Były reprezentant Polski podłamany: "To jest walka o życie"

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Łukasz Kadziewicz (w środku)
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Łukasz Kadziewicz (w środku)

Coraz więcej właścicieli restauracji - zwłaszcza na Podhalu - zapowiada ignorowanie obostrzeń wprowadzanych przez rząd. Górali rozumie były reprezentant Polski w siatkówce Łukasz Kadziewicz, który wraz ze wspólnikami prowadzi trzy restauracje.

W tym artykule dowiesz się o:

Restauratorzy i własciciele hoteli na Podhalu zapowiadają, że otworzą swoje biznesy, mimo rządowych obostrzeń spowodowanych pandemią koronawirusa. Rozmawialiśmy o tym z Łukaszem Kadziewiczem oraz jego wspólnikami, którzy prowadzą restauracje tajskie w Warszawie i w Radomiu. Już wcześniej na naszych łamach były reprezentant Polski w siatkówce wystosował dramatyczny apel w celu ratowania branży gastronomicznej. Dziś on i jego wspólnicy doskonale rozumieją sytuację górali.

- To jest igranie z ogniem i walka o życie. Nie walka z partią rządzącą, ale walka o byt, o dzieci, o majątki, które są niejednokrotnie pozastawiane, żeby biznesy mogły powstać czy się rozwijać. My ze wspólnikami coraz częściej na ten temat rozmawiamy. Nie chcemy nieść sztandaru walki z obozem rządzącym. Chodzi o walkę z systemem, który dbając o część ludzi, poświęcił innych… przedsiębiorców. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie, z obietnicami nierealnej pomocy. Zachowania takie jak te na Podhalu mnie nie dziwią. Najpierw zaczyna jedna osoba, potem dziesięć, w końcu będą tysiące. I co, sąd? Czasem trzeba zaryzykować dużo, żeby chronić życie, bo to już nie o biznes chodzi… - mówi Kadziewicz.

- Systemy pomocowe muszą być zdecydowanie bardziej przemyślane. Z pierwszej tarczy skorzystaliśmy i ona nas uratowała. Ale druga fala jest znacznie gorsza i takie przedsiębiorstwo jak nasze, a więc rozwijające się, mają ogromne straty. Rozumiemy, że zawiesza się działalność, żeby ratować ludzi, ale gdzie jest w takim razie pomoc dla biznesów? - pyta retorycznie Hubert Czwarno, wspólnik Kadziewicza. Nie wszystkich przedsiębiorców uratowała tarcza pomocowa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: imponujące umiejętności Piotra Liska. Jest rewelacyjny

- Jak każdy w tej branży generujemy dużo kosztów stałych, zatrudniamy pracowników na umowy o pracę, dlatego też nasze zobowiązania w stosunku do samego ZUS-u są spore. Dużą cześć wydatków stanowią także koszty najmu lokali, które pomimo pandemii nie zostały nam obniżone - zauważa Kadziewicz. Wspólnicy szacują, że dziś brakuje im miesięcznie powyżej 50 tysięcy złotych, żeby wyjść na zero.

Restauracje się otwierają. Rzecznik MŚP radzi, czy do nich pójść

- Sytuacja na dziś jest gorsza niż dramatyczna. Funkcjonujemy na rynku tylko dlatego, że działamy w innych branżach i mieliśmy możliwość dokładania do naszego biznesu gastronomicznego. Przy trzech lokalach działających na tzw. "wynosy" tracimy kilkadziesiąt tysięcy złotych każdego miesiąca, w którym nie możemy normalnie funkcjonować - mówi Hubert Czwarno.

- Gdyby gastronomia była naszą jedyną działalnością, już dawno złożylibyśmy wniosek o upadłość. Zapewne inaczej podeszlibyśmy także do naszych pracowników, na ten moment pomimo trudnej sytuacji finansowej, nie zwolniliśmy nikogo. Staramy zachowywać się w tej kwestii odpowiedzialnie, każdy z naszych pracowników ma swoje rodziny, comiesięczne zobowiązania. Co mieliby zrobić Ci ludzie gdybyśmy z dnia na dzień wyrzucili ich na bruk? - dodaje.

Drugi wspólnik, Kacper Czwarno, zauważa, że sytuacja restauratorów w Warszawie, zwłaszcza takich jak oni, jest i tak znacznie lepsza od tych, którzy mają biznesy w Tatrach.

- Musimy też brać pod uwagę, że restauracja restauracji nie jest równa. Jedzenie orientalne, podobnie jak pizza, czy sushi są popularne jako te zamawiane na wynos, dlatego miejsca serwujące tego typu dania opierają się dłużej. Są też jednak knajpy, które nie wytrzymują i otwierają się, bo ich jedzenie nie jest tej samej jakości w dowozie i na miejscu - zauważa. Przykładowo w tygodniu wspólnicy dostali ofertę odkupienia dużej warszawskiej stekowni, która nie jest w stanie serwować jedzenia na wynos.

- Dokładnie tak samo jest z typowo polskim jedzeniem, które serwują restauracje m. in. w górach. W miejscowościach turystycznych dochodzi jeszcze brak klienta, bo przecież turystów nie ma. Nasze restauracje są zlokalizowane głównie przy osiedlach, a więc zdecydowanie łatwiej nam o klienta w tych dziwnych czasach. Poza tym nasze restauracje maja rzeszę stałych klientów, którzy zamawiają u nas jedzenie, żeby utrzymać nas przy życiu. Restauracje w miejscowościach turystycznych na takich klientów nie mogą liczyć. Lokalni mieszkańcy miejscowości turystycznych raczej nie utrzymają knajp.

W dużych miastach problemem są koszty funkcjonowania. Jedzenie na wynos obsługują platformy pośredniczące typu UberEats, Pyszne.pl, które pobierają za usługę ok. 35 procent wartości zamówienia. W dużym mieście to bardziej korzystne niż własny transport.

Kadziewicz i wspólnicy zauważają, że coraz więcej lokali bankrutuje. - Wystarczy zobaczyć na forach branżowych, jak nagle przybywa ogłoszeń o sprzedaży sprzętu specjalistycznego, również na rynku nieruchomości gastronomicznych. Jeśli chcesz otworzyć restaurację, mając środki i kapitał, jesteś w stanie zrobić to z dnia na dzień, bo przejmujesz gotowe biznesy - mówi Hubert Czwarno.

Zresztą i oni są przygotowani na to, że będą musieli albo zamknąć interes albo się zbuntować. - To jest jak maraton, jedni biegną dalej, inni już padli, a jeszcze inni zwolnili tempo i maszerują, żeby jakoś pokonać ten dystans. Ale siły się kończą - zauważa Kadziewicz.

Byłemu reprezentantowi Polski w siatkówce trudno pogodzić się z tym, że branże są nierówno traktowane. Akurat ta, którą on reprezentuje, obrywa najmocniej.

- To jest bardzo złożony problem. Zależy od miasta, ulicy, dzielnicy. Są bardzo różne rodzaje działalności. Bardzo wiele biznesów mają silne lobby i siłę przebicia i jakoś udało się "wyłączyć z obostrzeń". Czy na przykład wielkie galerie handlowe, gdzie przed świętami był człowiek na człowieku, a zasady bezpieczeństwa były traktowane z mocnym przymrużeniem oka, były mniejszym zagrożeniem niż knajpy, gdzie te zasady bezpieczeństwa są bardzo restrykcyjnie przestrzegane? - pyta Kadziewicz.

ZOBACZ Łukasz Kadziewicz apeluje o otwarcie siłowni

Źródło artykułu: