Michał Kubiak: Podporządkowuję kadrze całe życie. Celem jest złoto w Tokio

Newspix / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Michał Kubiak
Newspix / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Michał Kubiak

- Moim głównym celem jest olimpijskie złoto. Inni mogą się z tego śmiać, ale ja mam to gdzieś. Hejterzy zawsze będą hejtować - mówi bez ceregieli Michał Kubiak, kapitan siatkarskiej reprezentacji Polski.

Z mistrzem świata rozmawialiśmy w dalekim Tajpej (8,5 tys. km od Warszawy). Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności pod koniec kwietnia obaj przebywaliśmy w stolicy Tajwanu, w hotelach oddalonych od siebie o zaledwie dwa kilometry. Na wiadomość z pytaniem o możliwość spotkania w miejscu, które z polskiej perspektywy jest końcem świata, Kubiak odpisał błyskawicznie.

Gdy już się spotkaliśmy, kapitan Biało-Czerwonych nie ukrywał zdziwienia moją obecnością. Zapytał o cel mojej wizyty. Szczerze przyznałem, że nie było nim przeprowadzenie wywiadu z naszym siatkarskim mistrzem. - Tak myślałem. Aż tak ważny, żeby dla mnie przyjeżdżać na Tajwan, to ja się nie czuję - zażartował Kubiak, który rozgrywał wówczas w Tajpej klubowe mistrzostwa Azji.

Wyjąłem identyfikator dziennikarza akredytowanego na mistrzostwa świata w karcianą grę komputerową Hearthstone (wyjazd umożliwił mi wydawca tejże gry), opowiedziałem o puli nagród w wysokości miliona dolarów dla uczestników, co na naszym siatkarzu zrobiło wrażenie. O grach jednak nie rozmawialiśmy, Kubiak nigdy nie wydawał mi się typem komputerowego gracza. Za to w siatkówce bez wątpienia jest graczem przez duże G.

[color=black]ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Piast Gliwice zasłużył na mistrzostwo Polski. "W odróżnieniu od Legii i Lechii świetnie wykorzystali wiosnę"

[/color]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Są jakieś tajemnice ubiegłorocznych mistrzostw świata, których wcześniej nie mógł pan wyjawić, ale teraz już może?

Michał Kubiak, kapitan siatkarskiej reprezentacji Polski, zawodnik Panasonic Panthers: Są rzeczy, które nie wyjdą poza szatnię. Takie, którymi nikt z nas nie zamierza się dzielić i zostaną między nami.

Kto uszkodził samolot na lotnisku w Mediolanie i tym samym opóźnił wasz przylot do Warszawy?

Nie wiem, nawet nie pamiętam tej historii dokładnie. Nie byliśmy wtedy w stanie wszystkiego dokładnie zapamiętać. Uważam zresztą, że powinniśmy byli wracać do domu w inny sposób.

To znaczy?

Według mnie po takim osiągnięciu powinniśmy wracać czarterem, i to nie z Mediolanu a z Turynu. To już jednak historia. Mam nadzieję, że po naszym sukcesie warunki dla nas będą tylko i wyłącznie lepsze.

Wygląda na to, że w Japonii ma pan te warunki znakomite, skoro zdecydował się przedłużyć kontrakt.

Zostanę w Panasonic Panthers jeszcze dwa lata. W Japonii naprawdę dobrze mi się żyje.

Kontrakt jest równie dobry jak poprzedni? A może lepszy?

Ja nie podpisuję gorszych. W Japonii wygląda to tak, że jeśli klub jest z ciebie zadowolony, proponuje podwyżkę.

Dużo miał pan propozycji z innych klubów?

Bardzo dużo. Były chociażby propozycje z Włoch - z Modeny, Civitanovy. Jednak  świetnie się czuję w Japonii. Nie chodzi już nawet o kwestie finansowe. Przez te trzy lata z rodziną zadomowiliśmy się, córka zaczęła chodzić do przedszkola. Nie było sensu wywracać życia do góry nogami na rok przed igrzyskami olimpijskimi i zmieniać tego, co dobre i pewne na coś, co byłoby niewiadomą.

