Poważną przygodę ze skokami rozpoczął jako młodziutki, szesnastoletni chłopak. Szybko okazało się, że Thomas Thurnbichler to zawodnik o nieprzeciętnym potencjale. Wkrótce po debiucie w poważnym skakaniu, sięgnął z drużyną w 2006 roku po złoty medal mistrzostw świata juniorów w Kranju. W kolejnym sezonie został w Planicy trzecim najlepszym młodym zawodnikiem na świecie.
Miłe złego początki
Po bardzo obiecującym starcie kariery, zaczęły się schody. Wprawdzie kolejny sukces przyszedł dosyć szybko, bowiem Austriacy sięgnęli po następny tytuł w juniorskiej drużynówce (2009 rok, Szczyrbskie Pleso), ale był to niestety początek końca sportowej kariery Thurnbichlera. Na przeszkodzie stanęła dyskopatia, która w 2011 roku zmusiła wówczas raptem dwudziestodwuletniego skoczka do zakończenia startów. Ostatecznie Thurnbichler w Pucharze Świata zdołał wystartować zaledwie raz.
Jest pewna analogia
Poza wyżej wymienionymi osiągnięciami, Thurnbichler jest znany również ze słynnego podwójnego skoku, który oddał w 2003 roku w Bischofshofen, pełniąc wtedy funkcję przedskoczka. Został puszczony, gdy nad skocznią rozpętała się wichura. W efekcie Austriak zakończył swój lot na mniej więcej 80. metrze, ale zamiast spokojnie zjeżdżać w dół, nagle odbił się od zeskoku i poleciał kolejnych kilkadziesiąt metrów.
ZOBACZ WIDEO: Lewandowski upomina młodych piłkarzy Barcelony? "Przypomina mi Podolskiego"
Choć to było barwne wydarzenie, można je interpretować jako swoistą metaforę przypadku Thurnbichlera. Schorzenie uniemożliwiło mu kontynuowanie kariery zawodnika, ale zdecydował się on odbić od zeskoku raz jeszcze i spróbować sił w roli szkoleniowca.
Jak postanowił, tak zrobił. Austriak pokierował swoim życiem bardzo mądrze. Skończył w Salzburgu studia, będące odpowiednikiem polskiego wychowania fizycznego. Trenował wpierw najmłodszych skoczków, celem zdobycia doświadczenia. Jakiś czas później został asystentem trenera seniorskiej kadry Austrii, a finalnie wylądował w Polsce z zadaniem uratowania dyscypliny. Czy powierzono mu je słusznie? Niektórzy mogą mieć obawy. Thurnbichler ma zaledwie 33 lata, a podjął się prowadzenia do kolejnych sukcesów wieloletnich ikon całej dyscypliny, czyli Kamila Stocha, Dawida Kubackiego i Piotra Żyły.
- Thurnbichler nie był wybitnym skoczkiem, ale to nie ma większego znaczenia. Nie trzeba być wielkim zawodnikiem, żeby zostać dobrym trenerem. To tyczy się nie tylko skoków, ale i wszystkich dyscyplin. Nierzadko legendy poszczególnych dyscyplin nie odnajdują się w roli szkoleniowców. Bywają z kolei także tacy, którzy nigdy nie uprawiali czynnie żadnego sportu, a są wybitnymi trenerami. Nie ma w tym żadnej zależności - mówił Rafał Kot.
Najlepszy spośród dostępnych na rynku?
Jak zwykle w przypadku zmiany na stanowisku szkoleniowca, ludzie dzielą się na dwa obozy. Jedni aprobują konkretną zmianę, drudzy nieco mniej. Malkontenci złapią się za głowę i zapytają, jak trzydziestotrzylatek ma dyrygować dwa lata starszym Stochem. Z kolei optymiści staną w opozycji i wyliczą plusy takiego rozwiązania. W drugim gronie znalazł się nasz rozmówca.
- Najważniejsze, żeby trener budził respekt wśród zawodników i miał ich szacunek. Thurnbichler go ma. Jest bardzo doświadczony, a przy tym rozsądny. Wystarczy spojrzeć, jaką podążał drogą i jaka była reakcja Andreasa Widhoelzla, gdy dowiedział się o jego odejściu. Przecież trener Austriaków wręcz nie chciał wypuścić Thurnbichlera. To świetny fachowiec. A że jest młodszy na przykład od Kamila Stocha. To nie jest żadna przeszkoda. Nie mówimy o kimś z pierwszej łapanki. Thurnbichler to nie Michal Doleżal - uważa Rafał Kot.
- Jego ogromnym atutem jest wspomniane przeze mnie doświadczenie, ale i znajomość nowinek technicznych. Właśnie w tym zakresie pomogła mu uczelnia w Salzburgu. Narty, buty, wiązania, kombinezony. On wie, jak wprowadzić te wszystkie rzeczy na najwyższy poziom i zrobić z nich atut. Między innymi właśnie dlatego Andreas Widholzl chciał, żeby Thurnbichler był jego asystentem. Teraz z jego wiedzy skorzystają Polacy. Nie tylko seniorzy, ale i młodsi zawodnicy, którzy będą mieli lepsze warunki do rozwoju - dodał.
Czas znów napisać historię
Nowy szkoleniowiec polskich skoczków cały czas zbiera doświadczenie. Choć współpracował przez wiele lat z młodzieżą, pełnił funkcję asystenta, nigdy nie był głównym dowodzącym. Przyszedł czas na nowy rozdział. A Polska jest swego rodzaju polem doświadczalnym talentu Austriaka. Bynajmniej nie w negatywnym tego słowa znaczeniu.
- Nie uważam, że jest za wcześnie, żeby Thurnbichler poszedł o krok dalej. Nie bez powodu znalazł się tu, gdzie jest. Zasłużył na to ciężką i efektywną pracą i myślę, że jest gotowy. Poznał cały proces od środka. Ma dopiero 33 lata, a doświadczenia może mu pozazdrościć niejeden starszy kolega po fachu. Ponadto trenuje reprezentację Polski. Nie chcę nas specjalnie wywyższać, ale wszyscy wiedzą, jacy zawodnicy reprezentują nasz kraj. To z pewnością zaszczyt współpracować z takimi tuzami. Natomiast nie pompuję balonika, bo łatwo odrodzić się nie będzie - mówił Rafał Kot.
Idzie nowe?
Niespełna miesiąc temu w rozmowie z WP SportoweFakty Rafał Kot podkreślił, że walka nie toczy się obecnie o przyszłość, ale przede wszystkim o teraźniejszość. Sam Dawid Kubacki, Kamil Stoch czy Piotr Żyła nie uczynią nas na powrót potęgą. Do rozwoju potrzeba uzdolnionej i odnotowującej postępy młodzieży. Dlatego nowy trener musiał mieć dryg do współpracy z nią. I tutaj Thurnbichler idealnie wpisał się w schemat.
- Jak już mówiłem, trzeba iść naprzód, a żeby tak się działo, należy szkolić młodych adeptów, szlifując ich talenty. Efekty współpracy z Thurnbichlerem pojawiły się na tym odcinku wręcz błyskawicznie. Jest Jan Habdas, jest Kacper Juroszek. Oni pod wodzą Austriaka będą rosnąć w siłę. Sam trener zapewniał, że zadba o przyszłość polskich skoków. I ja mu wierzę. To nie jest człowiek, który rzuca słowa na wiatr, a przykłady na wzmocnienie tej tezy widzimy już dziś. Wystarczy ocenić, co działo się latem - dodał.
Potrzeba czasu
Trudno oczekiwać istnej rewolucji już kilka miesięcy po objęciu przez Thurnbichlera nowej posady. Wynik końcowy w sporcie jest efektem ciężkiej, często monotonnej i mozolnej pracy. W związku z tym Kot studzi nastroje i apeluje, żeby dać spokojnie działać trenerowi.
- Nie tak dawno z naszych skoczków robiono przed każdym sezonem wielkich mistrzów. Balon potrafił pęknąć z hukiem i zostawić wyłącznie poczucie zawodu. Trzeba dać Thurnbichlerowi pole do popisu. Raz jeszcze podkreślam, że będzie dobrze, ale dopiero za dwa lata. Oczywiście może zdarzyć się tak, iż już w tym sezonie będziemy mieli powody do radości, ale nie oczekujmy tego na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Trudno liczyć, że coś się wydarzy za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - mówił.
- Thurnbichler ma świetny sztab szkoleniowy. To bardzo ważne, bo nie jest zdany tylko na siebie. Ma bardzo doświadczonego asystenta. Ponadto w tej kadrze wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Żaden członek zespołu nie jest wzięty z pierwszej łapanki. Ani fizjoterapeuta, ani psycholog, ani osoby odpowiedzialne za inne rzeczy. Dlatego jestem wielkim optymistą w kwestii sukcesu całego projektu. Na razie skupmy się jednak na inauguracji Pucharu Świata w Wiśle. Zapowiadają się bardzo ciekawe zawody i w żadnym razie nie podejmuję się typowania faworytów - podsumował.
Czarne chmury mogą zostać rozwiane
Teraz pozostaje tylko czekać. Sztab został wybrany i musi mieć spokój, żeby robić swoje. A główny dowodzący Thomas Thurnbichler wydaje się być osobą, która wie, co ma robić. Pozostaje mieć nadzieję, że to, czego łakną kibice, działacze, dziennikarze, czy wreszcie sami skoczkowie, przyjdzie jak najszybciej.
A wszyscy chcemy sukcesów naszej kadry. Nie bez kozery skoki narciarskie urosły w Polsce do miana sportu narodowego. Była małyszomania, stochomania... Nie mamy nic przeciwko, żeby niedługo nastała juroszkomania, czy habdasomania. Choć na razie to górnolotne życzenia, jest światełko w tunelu w osobie austriackiego szkoleniowca. Wystarczająco silne, by wierzyć iż jego promień przyćmi cień porażki poprzedniej ekipy trenerskiej.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Rewolucja! Skoczkowie długo czekali na taką decyzję
- Debiut u Norwegów