach paralimpijskich w 2000 roku, a zatem niemal ćwierć wieku temu. Czym coś jeszcze jest w stanie panią zaskoczyć w największych zawodach osób niepełnosprawnych?

Natalia Partyka: Byłam pod ogromnym wrażeniem publiczności, zapewne w zdecydowanej większości francuskiej, która stworzyła kapitalną i niepowtarzalną atmosferę w Paryżu. Na trybunach wszystkich aren sportowych trwała fantastyczna zabawa. W Tokio z wiadomych względów, czyli pandemii koronawirusa, nie było fanów na igrzyskach. Dlatego poprzednio mieliśmy tak piękną oprawę paralimpijską dawno temu, w 2016 roku w Rio de Janeiro. Warto było czekać i znów poczuć klimat wspaniałego święta sportowego.

W 2003 i 2013 roku Paryż był gospodarzem pingpongowych mistrzostw świata, ale w poszczególnych sezonach Francji nie organizuje zbyt wielu imprez międzynarodowych.

Uczestniczyłam w MŚ 2013 w Pałacu Sportu Bercy, a wraz z Kasią Grzybowską-Franc zajęłyśmy miejsca 9-16 w deblu. Pojedynek z parą z Hongkongu rozpoczęłyśmy od prowadzenia 2:0, zaś piątego i szóstego seta przegrałyśmy na przewagi. Ostatecznie skończyło się 2:4. Co do zawodów serii ITTF Pro Tour, World Tour, czy ostatnio World Table Tennis to faktycznie nie ma ich dużo. Znacznie częściej przyjeżdżałam z zespołami z czeskiego Hodonina i Tarnobrzega na mecze Ligi Mistrzyń do Francji. Chyba nie było sezonu, abyśmy nie wylosowały francuski klub.

Spodziewała się pani takiego zainteresowania tenisem stołowym podczas tzw. paralimpiady?

Oglądając w telewizji rywalizację pełnosprawnych sportowców w Paryżu było widać, że hale są pełne kibiców. Dlatego nie miałam obaw, że podczas naszej rywalizacji będzie pusto i nudno. Co najmniej od igrzysk w Londynie w 2012 roku zauważalny jest znaczący wzrost i ciągły rozwój ruchu paraolimpijskiego. Ludzie chcą oglądać i wspierać sportowców z niepełnosprawnościami.

ZOBACZ WIDEO: Invest in Szczecin Open za nami. "Najtrudniejsza edycja w historii"

Na miejscu okazało się, że są problemy z transportem, średniej jakości jedzeniem, kartonowymi łóżkami. To wszystko na duży minus?

Zawsze jest coś, do czego można się przyczepić, ale bez przesady. Mały minus, nic więcej. Czasami zdarzyło się, że kierowca jadący autobusem godzinę od wioski do hali pogubił się na końcu trasy. Cóż było zrobić, starałam się go pokierować, bo na tyle poznałam drogę, że orientowałam się gdzie jesteśmy… Zresztą wcześniej Natalia Bajor opowiadała, że była w podobnej sytuacji. Trzeba wybaczyć wszelkie niedoskonałości i cieszyć się, że graliśmy w takim miejscu, jak Paryż. Poza tym to tylko 2 godziny samolotem z Gdańska. Nie musieliśmy zmieniać stref czasu, borykać się z aklimatyzacją itd.

Najlepsze wcześniejsze wspomnienia z Francji?

Jakoś specjalnie – patrząc na występy reprezentacyjne – ten kraj nie zaistniał w mojej pamięci i wspomnieniach. O częstych meczach Ligi Mistrzyń już wspominałam, zresztą teraz też mamy w grupie Metz TT. Bardziej do głowy przychodzą mi drobne niedociągnięcia organizacyjne w Champions League. Coś, co sprawiło, że nie można było powiedzieć o „dopięciu na ostatni” guzik. Podczas paralimpiady na taką bolączkę wskazałabym transport. O ile z treningiem nie było problemu, bo można było przeboleć topograficzne kłopoty kierowców, o tyle trzeba było uważać na oficjalne mecze. Wyjeżdżaliśmy z bardzo dużym, kilkugodzinnym wyprzedzeniem dmuchając na zimne.

Generalnie Francja nie jest miejscem, do którego wracam prywatnie, na wakacje itp. Z pewnością ciekawy kraj, piękne miejsca, lecz turystycznie wolę inne kierunki.

W pani dorobku jest aż 12 medali igrzysk paralimpijskich. Zachowuje pani krążki czy na przykład trafiają na aukcje dobroczynne?

Mam 11 z nich, zaś jeden wylicytowała Enea i jest wystawiony w gablocie w tej firmie. Pieniądze zasiliły ówczesny fundusz stypendialny mojego imienia. Cieszę się, że w ten sposób mogłam pomóc młodym i utalentowanym sportowcom, a z drugiej strony martwię się, gdyż ze względu na brak środków finansowych nie mogą obecnie kontynuować projektu.

Zdarza się, że jakaś instytucja zwraca się z prośbą o medal igrzysk paralimpijskich. Aby go pokazać szerszej publiczności.

Zastanawiam się, co zrobić, aby medale zostały tak wykorzystane, by finalnie przyczyniły się do czegoś dobrego. Przecież codziennie ich nie oglądam, nie zaglądam do szafki z trofeami. Jeśli będą propozycje, zastanowimy się komu przekazać, by trafiły na szczytny cel.

Jechała pani do Francji z przekonaniem, że kolekcja medali powiększy się o złoto?

Nie, nigdy nie powiedziałabym, że jestem przekonana, iż wrócę ze złotym medalem. Faworytką, kandydatką do medalu – tak, ale nie pewna zwycięstwa. Inna sprawa, że nie po to tyrałam na treningach całe wakacje, by nie próbować walczyć o medale z najcenniejszego kruszcu. I cóż, wróciłam bez złota, a i tak jestem zadowolona ze srebra w singlu i brązu w deblu z Karoliną Pęk. Inaczej podchodzą do paralimpijskiej rywalizacji niż przed laty. Dawniej srebrny medal uznałabym za niepowodzenie, dziś jest dla mnie sukcesem z lekkim niedosytem. Jestem dumna, że potrafię od 20 lat przywozić medale z tak ciężkich zawodów.

Droga po tytuł wicemistrzowski indywidualnie był następujący: z Turczynką Merve Demir 3:0, Tajwanką Shiau Wen Tian 3:2 i finał z Australijką chińskiego pochodzenia Qian Yian 0:3.

Wielokrotnie grałam z Demir, znamy się doskonale z mistrzostw świata i Europy. Na poprzednich igrzyskach spotkałyśmy się w rundzie grupowej i wygrałam 3:1. Rok temu pokonałam Merve w finale ME w Sheffield. Turczynka jest dobrą zawodniczką, ale jeszcze nigdy mnie nie ograła. Stara się – językiem sportowym – rzucać mi się do gardła i wyszarpywać punkty, za płotkami okalającymi pole gry mocno dopingują ją trenerzy i osoby z reprezentacji, ale daję sobie radę.

Półfinał z tajwańską rywalką przedłużył się trochę na własne żądanie?

Niestety, tak było. Z nią grałam kilkakrotnie, ale też zawsze zwyciężałam. Stylowo mi jednak nie odpowiada, dlatego ciężko się rywalizuje z Shiau Wen Tian. W Paryżu prowadziłam 2:0, a w trzecim secie było 8:8 i nic nie wskazywało, że dojdzie do „dramy”. Uciekł mi trzeci, potem czwarty set. Seria błędów prawiła, że w decydującej partii na tablicy pojawił się wynik 8:8. Wiadomo, w takiej sytuacji może być różnie, na szczęście „ogarnęłam się”, zagrałam bardzo dobrą końcówkę i zwyciężyłam 11:8.

W finale tylko trzeci set był wyrównany.

Nie układał się po mojej myśli, 6:11, 9:11 i 10:12. Ciężko było mi się dostać do swojej gry, zawodniczka urodzona w Chinach skutecznie mi to uniemożliwiała. Rywalka potrafi świetnie blokować, mnóstwo piłek wraca od niej. Gdybym urwała drugiego seta, może coś jeszcze wycisnęłabym z finału. Zabrakło szczęścia, los mi nie sprzyjał. Ale trzeba przyznać, że tego dnia była lepsza.

Komentarze (0)