17 grudnia 2004 r. na skoczni K125 na Certaku w Harrachovie Martin Koch poleciał na odległość 151 m podczas zawodów w Pucharze Kontynentalnym. Delegatem technicznym konkursu był wtedy Marek Siderek.
Polak odpowiadał za ustawienie belki w trakcie rywalizacji. Koch przekroczył granicę 150 m, skacząc z 14. platformy. Dla działaczy FIS było to niepojęte, że Austriakowi pozwolono na tak długi i rekordowy lot. Rekord Kocha ostatecznie nie został jednak uznany.
- I w FIS się później strasznie na to zdenerwowali. A mi - nie patrząc, że pogoda była trudna do ustawienia odpowiedniego rozbiegu - dali żółtą kartkę, że dopuściłem do takich skoków. (...) A po sezonie nas na rok zawiesili jako delegatów, z żółtymi kartkami i ostrzeżeniami. To zdecydowała komisja regulaminowa, a mi przekazał to bodaj Ryszard Guńka, który nas reprezentował z ramienia PZN - przyznał w rozmowie z portalem sport.tvp.pl Siderek.
ZOBACZ WIDEO: Afera w polskiej kadrze. Trener z zawodniczką do dziś nie porozmawiali
Sędzia dodał, że najbardziej wściekły był Walter Hofer, wieloletni dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich, który po skoku Kocha miał skomentować: "151?! Ile?!".
Sytuacja z Pucharu Kontynentalnego w Harrachowie doprowadziła za to do bardzo ważnej zmiany w przepisach. FIS przyjął bowiem uchwałę, że za rekordowe mogą być uznane wyłącznie skoki w ocenianych seriach w ramach Pucharu Świata, mistrzostw świata oraz igrzysk olimpijskich. Wyjątek stanowią loty narciarskie, gdzie pod uwagę brane są też treningi.
- W tamtych czasach, bez komputerów, czujników, ruszania belkami itd., to może i miało sens. Różnica w poziomie między PŚ a Pucharem Kontnentalnym była też większa. Ale obecnie? To nie powinno tak wyglądać. To wprowadza niepotrzebny chaos informacyjny - podsumował Siderek, były dyrektor w Polskim Związku Narciarskim.