Wystarczyło proste pytanie: "Gramy w Małysza?". I nie trzeba było dodawać nic więcej.
Pozorny szum wiatru, złociste litery. Surowe menu startowe i charakterystyczne stukanie, gdy kursor mijał w menu kolejne pozycje. "Puchar Świata", "wybierz skocznie", "ustaw uczestników", "rozpocznij puchar". Deluxe Ski Jumping 2 stał się dowodem na to, jaka siła tkwi w prostocie. I wyobraźni.
Nie potrzeba było zaawansowanej grafiki ani skomplikowanych komend. Wystarczył kanciasty obraz oraz zdobiące tło podczas najazdu na próg fantomy drzew. Odbij się, nachyl, utrzymaj pozycję zważając na wiatr i wyląduj telemarkiem. Tyle. A dawało i daje więcej radości niż niejedna współczesna superprodukcja, krojona na miarę kinowego hitu.
Małysz gra w Małysza
Deluxe Ski Jumping został podporządkowany złotej zasadzie: "easy to play, hard to master". Skakać mógł każdy, ale dalekie loty wymagały długich godzin praktyki.
Twór nastoletniego Fina podbijał serca także dlatego - a może przede wszystkim - dzięki interakcji. DSJ na wielu płaszczyznach przypominał raczej grę planszową, nie komputerową. Radość dawało nie tylko samotne mierzenie się ze skocznią, ale i rywalizacja ze znajomymi przed jednym komputerem. Bezpośrednia, namacalna. Idealna do pracy i na lekcje informatyki. Gra znalazła się nawet w filmie "E=mc2", rekordy bito na komisariacie.
We wtorek w Lahti przy okazji spotkania z dziennikarzami swoich sił w DSJ spróbował Kamil Stoch, ale skoki chwały mu nie przyniosły. A chwilę później do grania "w Małysza" zasiadł sam Adam Małysz. Bez wielkich sukcesów.
Hit z przypadku
Pierwsza wersja Deluxe Ski Jumping powstała w 1999 roku, kolejna dwa lata później. W 2004 roku Koskela przeniósł swój świat do trójwymiaru. A po ośmiu latach postanowił jeszcze mocniej zmierzyć się z rzeczywistością, w "czwórce" zmieniając fizykę lotu oraz wiernie odwzorowując prawdziwe skocznie.
Fin na rynku był trochę jak Dawid walczący z Goliatem. I wygrał. Dziś już mało kto pamięta produkcje sponsorowane przez RTL, na czele z grą "Skoki narciarskie 2002" okraszoną nieśmiertelnym "Serdecznie zapraszam, Adam Małysz". A DSJ wiąż żyje.
Sama gra, jak to często bywa z przełomowymi produkcjami, powstała przypadkiem.
[nextpage]- Eksperymentowałem z grafiką komputerową. Nie pisałem wcale gry, ale kształty na ekranie w pewnym momencie zaczęły mi przypominać rozbieg. A jako, że chciałem poeksperymentować z fizyką, a na rynku nie było żadnych podobnych symulatorów, wybór był naturalny. Postanowiłem zrobić grę o skokach narciarskich i uchwycić magię latania - opowiada Koskela w rozmowie z WP SportoweFakty.
Pierwsza wersja powstała w dwa miesiące. Autor miał wówczas dziewiętnaście lat. - Skończyłem ją dzień przed rozpoczęciem służby wojskowej. Wysłałem do kilku znajomych, umieściłem na dwóch fińskich serwerach z oprogramowaniem - mówi. - I kiedy kilkanaście dni później zadzwoniłem do domu, skrzynka mailowa moich rodziców była zapchana.
Cała Polska oszalała
Wydanie drugiej wersji gry zbiegło się z sukcesami Małysza. Koskela lepszej sytuacji nie mógł sobie wymarzyć. - Właściwie co drugi gracz pochodził z waszego kraju. Gra była dystrybuowana na wiele sposobów i trudno mi określić dokładną liczbę użytkowników. W przypadku Polaków na pewno możemy jednak mówić o milionach - przyznaje nasz rozmówca.
Kiedy pytamy o skoczków narciarskich, Koskela nie chce zdradzać swoich klientów. Szacuje jednak, że w DSJ grało lub gra minimum pięciu z dziesięciu zawodników czołowej dziesiątki klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. - Niektórzy mówili mi nawet, że dzięki grze udało im się poprawić technikę także na prawdziwej skoczni - mówi.
ZOBACZ WIDEO Piotr Żyła wyjątkowo wzruszony. Medal dedykowany dzieciom
Rekordzista z Niemiec
Nie jest tajemnicą, że kiedyś jednym z czołowych komputerowych skoczków był ubiegłoroczny zdobywca PŚ Severin Freund. - Nie tylko skakał, ale także przekazał mi kilka cennych wskazówek dotyczących poprawienia realizmu gry - przyznaje Koskela.
- Swego czasu, jeszcze w DSJ 2, byłem rekordzistą świata w długości lotu na Słowenii - chwali się Niemiec w rozmowie z naszym portalem. I dodaje, że nieźle szło mu też w kolejnej wersji gry. Do dziś jego nazwisko można znaleźć na oficjalnej stronie gry w rankingu najlepszych zawodników.
Freund na ekranie zaczął latać w wieku dwunastu lat. - Kiedy dostałem od rodziców pierwszy komputer, od razu postanowiłem poszukać gier o skokach. Deluxe Ski Jumping z miejsca przykuł moją uwagę - wspomina Freund. - Dziś już nie mam tyle czasu, aby w pełni poświęcić się grze. Jeszcze w czasach juniorskich podczas zgrupowań rywalizowaliśmy jednak na komputerze regularnie.
Z komputera na skocznię
Prawdziwi zawodnicy próbowali swoich sił na komputerze, więc i sam Koskela w końcu trafił na skocznię. W 2005 roku Fin odwiedził skocznię w Herttoniemi (K-15), gdzie karierę zaczynał Toni Nieminen.
- To było przerażające. Nie tylko po raz pierwszy stałem na skoczni. Ja nigdy wcześniej nie miałem nawet okazji zjeżdżać na nartach - wspomina dziś Koskela. - Najdalej wylądowałem w okolicach dziesiątego metra. Nie miałem więc zbyt wiele radości z lotu. Całe szczęście, że zawsze mogę włączyć komputer i skoczyć znacznie dalej.
Gra przyniosła mu nie tylko uznanie, ale i pieniądze. - Nie zostałem milionerem, ale utrzymywałem się z niej przez piętnaście lat - mówi. Dziś pracuje w innej branży, kolejnej wersji gry nie planuje. Deluxe Ski Jumping to projekt zamknięty. I wciąż żywy.