Mistrzostwa Europy siatkarzy. Drzyzga: Gdybyśmy przegrali w grupie, moglibyśmy rozwiązać PZPS i pojechać w Bieszczady

Materiały prasowe / CEV / Na zdjęciu: Fabian Drzyzga
Materiały prasowe / CEV / Na zdjęciu: Fabian Drzyzga

- Z całym szacunkiem do naszych grupowych rywali, gdybyśmy z którymś z nich przegrali, moglibyśmy rozwiązać Polski Związek Piłki Siatkowej i pojechać w Bieszczady - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Fabian Drzyzga, rozgrywający reprezentacji Polski.

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jak na razie na tych mistrzostwach bawicie się grą. Wygrywacie pewnie, nie boicie się trudnych, efektownych zagrań. Pan dostał nawet owację na stojąco od samego Basa van de Goora - gdy wystawił pan Mateuszowi Bieńkowi krótką sposobem dolnym. Dużo macie jeszcze w zanadrzu takich sztuczek?[/b]

Fabian Drzyzga, rozgrywający siatkarskiej reprezentacji Polski: To są rzeczy, których nie ćwiczy się na treningach, improwizacja. Akurat w tamtej sytuacji akcja się udała. Nie będę mówił, że chcieliśmy tak zagrać, umówiliśmy się z Mateuszem, bo bym skłamał. A że sam Bas van de Goor wstał i bił nam brawo to dla nas wielka przyjemność. Ten gość był kiedyś jednym z najlepszych zawodników na świecie.

Jak wygląda rywalizacja między panem a Marcinem Komendą? Pan ma dużo więcej doświadczenia w wielkich turniejach, dla Komendy to dopiero druga duża impreza z kadrą po Lidze Narodów.

ZOBACZ WIDEO: Mistrzostwa Europy siatkarzy. Heynen musiał doprowadzić Śliwkę do porządku. "Szybko sprowadził mnie na ziemię"

Liga Narodów była przetarciem dla młodszych graczy z mniejszym doświadczeniem. Wywalczony w niej brąz to fajny sukces, nikt się go nie spodziewał, nie oczekiwał go. Na mistrzostwach Europy jest inaczej. Oczekuje się od nas, że będziemy wygrywać i zdobędziemy medal, co z założenia czyni turniej trudniejszym. A nasza współpraca z Marcinem wygląda bardzo dobrze. Wspieramy się nawzajem, ja staram się Marcinowi pomóc tak jak umiem, a on musi korzystać z obecności na ME ile może. Zagra tyle, ile zagra. Jak stanie się pierwszym rozgrywającym i wygramy - super. Najważniejsze, jest dobro drużyny. Oby każdy z nas był zdrowy i mógł jej dać jak najwięcej.

Bardzo się różnicie pod względem stylu gry?

Może to wyświechtane, ale każdy rozgrywający gra inaczej. Styl nie jest jednak najważniejszy. Najważniejsze jest to, żeby atakujący zawodnicy dostawali takie piłki, jakie chcą, a nie takie, jakie rozgrywacz akurat wypuści.

A pod względem charakterów? Pan sprawia wrażenie gracza, który stara się trzymać drużynę w garści. Komenda wygląda na grzeczniejszego.

Zgadzam się, że Marcin jest grzeczniejszym zawodnikiem, ale jest też młodszy, a takie rzeczy przychodzą z czasem. Może się tego nauczy, a może tego nie potrzebuje, bo zachowując się tak jak się zachowuje czuje się na boisku swobodnie. Najważniejsze, żeby był sobą, nikogo nie udawał.

A czy nie jest tak, że rozgrywający powinien jednak trzymać swoją drużynę za twarz?

Zależy. Jak ktoś będzie trzymał zespół za twarz, a sam będzie grał słabo, wszyscy inni zawodnicy będą wiedzieli, że to jest sztuczne i na pokaz. Rozgrywający powinien przede wszystkim mieć pomysł na grę i wspierał innych graczy. Na tej pozycji jest duża odpowiedzialność, bo przez nasze ręce przechodzi prawie 100 procent piłek. Nasi koledzy muszą w nas wierzyć, bo bez tej wiary, bez "chemii", nie będzie dobrej gry.

Czytaj także:
ME siatkarzy: Paweł Zatorski żartuje z hali w Amsterdamie
ME siatkarzy: Polacy mają swoją playlistę. Muzyką zarządza Artur Szalpuk

Czuje pan, że Komenda mocno na pana naciska?

Czuję się bardzo swobodnie. Nie skupiam się na tym, czy ktoś jest za mną, czy przede mną. Koncentruję się na sobie. Marcinowi życzę jak najlepiej. Jak wywalczy sobie miejsce w pierwszej szóstce to super, pogratuluję mu.

W meczu z Czarnogórą Komenda został znokautowany piłką, ale wy nie wyglądaliście na przestraszonych tą sytuacją. Wręcz przeciwnie - widziałem, że w kwadracie dla rezerwowych było sporo "śmieszkowania".

"Śmieszkowanie" było nie z Marcina, a ze mnie. Przed tym zdarzeniem przesiedziałem trzy sety na ławce rezerwowych, i to dosłownie, nie byłem gotowy do wejścia na boisko. Wiedziałem, że Marcinowi nic nie będzie, że dojdzie do siebie, tylko potrzebuje chwili czasu, żeby się "otrzepać". Jednak kiedy dwóch kolegów powiedziało mi, że mam się rozgrzewać, a ja ledwo wstałem z krzesełka, wszyscy zaczęli się śmiać.

Jeden z komentatorów siatkarskich, chyba nawet pański ojciec, zwykł mawiać, że "piłka do siatkówki jeszcze nigdy nikogo nie zabiła".

Zgadza się. Są jeszcze inne tego rodzaju powiedzonka, ale do wywiadów się nie nadają. Wiadomo, że dostać piłką w oko czy w szczękę to nic miłego. Marcin jest jednak twardym zawodnikiem, doszedł do siebie i dokończył mecz.

Na medal mistrzostw Europy czekacie osiem lat. Chcecie w końcu odczarować ten turniej, który ostatnio jest dla was jakby przeklęty?

Faktycznie, w poprzednich latach akurat ten turniej nam nie wychodził, nie leżał. Mam nadzieję, że teraz to zmienimy. Może być tak, że w 1/8 finału zagramy jakiś fatalny mecz, odpadniemy, i mistrzostwa Europy staną się naszą zmorą. Historycznie, poza kilkoma wyjątkami, te turnieje nie udawały się nam najlepiej. Łatwiej nam było wygrać mistrzostwa świata, niż Europy (śmiech).

Cztery lata temu na ME przyjechaliście zbici po Pucharze Świata, przed dwoma laty mieliście chyba najgorszy sezon reprezentacyjny w tej dekadzie, byliście bez formy. Teraz czujecie się dużo mocniejsi, niż w 2015 i 2017 roku?

Przed ubiegłorocznymi mistrzostwami świata długo podkreślałem, że ostatni dobry turniej ta drużyna zagrała na Pucharze Świata 2015. Wygraliśmy wtedy dziesięć meczów, graliśmy świetną siatkówkę. Niestety potem przegraliśmy jedno spotkanie, skończyliśmy PŚ na trzecim miejscu i nie wywalczyliśmy awansu na igrzyska. Do tego w ME odpadliśmy w ćwierćfinale ze Słowenią.

Po tych wydarzeniach nasza grupa nie odbudowała się już mentalnie, jeszcze długo miała z tym problem i nie pomogła nawet zmiana trenera ze Stephane'a Antigi na Ferdinando De Giorgiego. Całe szczęście, że trafiliśmy na Vitala Heynena, który potrafił do nas dotrzeć. Wiedzieliśmy, że umiemy grać w siatkówkę, ale mieliśmy zablokowane głowy, brakowało pewności siebie. Vital te nasze głowy odblokował, sprawił, że wszyscy czujemy się w tej kadrze dobrze i wygrywamy. A jeśli się wygrywa, to nie ma powodów, żeby nie być pewnym siebie. Naszą pewność widać po wynikach - wychodzimy na boisko, robimy swoje i ogrywamy przeciwników 25:10, co jest wyrazem szacunku do nich, bo niezależnie od klasy rywali nie odpuszczamy.

Heynen jest teraz inny, niż rok temu? Ma jakieś inne sposoby, żeby do was dotrzeć? Inaczej się z wami komunikuje?

Nie, uważam, że się nie zmienił. Dla niego zdobycie mistrzostwa świata było czymś nowym. Mógł dojść do wniosku, że jest najlepszym trenerem na świecie i tak się zachowywać. Jednak on cały czas jest sobą i chwała mu za to.

Te mistrzostwa Europy są inne niż poprzednie, bo grają w nich aż 24 drużyny. Przez to w pierwszej fazie turnieju nie macie trudnych przeciwników, a kolejne mecze są dla was jak sparingi. Dziwna impreza z waszej perspektywy?

Dziwna, bo my jako jeden z faworytów podchodzimy do niej inaczej, niż te słabsze ekipy. Dla drużyn niższego sortu sam udział w turnieju jest dużym przeżyciem, a awans do 1/8 finału sukcesem. My mamy inne cele, awansu jesteśmy już pewni, więc skupiamy się na poprawianiu swojej formy. Zresztą, z całym szacunkiem do naszych grupowych rywali, gdybyśmy z którymś z nich przegrali, moglibyśmy rozwiązać Polski Związek Piłki Siatkowej i pojechać w Bieszczady.

Pewnie gdyby do Holandii przyjechała nasza trzecia kadra, też by wyszła z grupy. Nie skupiajmy się jednak na tym, że w turnieju bierze udział wiele słabych drużyn. Najważniejsze jest to, że wygrywamy, a nasza gra wygląda dobrze.

Jednak te słabe drużyny sprawiają, że ludzie nie przychodzą na mecze. To smutny obrazek, gdy na spotkanie mistrzostw Europy przychodzą 104 osoby. To przepaść w porównaniu do takich mistrzostw świata w koszykówce w Chinach, gdzie na trybunach było po kilkanaście tysięcy ludzi.

Tak, ale akurat w Chinach koszykówka jest bardzo popularna, między innymi dlatego, że w ostatnich latach mieli kilku graczy w NBA. Poza tym ten kraj różni się trochę od Europy. Po pierwsze na trybuny może przyjść więcej ludzi, bo więcej ich tam mieszka. Do tego nie wiemy, czy nie kazano im tam być. Tak czy inaczej szacunek dla Chińczyków za zapełnienie hal.

Z kolei Holandia, mimo pięknych siatkarskich tradycji, nie jest krajem, w którym żyje się tym sportem. Raczej piłką nożną i łyżwiarstwem szybkim. Ja tam się cieszę, że na naszych meczach pustych trybun nie ma, bo granie dla krzesełek to najgorsza rzecz dla sportowca. No i to nie jest pierwszy taki turniej, bo poza Polską, gdzie na mecz mistrzostw świata 2014 pomiędzy Włochami a USA w Krakowie przyszło 12 tysięcy ludzi, w czasie spotkań bez udziału gospodarza jest raczej pusto.

Oglądał pan mecze naszych koszykarzy w Chinach?

Kiedy mogłem, oglądałem. Dla polskiej koszykówki, która w ostatnich kilkunastu latach nie jest zbyt mocna, to wielki sukces. Gratulacje dla chłopaków, świetnie się oglądało, jak walczą. Nawet jak czasem brakowało im umiejętności, nadrabiali sercem i charakterem. Było widać, że są drużyną. I tym wygrywali.

Komentarze (0)