Karol Kłos wraca do reprezentacji Polski: To inny poziom ekscytacji niż klub

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Roksana Bibiela / Na zdjęciu: Karol Kłos
WP SportoweFakty / Roksana Bibiela / Na zdjęciu: Karol Kłos
zdjęcie autora artykułu

- Rok temu odmówiłem, a w tym roku Vital Heynen zadzwonił i po prostu zapytał czy jestem gotowy - opowiada Karol Kłos, który po nieudanym sezonie w PGE Skrze Bełchatów powraca do reprezentacji Polski. Ten rok jednak wiele go nauczył.

Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Superpuchar, półfinał Ligi Mistrzów i szóste miejsce w PlusLidze. To dorobek PGE Skry Bełchatów w tym sezonie. W poprzednim wywalczyliście mistrzostwo Polski, trudno było więc obierać wyższy cel, ale chyba chcieliście obronić ten tytuł? 

Karol Kłos, środkowy PGE Skry Bełchatów i reprezentacji Polski: Nasza drużyna trochę się zmieniła, ale przyszli do nas utytułowani gracze, więc te zmiany wcale nie były najgorsze. Wiedzieliśmy, że nadal będziemy mocni i będziemy bić się o najwyższe cele na każdym froncie. Liczyliśmy jednak na dużo wyższe. Tylko w Lidze Mistrzów zrobiliśmy chyba wszystko, co mogliśmy zrobić. W pewnym momencie doszliśmy po prostu do ściany i poziomu, którego nie byliśmy w stanie przeskoczyć, a nie graliśmy najlepszej siatkówki. To był problem, żeby powalczyć z Cucine Lube Civitanova. Oczywiście chcieliśmy wywalczyć ponownie mistrzostwo Polski, niestety dla nas ZAKSA i ONICO, na przestrzeni całego sezonu, prezentowały najwyższy poziom i to one zdobyły najcenniejsze medale.

Problemy mieliście od początku sezonu. Nawet, jeżeli wygrywaliście, to zwycięstwa rodziły się w bólach i trudno się oglądało takie spotkania. 

Dla nas to też nie było fajne. Wcześniej, kiedy wszyscy byli jeszcze zdrowi, to nasza gra wyglądała rzeczywiście poniżej oczekiwań. Potem dodatkowo pojawiły się problemy, czasami trenowaliśmy w 8-9 osób. Trzeba było sztukować zawodników, żeby w ogóle przeprowadzić trening. To trwało dosyć długo, to nie był tydzień czy dwa. W pewnym momencie było nam trudno walczyć o szóstkę, a w ostatniej chwili udało nam się to zapewnić.

Patrząc przez pryzmat tych wydarzeń, sama szóstka powinna was cieszyć, ale tak nie jest. 

Ten sezon to jest dobra lekcja dla nas wszystkich, w całym klubie, nie tylko dla zawodników. Podczas zakończenia sezonu podkreślali to zarówno sponsorzy, jak i działacze, my też. To będzie niezły kopniak w tyłek, żeby się skupić od początku na grze i trzymać rękę na pulsie. PlusLiga pokazała, że można wygrywać i przegrywać z każdym. Poziom się bardzo wyrównał i jest coraz więcej drużyn, które chcą się bić o najwyższe miejsca. Będziemy na pewno maksymalnie zmotywowani, choć w tym też byliśmy, żeby obronić mistrzostwo. Taki był cel, ale zweryfikowano nas mocno.

Czytaj też: Do szybkiego zapomnienia. PGE Skra Bełchatów w sezonie 2018/19

Z drugiej strony PGE Skra Bełchatów jest takim klubem, przed którym zawsze stawia się najwyższe cele i nie będzie taryfy ulgowej, bo rok wcześniej powinęła się noga. 

Wystarczy spojrzeć na nasz skład, razem z ławką, był bardzo mocny. Zabrakło tylko tego, żeby to potwierdzić na boisku. Nikt nie liczył na to, że zajmiemy szóste miejsce. Widzieliśmy się wyżej, nawet w finale, a stało się zupełnie inaczej. Były też fajne momenty, ale to i tak duża lekcja pokory i kopniak do działania.

Pozytywne momenty: pokonanie ONICO w okrojonym składzie i szalony mecz z Berlin Recycling Volley w Lidze Mistrzów (PGE Skra grała z jednym środkowym - przyp. red.)?

Pewnie, ONICO pokonaliśmy nawet dwa razy. Z BRV to był mecz, który musieliśmy wygrać i tak się stało. Później poszczęściło nam się, Lube wygrało przegrane spotkanie i dzięki temu awansowaliśmy dalej. Zagraliśmy potem fajny dwumecz z Zenitem Sankt Petersburg, zakończony zwycięstwem w złotym secie. To był taki moment, w którym myśleliśmy, że wszystko się odwróci i zaczniemy grać bardzo dobrze. Potem Jastrzębski Węgiel nas zweryfikował.

Kiedy rozmawialiśmy po meczach, szczególnie w tych trudnych chwilach, z trenerem Roberto Piazzą, później okazywało się, że wy, jako zawodnicy, często powtarzaliście jego słowa. 

To znaczy, że trener miał posłuch i każdy mu ufał do samego końca, mimo że pojawiały się plotki, że go z nami nie będzie, kończy współpracę. Chcę tu mu oddać i ukłonić się w jego kierunku: zachował pełen profesjonalizm do samego końca. Choć mecze o piąte z Czarnymi nie były szczytem marzeń, dzięki trenerowi do końca byliśmy profesjonalistami, nie rozlecieliśmy się i byliśmy drużyną, mimo ciężkich momentów.

ZOBACZ WIDEO Bundesliga. Odłożona koronacja Bayernu! Borussia nadal w grze! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Dobrze będziesz wspominać pracę z Roberto Piazzą?

Mam ciarki, jak myślę o tym. Dla mnie osobiście to były dwa dobre lata. Ufam i ufałem mu, gdybym spotkał się z nim po raz kolejny, to będę mu ufał w stu procentach. Wielu rzeczy mnie nauczył, na wiele zwrócił uwagę, poukładał mi w głowie, o co chodzi w siatkówce. Każdego dnia, idąc na trening, to była mega frajda i zabawa, wiedziałem, że będzie działo się coś ciekawego, będziemy się dobrze bawić. I chyba o to chodzi, bo to jest nasza praca, wchodzą w grę ogromne pieniądze. Czasami po prostu człowiek zapomina, że to ma sprawiać przyjemność. Roberto zwracał na to uwagę, żeby zawsze była pozytywna energia i zabawa.

Jestem mu bardzo wdzięczny, bo jeśli chodzi o taką prywatę, to bardzo mi pomógł zdrowotnie. To on mnie wysłał do lekarza do Hiszpanii, który mi pomógł i dzięki niemu praktycznie przez cały sezon radziłem sobie bez kontuzji oprócz niefortunnego podkręcenia kostki (w meczu z Czarnymi - przyp. red.). Pierwszy sezon, nie pamiętam od kiedy, zagrałem bez proszków przeciwbólowych. Poza tym powiedział, że gdybym czegokolwiek potrzebował, to zawsze mogę na niego liczyć. Mam do niego numer i mam się odzywać, jeśli miałbym problemy z czymkolwiek. Myślę, że to nie tylko trener, ale po prostu bardzo dobry człowiek. Trochę smutno się zrobiło, bo po mistrzostwie mieliśmy dużo większe plany i myśleliśmy, że ta współpraca będzie trwała dłużej. To jest sport, takie jest życie, tak to wygląda w naszym świecie.

Czytaj też: Bartosz Kurek może jednak zagrać w Cucine Lube Civitanova

Wspomniałeś o plotkach transferowych, one w tym roku pojawiły się bardzo szybko. 

Daliśmy pretekst do tego naszą słabą grą. Tak wygląda nasza praca i zawód. Trener też się z tym liczył, że jeśli nie ma wyników, to trzeba coś zmienić. Plotki się pojawiły i musiały się pojawić.

Z drugiej strony prezes Konrad Piechocki nie poczynił żadnych ruchów w tym kierunku, ale razem z Roberto Piazzą graliście do końca

Zgadza się, w trakcie sezonu prezes nam powiedział, że do końca tu się nic nie wydarzy. Mówił: "Jeżeli przegramy ten sezon, zajmiemy ostatnie miejsce w lidze, to zakończymy go razem, ja tu nie zrobię nic szalonego i nie zwolnię trenera w trakcie sezonu. Będziemy do końca razem, drużyną". I tak było. To też jest ciekawa lekcja, bo rzeczywiście do końca nią byliśmy, mimo każdy z nas oczekiwał lepszych wyników. To nie zaburzyło naszego poczucia, że jesteśmy drużyną.

Nie da się ukryć, że waszym głównym problemem były kontuzje. Być może, choć to tylko gdybanie, zmiana trenera wcale by nie pomogła. 

Mieliśmy problemy zdrowotne, a nawet jak wszyscy grali, to nie było tak, jak byśmy tego oczekiwali. To pierwszy taki dziwny sezon w mojej karierze, tylko można się uczyć, żeby nie popełniać takich błędów. Jesteśmy dorośli, próbujemy z każdym dniem, tygodniem, miesiącem i sezonem być lepsi. Na pewno wyciągniemy wnioski i mam nadzieję, że to będzie naszą siłą.

Na kolejnej stronie przeczytasz o krytyce po nieudanym sezonie w klubie oraz powrocie Karola Kłosa do reprezentacji. [nextpage]Czy po najgorszym wyniku od lat odczuliście mocniejszą krytykę? 

Krytyka zawsze się pojawia, kiedy kibice oczekują czegoś większego. Nie dziwię im się i spodziewałem się tego, jeżeli nie będzie dobrych wyników. PGE Skra jest na świeczniku, wszyscy na niego patrzą i też są ludzie, którzy się cieszą, kiedy nasz klub przegrywa. Tutaj zawsze się patrzyło na ręce zawodników i ja się osobiście tym nie przejmuję. Podczas zakończenia sezonu byłem bardzo miło zaskoczony, że każdy z naszych sponsorów wychodził na scenę i mówił, że jak w życiu, czasami tak się zdarza, że są gorsze chwile i momenty, żeby potem wyciągnąć wnioski, odrobić lekcje i znowu wejść na szczyt. Takie chwile przeżywałem już w tym klubie. Życzę sobie, żeby w przyszłym sezonu był to impuls i kopniak, żeby się spiąć. Większej krytyki niż normalnie albo nieprzyjemnych sytuacji nie było. Bardzo dziękuję w imieniu klubu i chłopaków, że ludzie po prostu rozumieją takie rzeczy.

Czytaj też: Sensacja w finale Superligi! Kuzbass Kemerowo zdetronizował Zenit Kazań i został mistrzem Rosji

Wracasz do reprezentacji Polski po półtora roku nieobecności. Jest w niej nowy trener, Vital Heynen, z którym dotychczas nie pracowałeś. Jak się z tym czujesz? 

Wracam do kadry, w której są ludzie, którzy zdobyli mistrzostwo świata, w której są zawodnicy na mojej pozycji, którzy są naprawdę bardzo dobrzy w tym co robią, Kuba Kochanowski, Piotrek Nowakowski, Mateusz Bieniek i kilku innych. Traktuję to jako nowe wyzwanie. Zacieram na to ręce, bo przede wszystkim powrót do reprezentacji to dla mnie coś ogromnego. Miałem dłuższą przerwę, bo najpierw połowa sezonu (Karol Kłos zrezygnował z gry w kadrze przed ME 2017, kiedy trenerem był Ferdinando De Giorgi - przyp. red.), potem kolejny. Sam po sobie widzę, że trochę mi brakuje kadry, bo kiedy ma się przerwę 3-4 miesiące od siatkówki, to gra się inaczej niż wtedy, kiedy trenuje się cały rok. Z jednej strony są duże obciążenia, ale człowiek czuje się pewniej i wszystko łatwiej przychodzi. To będzie dla mnie nowe wyzwanie. Na pewno jestem gdzieś daleko w tyle do chłopaków, bo oni mają zaufanie trenera, wygrali z nim duży turniej, więc atakuję z końca stawki, ale chcę to odebrać jako wyzwanie. Zobaczymy, gdzie mnie to zaprowadzi.

W poprzednim sezonie każdy z zawodników dostał swoją szansę i mógł zagrać w Lidze Narodów, nie było mowy o tym, by ktoś czuł się niepotrzebny. Tym razem ma być podobnie. Czy Vital Heynen dobrze to rozwiązał?

Myślę, że to trener, który racjonalnie do wszystkiego podchodzi. Są szkoleniowcy, którzy chcą wygrać wszystko albo do wszystkiego podejść z pełnym zaangażowaniem i jak coś się wygra, to będzie dobrze. Vital Heynen jest człowiekiem, który ma określone cele i obiera jakiś ważniejszy, na którym będzie się skupiał. Natomiast Liga Narodów będzie poligonem doświadczalnym. To jest trudny turniej, są przeloty i dalekie podróże. Jeżeli chciałoby się grać jednym składem, po ciężkim sezonie klubowym, to na pewno gdzieś by to się na nas odbiło.

Nie spotkałem się jeszcze z trenerem, który dawałby dużo wolnego, odpoczynku na regenerację, oczyszczenie umysłu. A to jest taki szkoleniowiec, który gdzieś tam daje zawodnikom odpocząć, dając przy tym szansę tym młodym, którzy mogą się sprawdzić i złapać doświadczenia na polu międzynarodowym. Zachowuje fajny balans i to mi się bardzo podoba. Po rozmowach z nim, uważam, go za mądrego człowieka, który fajnie sobie wszystko układa. Widać też, że jest szczery, co też się ceni. Widać, że stawia bardziej na drużynę niż na jednostki, chce zbudować drużynę, a nie wyciągać indywidualności. To było widać na mistrzostwach świata.

Nie byłeś w tej kadrze, ale dużo o nim wiesz.

Dużo słyszałem od chłopaków, którzy wrócili po sezonie reprezentacyjnym. Opowiadali dużo historii, ale też pytałem, jaki to trener, jak się  z nim trenuje. Miałem okazję trzy razy rozmawiać z nim dłużej, bo on lubi dużo mówić. Były to miłe rozmowy. To też jest dla mnie zaskoczenie. W ubiegłym roku odmówiłem gry w kadrze (ze względu na leczenie w Hiszpanii - przyp. red.), a w tym roku do mnie zadzwonił i zapytał czy jestem gotowy. Powiedziałem, że oczywiście jestem zdrowy i chętnie założę biało-czerwoną koszulkę, bo to dla mnie ogromne wyróżnienie.

Wraca więc reprezentacja i wyczuwam, że również ekscytacja. 

Bardzo. Zawsze to podkreślam, klub się nie obrazi, ale to, co siatkarz przeżywa w reprezentacji, szczególnie podczas meczów w Polsce, nie da się niczym zastąpić. Oczywiście są mecze Ligi Mistrzów, fantastyczna atmosfera, ale jeżeli się przeżyło mecz kadry w Łodzi, Gdańsku, Krakowie czy Katowicach, to jest zupełnie coś innego, inny poziom emocji, szczęścia, ekscytacji, coś, czego nie da się odczuć w klubie tak intensywnie.

Źródło artykułu: