Ostatnia nadzieja Niemców. Życiowa szansa Markusa Eisenbichlera

PAP/EPA / LUKAS BARTH-TUTTAS / Na zdjęciu: Markus Eisenbichler
PAP/EPA / LUKAS BARTH-TUTTAS / Na zdjęciu: Markus Eisenbichler

Przed Turniejem Czterech Skoczni nie wierzyli w niego nawet Niemcy. Markus Eisenbichler, 27-letni policjant z Siegdorf, jako jedyny dotrzymuje kroku Ryoyu Kobayashiemu. Dotarł prawie na szczyt, choć kilka lat temu był o krok od wózka inwalidzkiego.

Jeśli Niemcy stawialiby na kogoś pieniądze, to na mistrza olimpijskiego Andreasa Wellingera albo obiecujących Karla Geigera i Stephana Leyhe. Eisenbichler popadł w przeciętność, ledwie dwa razy załapał się do pucharowej dziesiątki, choć latem prezentował się świetnie, uważano go za "czarnego konia". Dwa tygodnie przed Turniejem Czterech Skoczni był 48. w Engelbergu.

27-latek stał się objawieniem, dwa razy zajął drugie miejsce, na półmetku zmagań traci zaledwie 2,3 pkt do niesamowitego Japończyka Ryoyu Kobayashiego.

O włos od tragedii

W Oberstdorfie, gdzie sprawił olbrzymią niespodziankę i był drugi tuż za Kobayashim, o mało nie zakończył swojej przygody ze sportem. W 2012 roku runął na zeskok, złamał trzeci kręg piersiowy, cztery kolejne były uszkodzone. Stracił czucie w nogach, przez miesiąc nie wstał ze szpitalnego łóżka. Zdawał sobie sprawę, że może wylądować na wózku. - Dzięki Bogu wszystko skończyło się pomyślnie - mówił w wywiadzie dla dziennika "Bild".

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Dominika Bilska znowu przyciąga uwagę fanów

Dość szybko wrócił do treningów i jeszcze bardziej się do nich przyłożył. Nie ukrywał, że wypadek zmienił jego światopogląd. Wcześniej traktował skoki bardziej jak zabawę. - Nie zawsze dawałem z siebie 100 proc. Teraz mi się to nie zdarza - zapewniał.

Powrót do formy zajął kilkanaście miesięcy, w sezonie 2013/14 zmierzył się ze swoimi demonami, wystartował w Oberstdorfie. Wciąż był młody i gniewny, rozpychał się łokciami w gronie rutyniarzy, dobijał się do kadry A. Zaczął regularnie punktować, wprawdzie spisywał się fatalnie w końcówce 2015 roku, ale pozbierał się i w grudniu 2016 roku, w Engelbergu, pierwszy raz stanął na podium.

Choleryk

Bolączką Eisenbichlera była regularność. Po treningach i kwalifikacjach w czubie, w konkursie góra jeden dobry skok i irytacja po drugiej nieudanej próbie. Teatralne gesty stały się jego znakiem rozpoznawczym, pod tym względem Niemcy porównują go do Svena Hannawalda. Mocne, pobudzające klepnięcie w klatkę piersiową, motywujący okrzyk. Zjeżdżał po rozbiegu z furią w oczach, aż za bardzo chciał udowodnić, że jest w świetnej formie.

Niepowodzenia powodowały erupcję emocji. Miał pretensje do całego świata, mruczał pod nosem i poirytowany schodził do szatni. Ze swoimi warunkami (175 cm, 59 kg) wyglądał jak bokser wagi lekkiej gotowy do wyjścia do ringu. Bez kija nie podchodź. Był to częstszy obrazek niż spontaniczna radość, bo rzadko oddawał dwa dalekie skoki - gdy już utrzymał nerwy na wodzy, to stawał nawet na podium. Zaskoczył podczas MŚ 2017, na obiekcie K-90 w Lahti zdobył brązowy medal, o 1,1 pkt przed Kamilem Stochem. Jego lądowanie niekoniecznie zasługiwało na wysokie noty, ale sędziowie uważali inaczej.

Huśtawka nastrojów

Kariera Eisenbichlera to nieustanne wzloty i upadki. Dobrze radził sobie w sezonie olimpijskim, podczas igrzysk był ósmy i czternasty indywidualnie, a w konkursie drużynowym jego miejsce zajął Leyhe. Nie ukrywał łez po decyzji Wernera Schustera. Stanął jednak na dole i kibicował kolegom, a potem świętował z nimi srebro. - Musiał długo czekać na sukcesy. Nie miał łatwo w swojej karierze, poniósł wiele porażek. Teraz nadszedł jego czas - podkreślał w "Bildzie" były zdobywca Pucharu Świata, Martin Schmitt.

Po kilku miesiącach to 27-latek jest bohaterem narodowym. Wellinger przepadł już w pierwszej serii w Oberstdorfie, Geiger i Leyhe zawiedli w Garmisch-Partenkirchen, narobili sobie tyłów w klasyfikacji generalnej, z 40 pkt straty mają jedynie iluzoryczne szanse na zwycięstwo. Niemcy wierzą, że Eisenbichler jako jedyny może dopaść Kobayashiego. Przed konkursem w Innsburcku dziennikarze wyliczyli, że traci do Japończyka 1,27 m. W czterech skokach to tyle, co nic.

Tylko ta Bergisel....

Przekleństwo

- To przyjemna skocznia, ale irytuje mnie - mówił niedawno. W Innsbrucku szło mu przeciętnie, by nie napisać słabo. Cztery lata temu nie przeszedł kwalifikacji, w 2017 roku był 29., w poprzednim sezonie położył drugi skok i spadł z drugiej lokaty na ósmą. Ponoć bardziej zaprzyjaźnił się z obiektem po letnich treningach. - Oddawałem tam całkiem niezłe skoki, co pozytywnie nastraja mnie przed nachodzącymi zawodami - cytował go portal skijumping.pl

Niemiec jest zupełnie nieprzewidywalny. Będzie musiał poradzić sobie nie tylko z własnymi słabościami, ale i z presją. Pozostał jedyną nadzieją Niemców na pierwszy sukces od 2002 roku, kiedy Sven Hannawald rozbił bank i wygrał wszystkie cztery zawody.

Kwalifikacje w Innsbrucku odbędą się 3.01. Konkurs 4.01.

Źródło artykułu: