Kwalifikacje olimpijskie siatkarek. Malwina Smarzek-Godek nie była w stanie udzielić wywiadu. "Mali nie zawaliła"

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjęciu: Malwina Smarzek-Godek (z prawej)
PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjęciu: Malwina Smarzek-Godek (z prawej)
zdjęcie autora artykułu

- Dałyśmy z siebie maksa, zostawiłyśmy serducho. Wynik nie jest korzystny, ale jestem dumna z naszej drużyny - powiedziała po przegranym półfinale kwalifikacji olimpijskich z Turcją libero reprezentacji Polski Maria Stenzel.

Biało-Czerwone były w holenderskim Apeldoorn o maleńki kroczek od awansu do finału turnieju i stoczenia decydującej bitwy o bilety do Tokio z Niemkami. W czwartym secie miały w górze pięć piłek setowych. Nie wykorzystały ich i Turczynki doprowadziły do tie-breaka, którego wygrały.

Po spotkaniu polskie siatkarki żałowały straconych szans, mówiły, że w morderczym boju z wicemistrzyniami Europy zabrakło im przede wszystkim szczęścia.

- Walczyłyśmy jak równy z równym. Bardzo nam zależało i było to widać. Zabrakło chyba tylko i wyłącznie szczęścia. W niektórych akcjach mogłyśmy bardziej pokombinować, atakować inaczej. Może zabrakło też trochę sprytu - powiedziała środkowa naszej ekipy Klaudia Alagierska w rozmowie z Polsatem Sport.

ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek: Warto doceniać inne dyscypliny

- Po takim meczu chyba nic nie trzeba mówić. Dałyśmy z siebie maksa, zostawiłyśmy serducho. Mimo że wynik nie jest korzystny, jestem dumna z naszego zespołu - podkreśliła młoda libero Biało-Czerwonych Maria Stenzel. - Nie chodzi o to, kto był w tym spotkaniu lepszy, a może o łut szczęścia. Ciężko mi coś powiedzieć bo jeszcze jestem w szoku - dodała zawodniczka Budowlanych Łódź.

Czytaj także: Kwalifikacje olimpijskie Tokio 2020. Tunezja kolejnym uczestnikiem igrzysk Vital Heynen: Wtedy odszedłbym z kadry

- Jedna zagrywka w tie-breaku była dla Turczynek punktem na przełamanie. Potem się rozkręciły i trudno było je zatrzymać - stwierdziła Stenzel.

Liderka polskiej drużyny Malwina Smarzek-Godek nie stanęła przed kamerą Polsatu Sport. Reporterowi stacji Marcinowi Lepie powiedziała, że nie jest w stanie porozmawiać, bo wie, że zepsuła decydujące piłki. Nasza atakująca w całym spotkaniu grała słabo, skończyła tylko 17 z 61 piłek, w końcówce czwartej partii nie wykorzystała kilku setboli.

Z Lepą porozmawiała natomiast kapitan zespołu Agnieszka Kąkolewska. - Na pewno to nie jest wina "Mali", to nie ona zepsuła decydujące piłki. To sport zespołowy, w którym gra się tak jak przeciwnik pozwala. A my pozwoliłyśmy Turczynkom grać swoją grę. Zrobiłyśmy to w drugim secie, to był moment, gdy zaczęły grać zupełnie inaczej - oceniła Kąkolewska.

W finale turnieju w Apeldoorn Turczynki zagrają z Niemkami. Awans na igrzyska wywalczy tylko zwycięzca tego meczu.

Źródło artykułu: