Turniej Czterech Skoczni, PolSKI Turniej oraz MŚ w lotach - z wszystkich tych trzech imprez polscy skoczkowie wrócili na tarczy. Były w nich dobre momenty, ale tylko momenty. 15. miejsce Kamila Stocha w Turnieju Czterech Skoczni, 6. lokata polskiego zespołu w PolSKIm Turnieju, 6. pozycja Piotra Żyły indywidualnie i 8. lokata drużyny w MŚ w lotach nikogo nie zadowala. Nazywajmy rzeczy po imieniu - to porażki.
Porażki, które niestety stały się bardzo realne, już na początku tego sezonu. Wówczas Biało-Czerwoni mocno odstawali od rywali. A przecież do trzech najważniejszych imprez sezonu już wtedy został tylko miesiąc. W skokach to mało czasu na poprawienie wszystkich błędów. Oczywiście Polacy zrobili postęp, nie odstają już od najlepszych tak jak na początku sezonu w Ruce i Lillehammer, ale byli w tak dużym dołku, że zabrakło im czasu na dołączenie już teraz do najlepszych.
Thomas Thurnbichler przegrał ze swoimi asystentami i zawodnikami wszystkie najważniejsze imprezy sezonu. W Polsce, gdzie do wielu spraw podchodzimy zero-jedynkowo, oznacza to najczęściej komentarze typu: szkoleniowiec do zwolnienia, czas na zmiany. Nie tędy droga. Zmiany są potrzebne, ale moim zdaniem akurat nie na stanowisku pierwszego trenera.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: strzelecka rywalizacja w Barcelonie. Nowy król wolnych
Austriak nie chowa głowy w piasek. Wyłożył karty na stół i przyznał, że zostały popełnione błędy w okresie przygotowawczym. Zareagował błyskawicznie. Podziękował za współpracę asystentowi Noelke, który odpowiadał za przygotowanie fizyczne, a - na co wskazują eksperci - to właśnie w tym aspekcie Polacy mieli największe kłopoty.
Thurnbichler, wraz z asystentami, szukał też poprawek w sprzęcie. Nie załamał się po falstarcie sezonu tylko - mimo małego jeszcze jak na trenera doświadczenia (34 lata) - szukał sposobów na wyjście z kryzysu. Nie wszystko zadziałało, wszystkie trzy najważniejsze imprezy sezonu zostały przegrane, ale postęp - zwłaszcza u nieco młodszych zawodników (Aleksandra Zniszczoła i Pawła Wąska) był widocznym gołym okiem.
Po sezonie Austriak dalej powinien być głównym trenerem polskiej kadry. Pamiętajmy, nie został zatrudniony tylko po to, żeby dalej świetnie skakali Żyła, Stoch i Kubacki. Thurnbichler przyszedł do Polski przede wszystkim z myślą, żeby zbudować zespół, który za kilka lat będzie w stanie zapewniać nam takie sukcesy jak wyżej wymieniona trójka. Na razie wielkich efektów jeszcze nie widać, ale przecież nikt nie mówił, że stanie się to w rok czy dwa. Potrzeba czasu i cierpliwości.
Widać, że Thurnbichlerowi zależy na tym, by polska kadra miała nowych liderów. Odważnie stawia na Zniszczoła i Wąska. Ten pierwszy skacze od kilku tygodni najlepiej w życiu i gdyby w niedzielę nie został zdyskwalifikowany, to głównie dzięki niemu Biało-Czerwoni do ostatniej grupy drużynówki na MŚ w lotach walczyliby o podium. Szkoda dyskwalifikacji, ale nie zmienia ona faktu, że dzięki pracy z Thurnbichlerem Zniszczoł dobija się pomału do ścisłej światowej czołówki i w drugiej części sezonu może jeszcze sporo namieszać.
Tak samo jak Wąsek, który na razie nie radzi sobie na skoczni do lotów, ale wcześniej - w PolSKIm Turnieju zasygnalizował zwyżkę formy. Widać, że na obu Thurnbichler odważnie stawia, buduje ich pewność siebie, bo wie, że w kolejnych latach właśnie wokół nich chce budować kadrę, do której sukcesywnie mają dołączyć takie talenty jak Jan Habdas, Kacper Juroszek, Łukasz Łukaszczyk czy Kacper Tomasiak.
Oczywiście nie można przejść obojętnie obok tego, że Stoch, Kubacki i Żyła nie skaczą tak dobrze jak w poprzednim sezonie. Że nawet jak mają dwa udane dni (jak Żyła w piątek i sobotę), to już dzień później są cieniem samego siebie. Ich forma przypomina sinusoidę i w przypadku całej trójki poprawki wprowadzane od początku sezonu niewiele wnoszą. Być może jest po prostu tak, że przez złe przygotowanie fizyczne, zmiany w technice już w trakcie sezonu, zwłaszcza u bardziej doświadczonych skoczków, niewiele pomagają.
Z kłopotów tej trójki trzeba wyciągnąć wnioski. Jeśli zdecydują się kontynuować kariery, być może warto, by w okresie przygotowawczym do kolejnego sezonu mieli bardziej zindywidualizowane treningi. Być może nawet mniej startów, nie w całym PŚ, ale skupiane się na konkretnych celach. To wszystko warto przemyśleć, ale moim zdaniem wciąż z głównym trenerem Thurnbichlerem.
Poprzednim sezonem Austriak zapracował na duży kredyt zaufania. Teraz pomału z "bagna" wyciągnął dwóch młodszych skoczków. Pochodzi z kraju, w którym proces przejścia z juniora do seniora mają w małym palcu. Thurnbichler na tym się zna, tylko potrzebuje czasu. I ten czas powinien dostać. Musimy po prostu zaakceptować, że przez rok, dwa a może i nawet trzy, tak wielkich sukcesów jak przez ostatnie sezony nie będzie.
Pozwólmy jednak Austriakowi dalej pracować u nas, by wykonał przede wszystkim to po co tutaj przyszedł, czyli wprowadzenie do ścisłej światowej czołówki następców Stocha, Kubackiego i Żyły.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także: Tak wyglądałaby końcowa klasyfikacja bez dyskwalifikacji Polaka