Adam Małysz jako oaza spokoju
Cztery Kryształowe Kule za wygrane w Pucharach Świata, cztery medale olimpijskie, cztery tytuły mistrza świata oraz 39 zwycięstw w konkursach PŚ. Kariera Adama Małysza pełna była sukcesów, ale zdarzały się w niej też gorsze momenty. Kryzysy formy, czasem niesprawiedliwe traktowanie przez sędziów. Skoczka z Wisły bardzo trudno było jednak wyprowadzić z równowagi. Na palcach jednej ręki można policzyć sytuacje, w których Małyszowi puściły nerwy.
Gdy w 2009 roku nie poszło mu podczas mistrzostw świata w czeskim Libercu, sam potrafił posypać głowę popiołem. Zajął wtedy 22. miejsce na normalnym obiekcie, ale nie szukał wymówek na zewnątrz. - Mówi się trudno. Ja mówiłem wcześniej, że na takich imprezach czasem rządzą przypadki, ale tu akurat przypadków nie było. Wygrali ci, którzy obecnie przodują w Pucharze Świata - mówił wtedy.
Rzadko miał pretensje do sędziów
Małysz nigdy nie był ulubieńcem sędziów. Potrafili obniżyć mu noty za odchodzącą nartę czy za niezbyt czyste lądowania. Zdarzały się też sytuacje, gdy kazano mu skakać w fatalnych warunkach. Tak było w kwalifikacjach do konkursu w Kuusamo w 2009 roku. Wszystkie wskaźniki wiatru paliły się wtedy na czerwono, a polskiemu skoczkowi kazano oddać skok. Efekt? 101 metrów i 43. pozycja w kwalifikacjach, a co za tym idzie brak awansu do konkursu głównego.
- Mnie nie jest zimno, bo rozgrzewa mnie złość. Po pierwszej serii konkursu drużynowego Robert (Mateja - dop. red.) powiedział nawet, że ten skok na 141,5 m był gorszy niż ten w kwalifikacjach. Można się tylko ze złości roześmiać - powiedział wtedy Małysz w rozmowie z portalem skijumping.pl.
Wkurzenie jako motywacja do lepszych skoków
Gdy w marcu 2010 roku Małysz padł ofiarą nowych przepisów i przeliczników siły wiatru, wykorzystał to jako dodatkową motywację. W trakcie pierwszej serii konkursu w Oslo skakał w najgorszych warunkach. Musiał zmagać się z podmuchami wiatru z różnych kierunków, co miało wpływ na jego sylwetkę w locie. Tymczasem pomiary wykazały, że reprezentantowi Polski wiało pod narty. Po jego skoku na odległość 128,5 m odjęto mu aż 17,7 pkt.
- Przy pierwszym skoku wkurzyłem się, nawet mocno, ponieważ dwa razy musiałem schodzić z belki i wytrąciłem się z rytmu - narzekał później Małysz.
Wkurzył się na tyle, że w drugiej serii oddał najdalszy skok. Wylądował na 136,5 m i awansował aż o dwanaście pozycji, kończąc rywalizację na drugim stopniu podium. Nie powiedział jednak złego słowa na sędziów czy też organizatorów PŚ. - Jeżeli mogę z 13. miejsca przesunąć się na drugie, a nawet mieć szansę na zwycięstwo, to znaczy, że na mistrzostwach świata będzie można powalczyć - żartował w Oslo skoczek z Wisły.
Rywale nie byli w stanie go wkurzyć
W trakcie kariery Małysza polscy fani śledzili jego rywalizację z najlepszymi - Martinem Schmittem, Svenem Hannawaldem, Simonem Ammannem czy Janne Ahonenem. Sportowiec z Wisły zawsze zachowywał spokój. Nawet gdy Ammann twierdził: "nie jestem przekleństwem Małysza", nie reagował na zaczepki. W wielu wywiadach podkreślał za to, że jemu potrzebny jest spokój. Po zepsutym skoku potrafił jednak przyznać, że właśnie tego mu zabrakło.
Jeśli już mówił coś o rywalach, to w żartobliwym tonie. Chociażby o tym, jak Schmitt zabrał mu rekord skoczni w Oberstdorfie. - Nie przejąłem się tym, że odebrał mi rekord. Schmitt wkurzył mnie innym zachowaniem. W Ga-Pa odpuścił skok kwalifikacyjny, żeby skakać ze mną w ostatniej parze. To była psychologiczna zagrywka, myślał, że mnie wystraszy i spalę się psychicznie. Lecz wtedy ja już się nikogo nie bałem. Czułem się mocny, a jedyne czego się obawiałem, to mówić o tym wcześniej - opowiadał po latach w "Przeglądzie Sportowym".
Mistrz potrafi się wkurzyć
O tym, że Małysz potrafi się jednak wkurzyć, kibice przekonali się na początku 2017 roku. W lutym mistrz z Wisły zareagował po tym, jak polska reprezentacja nie zdobyła medalu na Mistrzostwach Świata Juniorów. Oberwało się Dominikowi Kastelikowi, który nie ustał swojego skoku w drugiej serii.
- Konkurs drużynowy w Park City zakończyliśmy na piątym miejscu, a moja mina mówi wszystko - jestem zły. Szkoda mi trzech chłopaków. Trzech, bo kolega Kastelik lekceważy sobie resztę ekipy. Chłopak ma talent, a robi wszystko, by spierniczyć sobie karierę. Było już wielu takich utalentowanych skoczków, którzy przekreślili sobie przyszłość w tym sporcie. Ale jak myśli się o wszystkim wokół tylko nie o tym, co ważne dla skoczka... - napisał wtedy Małysz na Facebooku.
- Ktoś powie, że uwziąłem się na niego - przecież upadek każdemu się zdarzy. Ale dyskwalifikacja w konkursie indywidualnym to też jego wina. Manipulował przy sprzęcie po kontroli na górze skoczni, przed skokiem, doskonale wiedząc, że nie może tego robić. Upadek podczas konkursu każdemu może się zdarzyć, lecz lądując w ten sposób, muszę być przygotowany, mięśnie muszą być napięte, a nie od niechcenia, jakby mi to zwisało. Po prostu nie mogę tego pojąć! Wszystko robi, by zepsuć sobie przyszłość. Jestem bardzo zdenerwowany i pełen negatywnych emocji więc może na tym zakończę - dodał.
Ziobro gate
Od pewnego czasu fani żyją aferą wokół Jana Ziobry. 26-latek postanowił zawiesić swoją karierę i oskarża trenerów o nierównane traktowanie. Małysz, w odpowiedzi na pretensje skoczka z Rabki-Zdroju, poprosił go o przedstawienie argumentów i faktów na poparcie swoich tez.
- Jeśli trenerzy zaczną mówić, jaka była z nim współpraca, to naprawdę się rozczaruje. To on zdecydował, że zawiesza, czy kończy karierę. Bo już sam nie wiem - raz mówi tak, a raz tak. W pierwszym orędziu powiedział, że trenerzy go dyskryminują. Niech powie dokładnie - którzy trenerzy? Horngacher? Zidek? Mateja? Sobczyk? - mówił Małysz w rozmowie z WP SportoweFakty.
Na odpowiedź długo nie musiał czekać. - Panie Adamie, niech pan nie straszy, jak ostatnio straszył pan w mediach, że mogę się przeliczyć, bo wie pan bardzo dobrze o tym, że nie powiedziałem jeszcze wszystkiego i jak zacznę mówić, to wtedy dopiero może się zrobić niektórym ludziom z otoczenia bardzo ciepło i nieprzyjemnie - stwierdził Ziobro w najnowszym nagraniu.
To wystarczyło. - Nie chcę ciągnąć dalej tego serialu. Zupełnie nie wiem, jaki jest cel Janka Ziobry w nagrywaniu tych serialowych wypowiedzi. Teraz uderza we mnie. Byłem osobą, która chciała oszczędzić tego wszystkiego trenerom, więc wypowiedziałem się. Po części media zmusiły mnie do tego. Chcieliście odpowiedzi, więc powiedziałem, co myślę na ten temat. Jeśli Jan ma jakiś problem, ale nie chce go ujawniać publicznie - bo to jest trzeci odcinek, w którym nic nie powiedział - niech przyjdzie do mnie, niech zadzwoni. Albo do kogokolwiek, skoro nie chce ujawniać nazwisk. Prosto z mostu - powiedział w poniedziałek naszemu portalowi.
ZOBACZ WIDEO Maciej Kot: Byłem bardzo zły. Podjęliśmy decyzję, abym nie rozmawiał z mediami
Czy to koniec sprawy?
Ziobro opublikował do tej pory trzy filmy w mediach społecznościowych i nie padło w nich zbyt wiele konkretów. Dlatego należy oczekiwać, że lada moment będziemy mieć ciąg dalszy tego serialu. Małysz nie będzie już jego częścią. Krótko po rozmowie z naszym portalem, legenda polskich skoków opublikowała specjalny komunikat na Facebooku.
- W związku z kolejnym filmikiem i wywołaniem mnie do tablicy przez Jana Ziobro informuję, że nie będę więcej brał udziału w jego błazenadzie i wypowiadał się na jego temat w internecie czy za pośrednictwem mediów. Takie załatwianie sprawy uważam za dziecinadę. Jeśli Jan chce ten swój serial emitować, proszę bardzo. Niech puszcza kolejne odcinki. Ale uważam, że to paranoja. Zamiast odstawiać cyrk, niech raz powie wprost, kto go dyskryminuje oraz poniża i utnie te spekulacje. Jeśli nie chce zrobić tego publicznie, niech opowie wszystko komuś, komu ufa, by prawda wyszła na jaw i można było zrobić z tym porządek - zaapelował Małysz.
Czy Ziobro posłucha rady polskiego mistrza? Nie wiadomo. Na razie wiemy jedno - doprowadził Małysza do takiego stopnia irytacji, jak jeszcze nikt inny.
pozdrawiam
Należało po prostu poprzez skoki pokazać ,że jesteś dobry Czytaj całość