- Dużo dzieciaków się wykrusza. Kiedyś możemy się obudzić z ręką w nocniku, bo nie będzie miał kto skakać - alarmuje Adam Małysz w rozmowie z WP SportoweFakty. Jak zauważył prezes Polskiego Związku Narciarskiego, spora część młodzieży wybiera obecnie zabawę przed komputerem i nie uprawia sportów. Akademia Lotnika powstała po to, aby zmienić sytuację.
Nowy Małysz z galerii handlowej?
Czy szukanie następców Adama Małysza i Kamila Stocha w dużych miastach, takich jak Wrocław czy Warszawa, może zakończyć się sukcesem? - Nie jesteśmy stolicą skoków narciarskich, ale nie ma lepszego pomysłu na promocję tego sportu, niż pokazanie, że warto się ruszać i ćwiczyć. To zdrowe. Nie mieliśmy problemów ze zgromadzeniem 120 dzieci do Akademii Lotnika - mówi nam Łukasz Wójcik, dyrektor Młodzieżowego Centrum Sportu we Wrocławiu.
Postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda Akademia Lotnika w praktyce i zjawiliśmy się w Magnolia Park we Wrocławiu, gdzie stanęła mobilna skocznia. Samochód dostawczy z nietypowym sprzętem zaparkował przed budynkiem galerii handlowej. - Wow - słyszę od dzieciaków przechodzących obok. Konstrukcja wzbudziła też zainteresowanie przechodniów. Wielu z nich się zatrzymywało, robiło zdjęcia.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Szczególna data. Żona Wasilewskiego pokazała wspólne zdjęcia
Zanim jednak doszło do próbnych "lotów", każdy z uczniów musiał przejść ćwiczenia z koordynacji i podstaw skoków narciarskich. We wnętrzu galerii przygotowano kilka stacji. Pod okiem trenerów młodzież mogła się rozgrzać, potrenować refleks. - To nauka poprzez zabawę - komentuje jeden z opiekunów.
- Musicie uzbierać pieczątki potwierdzające, że przeszliście przez każdą sekcję ćwiczeń. Dopiero to uprawnia was do oddania skoku - tłumaczy zgromadzonym kolejny z trenerów. Wśród uczniów widać ogromną ekscytację, ale też zniecierpliwienie.
Ta część Akademii Lotnika przebiega dość sprawnie. Grupa dzieci dostaje zgodę na skakanie. Czas wyjść na zewnątrz i zobaczyć, jak wygląda szukanie "nowego Małysza".
Strach pomieszany z ekscytacją
- Mamy tu podium. Pierwsze miejsce jest dla tych, co skoczą i ustaną. Drugie dla tych, co skoczą i zanotują upadek. Trzecie dla wszystkich, którzy podejmą próbę skoku - tłumaczy najmłodszym trener.
Mam przyjemność obserwować uczniów z klasy sportowej ze Szkoły Podstawowej nr 25 we Wrocławiu. Jeden chłopak przez cały czas się rozgrzewa, inny postanowił skakać w krótkich spodenkach - bo tak mu wygodniej, inny nerwowo podskakuje.
Pierwsi śmiałkowie szybko wyrywają się do skoków i okazuje się, że to wcale nie jest takie proste. Tylko jeden chłopak na kilkunastu ląduje poprawnie. Pozostali spadają ze zeskoku albo wywracają się zaraz po lądowaniu. - D*** boli - przyznaje jeden z dzieciaków. Inny szybko pożycza rękawiczki od kolegi, bo boi się o otarcie skóry w razie podparcia lądowania.
Grupa szybko dzieli się na odważnych i tych lekko wystraszonych. Jedni chcą skakać dalej, inni - siadają na ławce i najchętniej zrezygnowaliby z kolejnych prób. - Spękaliście?! I to ma być klasa sportowa?! Dawać, dawać - motywuje swoich uczniów nauczyciel z SP nr 25.
- Dobra, poświęcę się - mówi Tymek, któremu kolejne lądowanie poszło dużo lepiej. Może pomógł mu w tym fakt, że koledzy zaczęli skandować jego imię, gdy znajdował się na belce startowej. - W tym kasku nic nie słychać - zauważa po chwili kolejny chłopak.
Są też pierwsze wnioski po nieudanych skokach. - Nogi do przodu, nie do tyłu - mówi między sobą dwóch chłopaków. - Za drugim razem łatwiej się nie wywalić, co nie? - pyta kolejny.
Pokonać strach
Świetną robotę na skoczni wykonuje Jakub Kot. Były skoczek narciarski został koordynatorem Akademii Lotnika. To on przygotowuje każde dziecko przed oddaniem skoku, udziela mu porad. Po paru chwilach da się zauważyć, że ma talent do rozmawiania z najmłodszymi. Potrafi przekonać do próby nawet tych, którzy boją się skoczni.
- Boisz się? Ja też! To dawaj, skoczymy razem! - mówi Kot do jednego chłopca i za chwilę wspólnie lądują tuż za zeskokiem. Taka forma pomocy przypada do gustu innym. W kolejnej grupie Kot musi raz za razem skakać wraz z najmłodszymi.
Są też tacy, którym wystarczyły dwa upadki, aby zrezygnować z kolejnych prób. - Ale mnie boli tyłek, na pewno trzeci raz nie idę skakać! - mówi w grupie jeden z uczniów. Na belce startowej siadają też dziewczyny. Część z nich jednak odpuszcza. Obserwują kilkunastominutowy trening siedząc na pobliskiej ławce i nikt nie jest w stanie ich przekonać do oddania próby.
- Mogę dostać pieczątkę, że ukończyłem Akademię Lotnika? - pyta organizatorów jeden z chłopaków, który oddał maksymalną liczbę prób. Gdy otrzymuje wypełnioną książeczkę, na jego twarzy rysuje się poczucie dumy.
Czy przed galerią handlową we Wrocławiu objawił się jakikolwiek "nowy Małysz"? Najpewniej nie. W obliczu coraz starszej kadry naszych skoczków, PZN musi jednak podejmować inicjatywy popularyzujące ten sport wśród najmłodszych i postanowić na nieszablonowe rozwiązania. Świadom jest tego obecny prezes związku.
- Pojawiają się w Wiśle dzieciaki, które przyjeżdżają z Gliwic czy Katowic, aby tam trenować. Ich rodzice myśleli, że to takie "widzi mi się", a okazało się, że złapali bakcyla. Znam jedną rodzinę, która już od czterech lat jeździ na treningi. Najpierw zaczęła dziewczynka, a potem dołączył do niej brat - mówi nam Adam Małysz.
- Jest też przykład rodziny znad morza, która przyjechała do Szczyrku, bo dziecko chciało trenować skoki. To jest totalne poświęcenie. W Krakowie w zeszłym roku często było zimniej niż w Zakopanem. Klimat się zmienia i my nie potrzebujemy śniegu, a mrozu. Mamy armatki produkujące śnieg i możemy stworzyć warunki do skakania wszędzie - dodaje Małysz.
Akademia Lotnika wspierana jest ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki. Program najprawdopodobniej kontynuowany będzie w 2025 roku.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty