Przez całą karierę siatkarską Marcina Prusa prześladowały kontuzje. Jedna z nich mogła się skończyć fatalnie.
- Graliśmy z Gorzowem Wielkopolskim. Bardzo lubiłem atakować z drugiej linii, środkowy spełniał wtedy role przyjmującego i atakującego. Na MŚ w Bahrajnie zostałem wybrany najlepszym siatkarzem na świecie rocznika 77/78, więc naturalnie przejąłem funkcję pomocową w trakcie normalnego grania w Kędzierzynie. Przeskoczyłem linię środkową i pękła mi kość w stopie. Przez trzy tygodnie grałem z pękniętą kością, a leczono mnie na odbicie albo inne rzeczy z tym powiązane. Wdała się martwica, trzeba było wyciąć fragment kości. Wtedy właśnie nie podano mi potrzebnych leków, bo, jak twierdzono, byłem za młody. Wszystko poleciało na żyły. Potem z kolei przerzuciło się to na trzy miesiące leżenia bez ruchu w łóżku. Wtedy w moim życiu pojawił się Eugeniusz Majewski, człowiek od leczenia żył i tętnic, zobaczył, że mam kilkanaście procent niezorganizowanych zakrzepów w żyłach, które mogły się oderwać i pójść na serce. Uchroniono mnie przed tym. Po pewnym czasie bardzo mi się chciało wrócić do grania - opowiada były reprezentant Polski w programie "Życie po życiu".