Czytaj także:
- Karol Kłos wraca do reprezentacji Polski. "To inny poziom ekscytacji, niż klub"

Daleki Wschód nie każdemu pasuje. Co sprawia, że panu tak bardzo odpowiada?

Spokój, szacunek ludzi do siebie, prywatności i czasu innych. Nie widziałem tego chociażby wtedy, gdy grałem w Chinach, choć nie mogę powiedzieć, żeby było mi tam źle. Tutaj jednak czuję się bezpiecznie, choć od czasu do czasu są jakieś trzęsienia ziemi i budynki trochę się chwieją. Ale to mi tak bardzo nie przeszkadza, ważniejsze, że w Japonii żyje się fajnie i na bardzo wysokim poziomie.

A tłok w miastach? Tłumy na każdym kroku?

Nie mam z tym problemu. Teraz mieszkamy w centrum Osaki, wcześniej dwa lata w Hirakacie, gdzie swoją bazę ma mój klub. Przeprowadziliśmy się, żeby młoda miała blisko do międzynarodowego przedszkola. W nowym miejscu wszystko mamy pod ręką. Jest wiele miejsc, gdzie można zrobić zakupy, wyjść na kawę, do restauracji i tak dalej. Korzystamy z dobrych stron wielkiego miasta.

Maja Tokarska opowiadała mi, że nie było jej w Japonii łatwo, bo była tam sama. Panu pewnie jest łatwiej, bo ma pan przy sobie rodzinę?

Najważniejsze jest właśnie to, że dziewczynom jest dobrze. Gdyby było im źle, pewnie myślałbym o tym, żeby zmienić otoczenie. Jest jednak zupełnie odwrotnie. Choć jestem w rozjazdach, żona sobie świetnie radzi. Znalazła sobie kilka koleżanek, z którymi może spędzić czas.

Sprząta pan halę przed treningiem, jak to jest przyjęte w japońskich zespołach?

W klubie tego ode mnie nie wymagają, choć oczywiście jak tylko mogę w czymś pomóc, pomagam. Dla młodszych zawodników byłoby jednak dyshonorem, żeby starsi robili coś za nich. Nawet jak próbuję wziąć swoją walizkę, oni mi ją zabierają i noszą za mnie. Ja się z nimi nie kłócę, bo taka jest ich kultura.

Ma pan szczególny status?

Nie tylko ja. W drużynie mamy kilku starszych graczy i oni mają takie same przywileje. Fakt, że jestem jedynym obcokrajowcem, nie ma żadnego znaczenia.

Dostrzega pan dużo różnic kulturowych między Europą a Japonią?

Bardzo dużo. Jednak nie mam z nimi problemu, nie czuję się przez nie źle. Jestem w tym kraju gościem, więc muszę zaakceptować jego kulturę i reguły.

Z czego na przykład Japończykowi nie wypada się śmiać?

Oni z ogromnym szacunkiem traktują starszych ludzi i przełożonych. Żarty z takich osób są odbierane jako wyraz braku szacunku.

Czytaj także:
- Agnieszka Kąkolewska: Kadra zweryfikuje mój postęp we Włoszech

Z prezesa Panasonic Panthers pan nie pożartuje?

Nawet bym nie śmiał. Natomiast z prezesem - jak najbardziej. Japończycy wiedzą, że my nie znamy wszystkich ich zwyczajów i na niektóre rzeczy przymykają oko i się nie obrażają. Z drugiej strony, staram się nie nadużywać ich gościnności.

A z czym Japończykom kojarzy się Polska?

Wie pan, że nigdy nie zadałem im tego pytania? Sami też nie podejmują tego tematu. Koledzy z drużyny pytali mnie, jak radzą sobie w PlusLidze ekipy z Lubina, gdzie występował Masahiro Yanagida, i Zawiercia, w którym gra Taichiro Koga. Natomiast pytań o Polskę typu co, jak, gdzie, dlaczego nie ma. Oni są takim narodem, który raczej niechętnie opuszcza kraj. Nawet jak ich pytałem, gdzie jadą na wakacje, mówili raczej o różnych miejscach w Japonii, która jest zresztą bardzo piękna.

Jaki był dla pana ten sezon ligowy? Po dużym sukcesie dla klubu gra się inaczej niż po takim okresie jak rok 2017, gdy jako reprezentacja zostaliście zbici?

Nie, ja do każdego nowego sezonu staram się podchodzić z czystą kartą, z nastawieniem, że coś zaczyna się od nowa. W lidze japońskiej spisywaliśmy się bardzo dobrze, obroniliśmy tytuł mistrzowski, wcześniej rundę zasadniczą skończyliśmy z dużą przewagą nad drugą drużyną. W finale z JT Thunder, poza pierwszym spotkaniem, też wygrywaliśmy dość spokojnie. Graliśmy najlepszą siatkówkę w lidze i zapracowaliśmy na tytuł.

Zwyciężaliście, bo mieliście najlepszych japońskich siatkarzy, czy najlepszego obcokrajowca?

I jedno, i drugie. Chłopaki z Japonii też potrafią grać. To nie jest tak, że ja zdobywam po 60 punktów na mecz i wyczyniam jeszcze inne cuda. Bez dobrej gry moich kolegów nie byłoby sukcesów. Stworzyliśmy grupę, która dobrze się ze sobą czuje i sprawnie funkcjonuje na boisku.

Japońskie kluby mogą zatrudnić tylko jednego obcokrajowca i bardzo chętnie sięgają po olbrzymów. W JT Thunder występuje Australijczyk Thomas Edgar, który ma 212 centymetrów wzrostu, w Suntory Sunbirds jest jeszcze wyższy Dmitrij Muserski. Pan ze swoimi 191 centymetrami nie wyróżnia się na tle japońskich graczy. A mimo to ogrywacie zespoły tych gigantów.

Centymetry nie grają. Nigdy nie patrzyłem na to, ile ktoś ma wzrostu, czy jak wysoko skacze. W siatkówkę nie gra się tylko tym. Oczywiście, czasami Muserski czy Edgar biją ponad blokiem, ale każdej piłki tak atakować nie będą. Fizycznie są mocniejsi, ale można z nimi wygrać, jeśli ma się takie atuty jak my - u nas naprawdę grają wszyscy. Jesteśmy najlepsi w Japonii jako zespół.

Nie imponuje pan ani wzrostem, ani skocznością. To czym zdobywa pan te wszystkie tytuły?

Co do skoczności, to nawet dokładnie nie wiem, jaki mam zasięg w ataku, bo na dobrą sprawę nigdy tego nie mierzyłem. Jak trenerzy chcą mierzyć, nie skaczę na maksa. Wiedza, czy sięgam 345, czy 335 centymetrów, nie jest mi do niczego potrzebna. A czym się wygrywa? Wolą walki i sprytem. Jesteśmy najsprytniejszą drużyną w lidze. Wiadomo, że siła i wzrost też się liczą i dlatego niektóre europejskie zespoły z Panasonic Panthers by wygrały. Na pewno jednak z każdym walczylibyśmy do końca.

Jest pan najlepszym technicznie polskim zawodnikiem?

Nie mnie to oceniać. Mogę powiedzieć tyle, że czuję się na boisku pewnie. Wszystko to, co wypracowałem, czego przez lata nauczył mnie ojciec, teraz udoskonalam. Jestem na takim etapie, że gram dobrą siatkówkę. Cieszę się z tego, bo właśnie na to pracuję całymi dniami. Codziennie wychodzę na trening z myślą, żeby być trochę lepszym graczem.

Dostrzega pan w swojej karierze jakiś przełomowy moment? Taki, po którym stał się pan nie trochę, a zdecydowanie lepszy? Pytam, bo przez długi czas mówiło się o panu "dobry, ale nie najlepszy". Teraz jest pan stawiany w jednym szeregu z tymi najlepszymi.

Na pewno dobrze mi zrobił wyjazd do Japonii. Jestem jedynym obcokrajowcem, na mnie spoczywa największa odpowiedzialność i muszę sobie radzić z presją. Ale czy dostrzegam taki przełomowy moment? Chyba nie. Po prostu cały czas ciężko pracowałem. Niezależnie od tego, czy mój zespół wygrywał, czy przegrywał, przychodziłem na trening i dawałem z siebie maksa. Teraz są tego efekty.

Za dwa lata żegna się pan z Japonią?

Jeszcze o tym nie myślałem. Ważne było dla mnie przedłużenie kontraktu. Klub chciał, ja też, więc szybko się dogadaliśmy. Jak już wspominałem, było kilka ciekawych propozycji. Nie tylko z Włoch, również z Polski, bardziej lukratywna oferta z Chin. Nie czuję jednak, że wyjazd do Chin mógłby pomóc mi się rozwinąć w sezonie przedolimpijskim.

Sezon reprezentacyjny już niedługo. Czeka pan, aż się zacznie? Kiedy kończył się poprzedni, ponoć było wam szkoda, że musicie się rozjechać do klubów.

Czy czekam? Sam nie wiem. Na razie to czekam na koniec sezonu klubowego. Potem będę miał całe cztery dni wolnego i zacznie się kadra. Taka już moja praca. Oszczędzam się jak mogę, w ostatnim czasie udało mi się uniknąć poważniejszych kontuzji, z czego się bardzo cieszę. Przyjadę na kadrę, zagram w pierwszym turnieju Ligi Narodów, potem dostanę trochę wolnego i ten czas na pewno się przyda.

Wśród tych, których urazy nie ominęły, jest między innymi Bartosz Kurek. Nie wiadomo, czy zdąży się wyleczyć na sierpniowy turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich. Rozmawiał pan z nim po tym, jak poinformowano, że czeka go dość długa przerwa?

Napisałem do niego z pytaniami, czy to prawda, jak się czuje i jakie ma plany. I tyle. Myślę, że wokół Bartka w ostatnich miesiącach trochę za dużo się dzieje i bardziej niż telefonu ode mnie potrzebuje spokoju i pracy nad własnym ciałem. Oczywiście, jesteśmy w stałym kontakcie, ale nie dzwonię do niego codziennie, żeby pytać, czy jest już lepiej i jak się czuje po operacji. Życzę mu dużo zdrowia, bo ono jest najważniejsze.

Trener Vital Heynen musi się zastanawiać, kim Kurka zastąpić, natomiast na przyjęciu ma inny kłopot - bogactwa. Zanosi się na to, że walka o miejsce w składzie na pana pozycji będzie zacięta jak nigdy.

I bardzo dobrze. Od przybytku głowa nie boli. Trener na pewno każdemu da szanse i zobaczymy, kto zrobił największe postępy. Może się okazać, że któryś z nowych graczy prześcignął kogoś z grupy mistrzów świata. Taka rywalizacja może przynieść reprezentacji tylko korzyści.

W Chinach mamy teraz rok świni, natomiast w polskiej kadrze bez wątpienia będzie to rok lwa, czyli Wilfredo Leona.

Oby. Leon jest zdeterminowany, żeby w końcu z nami zagrać. Na jego temat wszystko już zostało powiedziane, nawet trochę więcej.

Niektórzy narzekają, że Leon zabierze miejsce w kadrze jednemu z mistrzów świata. Komuś, kto miał wkład w wywalczenie złotego medalu. A jak wy do tego podchodzicie?

Między sobą na ten temat nie rozmawiamy, bo to nie ma sensu. To trener decyduje, kto gra, a kto nie. Możemy tylko skoncentrować się na sobie i pokazywać, że zasługujemy na miejsce w drużynie. Co do Leona, nikomu nie trzeba mówić, że jest naprawdę dobrym zawodnikiem. Nie wiem, czy najlepszym na świecie, to trudno ocenić. Na pewno jest jednym z kilku najlepszych. Mam nadzieję, że pomoże naszej reprezentacji w osiągnięciu kolejnych sukcesów. Jest świetnym gościem, z wielką wolą walki, niezwykle głodnym zwycięstw. Dlatego uważam, że świetnie się wpasuje w naszą drużynę.

Dopuszcza pan w ogóle do siebie myśl, że to dla pana zabraknie miejsca w wyjściowej szóstce?

Od kiedy zacząłem grać w kadrze, zawsze powtarzałem, że jeśli ktoś jest ode mnie lepszy, to powinien grać. Zdania nie zmieniam.

Ten sezon pokazuje, że Leon wcale nie jest gwarancją zwycięstw na wszystkich możliwych frontach.

Patrząc na zespół Perugii, trzeba się zastanowić, czy w tej drużynie jest ktoś, kto może pomóc Leonowi, Aleksandrowi Atanasijeviciowi i Luciano De Cecco. Ja tam za bardzo kogoś takiego nie widzę. W Zenicie Kazań Wifredo miał obok graczy, którzy na swoich pozycjach byli w światowej czołówce. W Perugii jest inaczej. Jak musi atakować z lewego skrzydła z drugiej linii, to chyba nie świadczy najlepiej o zespole. Trener Lorenzo Bernardi, którego bardzo lubię i szanuję, miał pomysł na tę drużynę, ale Leon w pojedynkę niczego nie wygra.

A Earvin N'Gapeth wygra? W Lidze Mistrzów jego Zenit okazał się lepszy od Perugii Leona.

On też jest znakomitym zawodnikiem, ale w tym dwumeczu wygrał po prostu lepszy zespół. Trzeba popatrzeć na składy ekip i zadać sobie pytanie, czy ta Perugia na pewno jest taka mocna, jak wszyscy o niej mówią.

N'Gapeth w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" powiedział, że Leon nie powinien grać dla Polski. Dotarły do pana te słowa?

Ze względu na słowa N'Gapetha Wilfredo na pewno nie przestanie mieszkać w Polsce ani nie przestanie mieć polskiej rodziny. Wolę być powściągliwy, oceniając tę wypowiedź Francuza, bo może ktoś coś źle zrozumiał, napisał, przetłumaczył. Jednak jeśli ktoś opuszcza kraj w poszukiwaniu lepszego życia, to ani N'Gapeth, ani nikt inny nie może mu tego zabronić. Leon dużo poświęcił opuszczając Kubę, na pewno nie wyrzeknie się nigdy tego, że jest Kubańczykiem, ale życie chce kontynuować w Polsce i jesteśmy od tego, żeby mu to umożliwić. Skoro ma żonę Polkę, jego córeczka ma polskie obywatelstwo, między sezonami mieszka w Warszawie, nie robi innym krzywdy, nie widzę powodów, dla których miałby dla nas nie grać.

Ten sam N'Gapeth powiedział też niedawno, że w jego drużynie marzeń na przyjęciu graliby Michał Kubiak i właśnie Wilfredo Leon.

Szanuję Francuza jako gracza, a on tym wyborem pokazał, że szanuje mnie. Kiedy gramy przeciwko sobie, dochodzi między nami do słownych sprzeczek, ale one wynikają tylko i wyłącznie z woli zwycięstwa. Jeżeli on dostrzega we mnie coś, czego nie widzi u innych, to mogę się tylko cieszyć. N'Gapeth u mnie też byłby w szóstce.

To z jego drużyną będziecie walczyć w sierpniu o awans na igrzyska olimpijskie w Tokio. Spotkanie z Francją w Gdańsku będzie dla was najważniejszym meczem w roku?

Na pewno, chociaż nie podchodziłbym do tego tak, że jak nie uda się nam awansować w sierpniu, to jesteśmy na straconej pozycji i nie zagramy na igrzyskach. Oczywiście, byłoby lepiej i wygodniej, gdybyśmy zakwalifikowali się za pierwszym podejściem, ale tego samego chcą Francuzi i Słoweńcy.

W tym sezonie macie wyjątkowo napięty terminarz reprezentacyjny. Wie pan już, w których turniejach zagra?

Kalendarz faktycznie jest przepełniony, ale na razie go nie zmienimy. Tworzy się koalicja zawodnicza, która próbuje coś zdziałać i ja w tej koalicji jestem. Zobaczymy, co uda się zrobić. Gdzie zagram, a gdzie nie, zdecyduje trener, ale Vital nie jest człowiekiem, który starałby się nam coś narzucać. A Puchar Świata jest w tym roku tak naprawdę turniejem o nic. Nie chce mi się grać jedenastu spotkań w trzynaście czy czternaście dni, tracić zdrowia tylko po to, żeby zarobić parę groszy. Są młodsi ode mnie, którzy na takim turnieju jeszcze nie byli i będą mogli zebrać na nim bardzo dużo doświadczenia. Z pożytkiem dla naszej kadry i dla nich.

Co do terminarza, media informowały o liście, który grupa czołowych siatkarzy napisała do FIVB. Pan był jednym z jego sygnatariuszy.

Kilku chłopaków, między innymi Ivan Zaytsev, Bruno Rezende, Micah Christenson i Kevin Tillie było na spotkaniu z władzami FIVB w Bolonii. Chcemy zmian w kalendarzu rozgrywek reprezentacyjnych, ale na razie nie chciałbym mówić jakich, bo nie chcę zakłócać negocjacji ze światową federacją. Powiem tyle: chcemy, żeby było lepiej. Lepiej to znaczy grać mniej turniejów, ale za to na wyższym poziomie. Mamy świadomość, że sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień, ani nawet w tym roku. Liczymy jednak, że koniec końców grania będzie trochę mniej. Może ja już na tym nie skorzystam, ale niech młodsi koledzy mają łatwiej.

Może nie będą płacić tak wysokiej ceny w zdrowiu za swoje kariery?

Nie mam pojęcia, jak Paweł Zagumny "nabił" prawie 450 meczów w kadrze. Z jego zdrowiem to naprawdę wielki "szacun", choć "Guma" zawsze miał ekonomię ruchów (śmiech). Piotrek Gruszka i Sebastian Świderski też rozegrali tych meczów mnóstwo i potem płacili za to zdrowiem. Dobrze pamiętam rok 2015, w którym policzyłem wszystkie swoje spotkania i wyszło mi ich 102. Dni spędzonych w hotelach było z kolei prawie 300.

Gdyby Kurek nie dał rady wystąpić w kwalifikacjach olimpijskich, to będzie dla was duży problem?

Życzę oczywiście "Kurasiowi", żeby był gotowy na początek sierpnia, bo z nim siła ognia naszej reprezentacji jest bardzo duża, a patrząc na to, co grał ostatnio w reprezentacji i w klubie, zastąpić będzie go bardzo trudno. Myślę jednak, że jest kilku chłopaków, którzy zrobili ostatnio postępy i mogą podołać zadaniu.

Na przykład Maciej Muzaj, który o mało nie wyrzucił Zenitu Kazań za burtę Ligi Mistrzów? W ćwierćfinale zabrakło mu centymetra, żeby skończyć piłkę meczową.

On sam zdaje się powiedział, że ta akcja będzie mu się śniła po nocach. Kończenie ostatnich piłek nie jest prostym zadaniem. Dużo ich trzeba spieprzyć, żeby w końcu nauczyć się w tych decydujących akcjach zdobywać punkty. Myślę, że Maciek z czasem też tę sztukę opanuje. Jest jeszcze młodym graczem, ma bardzo duży potencjał fizyczny i całą karierę przed sobą.

Wydaje się, że klub z polskiej ligi, z którym jest pan najbardziej związany, to Jastrzębski Węgiel. Choćby dlatego że pracuje tam pana ojciec. Jak pan ocenia zachowanie trenera Ferdinando De Giorgiego, który w połowie sezonu zostawił drużynę, bo dostał ofertę z Cucine Lube Civitanova?

Straciłem zupełnie szacunek do gościa. Uważam, że tak się po prostu nie robi. Sam zmieniałem kluby w czasie trwania kontraktu, ale nigdy w środku sezonu. Robiłem to po zakończeniu rozgrywek, po rozmowach z klubowymi władzami i po uzyskaniu od nich zgody. A tutaj prezesi, sponsorzy, zainwestowali dużo pieniędzy, żeby pan De Giorgi mógł zbudować zespół, a później zabrał swoje zabawki i pojechał do Civitanovy. Wiadomo, drugi raz oferta z takiego klubu jak Lube mogła mu się nie przydarzyć, wielu trenerów chciałoby tam pracować, ale powinien szanować ludzi z Jastrzębia, którzy mu zaufali i w niego zainwestowali. Mówiąc, że cieszy się z powrotu do Polski, mydlił oczy. Swoją późniejszą decyzją pokazał, że ma tę Polskę głęboko w czterech literach. Szkoda.

W Japonii ogląda pan sporo meczów polskiej ligi. Rozstrzygnięcia pana zaskoczyły?

Przed startem sezonu nikt się nie spodziewał, że Resovia i Skra dostaną tak boleśnie w trąbę. Wiele osób widziało te drużyny na miejscach medalowych. To kluby z dużymi tradycjami, uważam, że takie wpadki nie powinny im się zdarzać. Nie chcę oczywiście niczego ujmować klubom z Zawiercia czy Radomia, które spisywały się bardzo dobrze i pokazały, co oznacza w siatkówce zespołowość. Zwłaszcza Zawiercie, które w półfinale miało ZAKSĘ na łopatkach, ale nie umiało skończyć meczu. W przekroju całego sezonu grało jednak świetnie i w pełni zasłużyło na miejsce w najlepszej czwórce.

Jest w PLS ktoś, kto w zakończonym niedawno sezonie szczególnie panu zaimponował?

Podobała mi się gra Michała Masnego. Kawał rozgrywającego, potrafił wszystko tak pozlepiać, że pozostali gracze Zawiercia stali się dużo lepszymi zawodnikami. Zresztą w tym klubie więcej osób wykonało kawał dobrej roboty. Choćby trener Mark Lebedew.

A ktoś taki, kto mógłby zagrać z wami w reprezentacji?

Jest wielu chłopaków, którzy zasługują na szansę i będą mieli okazję się wykazać. Sezon reprezentacyjny jest w tym roku naprawdę długi i każdy, kto znalazł się w szerokiej kadrze, będzie mógł sobie pograć. Zobaczymy, jak sobie poradzą, bo poziom reprezentacyjny bardzo różni się od ligowego.

Jest pan w częstym kontakcie z Vitalem Heynenem?

Nie dzwonimy do siebie codziennie, ale rozmawiamy. Nie tylko na tematy siatkarskie, również o sprawach organizacyjnych. Plan na sezon już jest, kto będzie w kadrze też już wiadomo.

Podtrzymuje pan, że jeśli na igrzyskach w Tokio zdobędziecie medal, zakończy pan reprezentacyjną karierę?

Tak. Dałem i ciągle daję kadrze bardzo dużo. Podporządkowuję jej całe swoje dotychczasowe sportowe życie. Moim głównym celem jest olimpijskie złoto. Inni mogą się z tego śmiać, ale mam to gdzieś. Hejterzy zawsze będą hejtować, inni będą z kolei czerpać z moich słów inspirację. Ambitni sportowcy będą zawsze mierzyć w najwyższe cele. Ci, którzy wolą marudzić, będą stać w miejscu.

Zastanawia się pan nad tym, czy jednak się pan nie złamie i nawet po medalu IO zostanie w reprezentacji? Wyobraża pan sobie, że tak jak Siergiej Tietiuchin będzie występował w drużynie narodowej jeszcze po czterdziestce?

Nie wiem. Nie wiem, czy reprezentacja będzie mnie potrzebować, czy trenerzy kadry nadal będą mnie widzieć w składzie. To melodia przyszłości. Wolę skupiać się na tym, co bliżej mnie.

A jak pan już skończy karierę? Będzie pan uczył córki grać w tenisa?

Nie mogę, bo sam nie umiem. Mogę im za to dawać wskazówki, bo tenis i siatkówka to wbrew pozorom podobne sporty. Chciałbym, żeby dzieci grały w tenisa, ale przede wszystkim, żeby były szczęśliwe. Nie będę ich zmuszał do gry, mi nikt nie musiał powtarzać, że mam iść na trening, więc ja też nie zamierzam tego robić. Nie chcesz, to nie. Jeżeli dziewczyny postanowią iść w innym kierunku, będę im pomagał w dążeniu do marzeń. Oby tylko znalazły w życiu coś takiego, czemu zechcą poświęcić się tak bardzo, jak ja siatkówce.

Źródło artykułu: