Norwescy skoczkowie narciarscy zostali oskarżeni o używanie nieprzepisowych wiązań, co wywołało burzę w świecie sportu. Zdjęcia sprzętu, które miały należeć do Mariusa Lindvika, wzbudziły podejrzenia. Sztab Norwegów zaprzecza, ale dowody wskazują na możliwe naruszenia.
Thomas Thurnbichler, trener polskich skoczków, zgłosił Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) podejrzenia dotyczące sprzętu Norwegów. - Poinformowaliśmy FIS, że mamy podejrzenia co do czegoś, co nie jest zgodne z przepisami - mówił Austriak dla TV2. W wyniku śledztwa zdyskwalifikowano kilku norweskich skoczków, w tym Lindvika.
ZOBACZ WIDEO: Tomasz Majewski dostał dziwną propozycję. "To zupełnie nie moja bajka"
Peter Slatnar, szef firmy produkującej wiązania, potwierdził, że niektóre elementy sprzętu Norwegów nie pochodzą od jego firmy. - To pokrywa wiązania. Partie z włókna węglowego są nasze. Ale reszta wiązania już nie - stwierdził Slatnar. To może oznaczać poważne konsekwencje dla norweskiej drużyny.
Skandal wywołał szerokie reakcje w świecie skoków narciarskich. Slatnar podkreśla, że jego firma przestrzega zasad FIS i nie ma nic wspólnego z nieprzepisowymi modyfikacjami. - Chcemy być niezależni, a nie wiązać się z niektórymi nacjami - dodał. Śledztwo w tej sprawie trwa, a jego wyniki mogą wpłynąć na przyszłość norweskiej reprezentacji.
Cała sytuacja rzuca cień na wizerunek skoków narciarskich. - Cierpi na tym wizerunek dyscypliny i wszystkich z nią powiązanych - podkreśla Slatnar. Kibice i zawodnicy oczekują uczciwej rywalizacji, a takie skandale mogą zniechęcać do śledzenia zawodów. FIS musi teraz dokładnie zbadać sprawę i podjąć odpowiednie kroki.