[b]
Redakcja PZTS: Skąd się wziął tenis stołowy w pańskim życiu?[/b]
Jakub Kosowski: To mógł być 1988 rok. W salonie naszego domu stał stary stół, na którym zacząłem odbijać piłeczkę z tatą. Początkowo nikt więcej nie chciał ze mną grać, bo nie potrafiłem, a jak już się nauczyłem to też nie było innych chętnych, gdyż byłem za dobry.
Końcówka lat 80. to pingpongowe szaleństwo w Polsce, czasy Grubby, Kucharskiego, Dryszela, Jakubowicza i innych.
Nie zdawałem sobie sprawy, że zaczynam w czasach tych mistrzów, byłem dzieciakiem, u którego miłość do sportu zaszczepił ojciec. Zabierał mnie na hokej i koszykówkę w rodzinnym Bytomiu, a na żużel jeździliśmy do Świętochłowic. A co do tenisa stołowego, pamiętam pierwsze spotkanie z Andrzejem Grubbą i Leszkiem Kucharskim na turnieju ogólnopolskim w Jastrzębiu-Zdroju. Mam nawet w domu zdjęcia z nimi z tych zawodów, wtedy już trenowałem w klubie i wiedziałem kim są.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękna partnerka Arkadiusza Milika zakończyła pewien etap
Znany jest pan z zamiłowania do żużla, więc może ten sport był przeznaczeniem?
Nigdy nie było tematu "spróbowania" tej dyscypliny. Poza oglądaniem meczów czy turniejów, w dawnych czasach nie miałem innej styczności z żużlem, ba, nawet motorynki nie posiadałem, by złapać bakcyla. Może też najzwyczajniej się bałem.
Z biegiem lat "zajawka" na kibicowanie żużlowcom nie mijała, a pewnego dnia nadarzyła się okazja przejechać się motocyklem żużlowym. To historia z Leszna. Kolega poprosił mnie o zagranie pingpongowej pokazówki w nowo otwartej galerii handlowej, a w zamian załatwił profesjonalny motocykl na "chwilę" u swojego sąsiada, znanego żużlowca Damiana Balińskiego.
To jak wygląda kibicowanie Jakuba Kosowskiego?
Ostatnio oczywiście zaliczyłem Grand Prix Polski w Warszawie. Byliśmy z żoną i nawet jej się podobało. Byłem też na GP w Cardiff, Lesznie i Toruniu, a na meczach ligowych bywam głównie w Częstochowie. Kibicuję miejscowemu Włókniarzowi. Jeździłem również do Wrocławia, Gdańska, Bydgoszczy, Grudziądza. Trochę tego się zebrało. Wcześniej trzymałem kciuki za Tomka Golloba, potem za Bartka Zmarzlika, ale też Taia Woffindena i Darcy'ego Warda, ale niestety karierę tego ostatniego przerwał wypadek.
Wracając do tematu naszej rozmowy, tenisa stołowego, należał pan do pokolenia zawodników z roczników 1982/1983, którzy ma przełomie 20. i 21. wieku znakomicie grali w mistrzostwach Europy juniorów. W seniorach wykorzystaliście swój potencjał?
Dwukrotnie sięgaliśmy po złoto juniorskie w drużynie, a Bartek Such dorzucił tytuł wicemistrza w singlu, przegrywając w finale z Duńczykiem Michaelem Maze'm. Potem Daniel Górak wywalczył złote medale w grze pojedynczej i deblowej.
W seniorach już było trudniej, indywidualnie nie osiągnęliśmy spektakularnych wyników na arenie międzynarodowej. Zwycięstwa z utytułowanymi zawodnikami zdarzały się często, ale brakowało medali w wielkich turniejach. A czy wykorzystaliśmy swój potencjał? Każdy zrobił tyle, na ile go było stać. Ważnym osiągnięciem był brąz drużynowych ME w 2007 roku w Belgradzie. W półfinale mogliśmy pokonać Niemców, było blisko, ale się nie udało. Każdy z kolegów - Lucek Błaszczyk, Daniel Górak, Bartek Such - przegrał po 2:3.
Ciekawa była pana kariera w lidze niemieckiej. W jakich okolicznościach trafił pan do SV Pluderhausen, w składzie z legendarnym Joergenem Perssonem?
Po dwóch latach gry w Julich usłyszałem, że muszę szukać nowego klubu. Pomógł mi bardzo dobry kolega Lars Hielscher. Przekonał menedżera, że warto wziąć mnie do Pluderhausen koło Stuttgartu. Potem okazało się, że to były moje dwa najlepsze sezony w Bundeslidze. Przychodziłem jako "trójka", grając u boku Szweda Perssona i Serba Karakasevicia. Prezentowałem się tak dobrze, że zostałem "jedynką" i miałem udział w zdobyciu Pucharu Niemiec i Pucharu Europy.
Jaki był prywatnie Persson, były mistrz świata i Europy?
Miałem przyjemność odbierać go z lotniska, sporo rozmawialiśmy, żartowaliśmy. Przed meczami zawsze prosił mnie żebyśmy skoczyli na kawę. Pił jej dużo, głównie espresso. Dla mnie super sprawą była możliwość przebywania z takim zawodnikiem. Przecież ja miałem plakaty Joergena, a on traktował mnie jak kolegę.
W Bundeslidze wygrywał pan m.in. z jego słynnym rodakiem Waldnerem, ale też niemal wszystkimi najlepszymi Niemcami.
W sezonie 2009/10 miałem na rozkładzie bardzo dobrych zawodników. J-O Waldnera pokonałem nawet dwa razy. Z nim grało się wyjątkowo ciężkie ze względu na serwis "Waldiego". Trudno było odczytać rotację, a poza tym kiedy rywalizujesz z kimś takim jak "Mozart ping-ponga" musi wykazać się sporą odpornością psychiczną. Wtedy byłem mocny, po treningach w Dusseldorfie dobrze przygotowany pod każdym względem, grałem w licznych turniejach w czołówką europejską i czułem, że jestem jednym z nich.
Zapisał pan także ciekawą karierę w polskich klubach.
Zaczynałem w Baildonie Katowice, później były: Olimpia Unia Grudziądz, Odra Głoska Księginice, Polonia Bytom, Dartom Bogoria Grodzisk Mazowiecki, Kolping Frac Jarosław. Wszędzie walczyłem o drużynowe mistrzostwo kraju, więc poprzeczka była zawieszona wysoko. Z każdego zespołu mam więcej dobrych niż złych wspomnień. Najchętniej wracam myślami do występów w Grudziądzu i Księginicach. Pewnie dlatego, że i dobrze grałem, i byłem 20 lat młodszy.
Jeszcze raz wrócę do kadry Biało-Czerwonych, czy udało się osiągnąć tyle, ile pan oczekiwał?
Pewnie, że można było ugrać coś więcej, jednak nie mam powodów do niezadowolenia. W karierze brakuje mi tylko występu w igrzyskach olimpijskich i tego mogę żałować. Takową szansę miałem w 2012 roku, ale finalnie na kwalifikacje nie pojechałem z niezrozumiałych do dziś względów i w Londynie nie mogłem zagrać. Ale lepiej mówić o pozytywach, a najlepszy start to chyba ME w 2009 roku w Stuttgarcie w turnieju drużynowym. Byłem w bardzo dobrej formie, zdobyłem sporo punktów dla zespołu. Niestety dzień przed zawodami indywidualnymi przyplątała się kontuzja barku. Ciągnęła się za mną długo i konieczna była operacja.
Wcześniej, tj. w 2006 roku został pan mistrzem Polski w singlu. To była sensacja?
Nikt się nie spodziewał, że to ja wygram. Miałem dość kiepski okres, a mimo to sięgnąłem po tytuł w Zawierciu. Uznałbym ten sukces za niespodziankę. Generalnie jednak trochę medali MP zdobyłem w seniorach, m.in. złoto w mikście z Xu Jie, czy też srebro w deblu z Wojtkiem Kołodziejczykiem i Jarkiem Tomickim. W singlu na podium wróciłem w 2012 roku w Wieliczce, gdzie sięgnąłem po brąz.
Niewielu polskich tenisistów stołowych miało okazję grać w najlepszych ligach w Niemczech i Francji.
We Francji reprezentowałem z powodzeniem Pontoise Cergy. Razem z Portugalczykiem Marcosem Freitasem i Chińczykiem Wang Jian Junem zajęliśmy 2. miejsce. Z kolei w drugiej dywizji, czyli Pro B, występowałem w TTC Caen.
Za granicą, mieszkając na stałe w Dusseldorfie, spędziłem 10 lat. Dlatego trochę było klubów, potem wróciłem do polskiej Lotto Superligi na 4 sezony, a następnie grałem we wspomnianym Caen oraz znowu w Niemczech - Koeln i Berlin.
W minionym sezonie grał pan w Hercie Berlin, która utrzymała się w 2. lidze. Co dalej?
Zadanie wykonaliśmy i odchodzę ze stołecznego klubu. W przyszłym sezonie będę walczył w barwach beniaminka Hohenstein Ernstthal. To miasteczko we wschodniej części Niemiec, niedaleko Chemnitz. Będę latał na mecze z Warszawy, gdzie na co dzień mieszkam.
Przeczytaj także:
MMP: złote pożegnanie bliźniaczek Węgrzyn