Swoim zdaniem o skokach Iga Świątek trafiła w punkt. To jest w tym najgorsze [OPINIA]

Materiały prasowe / Getty/Robert Prange, PAP/KIMIMASA MAYAMA / Na zdjęciu: Iga Świątek
Materiały prasowe / Getty/Robert Prange, PAP/KIMIMASA MAYAMA / Na zdjęciu: Iga Świątek

Brawo dla Igi Świątek. Nie dało się lepiej podsumować, dokąd przeliczniki za belkę i wiatr doprowadziły skoki narciarskie. W całej dyskusji wokół rewolucji w dyscyplinie najsmutniejszy jest jeden fakt.

- Skoków nie ogarniam. Oglądam to, za bardzo nie wiedząc, na co patrzę, te przeliczniki za wiatr itd. - podkreśliła Iga Świątek w wywiadzie dla Eurosportu po jednym z meczów w Australian Open.

Lepiej nie dało się tego ująć. Głos liderki światowego rankingu tenisa tak naprawdę jest głosem setek tysięcy kibiców skoków narciarskich na całym świecie. Przeliczniki za wiatr i belkę startową wprowadziły ogromne zamieszanie i nie przynoszą dyscyplinie nowych fanów.

Co gorsza, coraz więcej zagorzałych kibiców, którzy pamiętają magiczne czasy "małyszomanii", zaczyna się odwracać od dyscypliny. Trudno się dziwić, jeśli spojrzy się chociażby na to, co działo się podczas ostatniego weekendu Pucharu Świata w Sapporo.

ZOBACZ WIDEO: Mróz, wichura, a on wspinał się w takim stroju. Hit sieci!

Niedzielne zawody były antyreklamą dyscypliny (więcej TUTAJ). Właściwie nie powinny się odbyć, bo były zaprzeczeniem sprawiedliwej rywalizacji sportowej, gdy po pierwszej serii odpadają tacy giganci skoków jak Karl Geiger, Marius Lindvik czy Robert Johansson, a Kamil Stoch, Stefan Kraft czy Jan Hoerl - mimo wysokiej formy sportowej - zajmują miejsca w drugiej i trzeciej dziesiątce.

Zgodzę się, że skoki narciarskie to dyscyplina na powietrzu i uzależniona od wiatru, ale nie do zaakceptowania jest dla mnie fakt, że w ciągu jednej serii jury potrafi czterokrotnie zmienić belkę startową, a korytarz jest ustawiony tak, że niektórzy - gdy tylko wiatr pod narty nieco osłabnie - nie mają realnych szans na walkę o dobrą odległość.

Sami kibice gubią się już w tych wszystkich przelicznikach. Bo przecież gdy Dawid Kubacki skoczy 137,5 metra i teoretycznie powinien być w ścisłej czołówce, to z niepokojem trzeba poczekać, ile będzie miał odjętych punktów, a jeszcze po chwili dodać te, które ma za skakanie z czterech belek niżej.

Najsmutniejsze jest to, że przeliczniki za belkę i wiatr zabrały autentyczną radość fanom z dalekich skoków. Bo to, że zawodnik, któremu kibicują, poleci daleko, wcale nie oznacza, że będzie w ścisłej czołówce. Może być nawet poza dziesiątką, jak w sobotę Piotr Żyła, który skoczył w pierwszej serii 130 metrów, ale nagle przy jego nazwisku wyświetliła się dopiero 18. pozycja. Jak to możliwe? - pomyśleli kibice, którzy pierwszy raz oglądali skoki narciarskie, część z nich zapewne wyłączyła telewizor.

Oczywiście przy tak zaawansowanym sprzęcie skoczków i coraz cieplejszych zimach (co częściej niesie za sobą zmienny wiatr) FIS musiał coś zrobić, by przynajmniej spróbować zapewnić bardziej sprawiedliwą rywalizację. Postawiono na przeliczniki i zły ich odbiór przez kibiców wynika z nie zawsze dobrego ich używania przez jury zawodów.

Po pierwsze, żeby jak najbardziej uprościć rywalizację, sędziowie powinni do minimum ograniczyć zmianę belki startowej. Powinno się to dziać tylko w przypadku bardzo mocnego pogorszenia warunków. Dla przykładu, skoro w Sapporo od początku wiało potężnie pod narty, i zdecydowano się mimo to rozgrywać konkurs, należało od razu rozpocząć zawody z jednej z najniższych belek i unikać późniejszego żonglowania rozbiegiem.

Druga sprawa to korytarz wietrzny. Zdaję sobie sprawę, że jego spłaszczenie mocno wydłużyłoby zawody. W niedzielę w Sapporo, gdyby ustawić korytarz np. tylko od 1,5 do 2 m/s pod narty, zmagania trwałyby nie dwie, a trzy godziny. Tyle tylko, że właśnie takie spłaszczenie korytarza zagwarantowałoby, że Stoch, Kraft, Kubacki w drugiej serii, Geiger, Lindvik czy Johansson nie oddaliby skoku przy znacznie słabszych podmuchach, tylko czekalibyśmy chwilę dłużej, by mieli takie warunki jak Granerud czy Eisenbichler.

Przeliczniki na pewno nie znikną z dyscypliny. Trzeba je zaakceptować, ale dla dobra skoków, by nie odwracali się od nich kolejni kibice, jury powinno nauczyć się lepiej nimi zarządzać.

A jeśli już przed zawodami sędziowie będą zdawać sobie sprawę, że spłaszczony korytarz wydłuży takie zawody zbyt mocno, to lepiej odwołać dwa czy trzy konkursy w sezonie więcej niż fundować taką antyreklamę jak w niedzielę w Sapporo i zbierać podobne opinie gwiazd światowego sportu jak ta Igi Świątek.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Polacy najsłabiej w sezonie. Zobacz klasyfikację Pucharu Narodów
Granerud jest już bardzo blisko. Zobacz klasyfikację generalną PŚ

Źródło artykułu: WP SportoweFakty