Kryspin Baran, prezes Warty Zawiercie: Czasem otwiera się nóż w kieszeni. Ale nie będę stał na czele barykady
Czasem tak. Ale nie tyle chodzi o pojedyncze decyzje ligi: czasem można je oceniać negatywnie, ale jeżeli przyjrzeć się drugiemu dnu i intencjom decydenta, można odnieść wrażenie, że wybrano mniejsze zło i być może trzeba było tak zrobić. Natomiast to, co mnie niezmiernie dziwi i co podkreślam na każdym kroku, to fakt, że kluby, czyli akcjonariusze ligi, nie czują potrzeby uczestniczenia w procesach decyzyjnych, która na bieżąco są w całości w rękach zarządu i rady nadzorczej. To byłoby naturalne, gdyby w spółce akcyjnej zawierało się kilkuset akcjonariuszy, ale mówimy o dwudziestu kilku podmiotach.
To jest porażające, bo z biznesu wyniosłem przekonanie, że moje akcje i mój głos w spółce mają jakąś wartość. Przejawem takiej wartości jest komunikacja na linii rada nadzorcza-zarząd-kluby, tymczasem dowiedziałem się od obcych osób, że PLS rozważa objęcie przez Pawła Zagumnego funkcji prezesa zarządu i nikt tego nawet nie konsultował z akcjonariuszami. Żadnej rozmowy na temat tego, czy to kandydat lepszy czy gorszy, wszystko zależy od siedmioosobowej rady nadzorczej. Mnie to dziwi i mówię o tym głośno.
Zamierza się pan na to godzić?
Nie godzę się, natomiast nie będę stał na czele opozycyjnej barykady i walczył o zmianę systemu. Dla mnie celem jest lepsza komunikacja i zamierzam w najbliższym czasie ponawiać swoje apele o częstsze spotkania robocze klubów, których zwyczajnie nam brakuje. Kluby oddają część swoich kompetencji i ograniczają się do funkcji wyborczych, a ja widzę rozwiązanie nie w rewolucji, tylko w dialogu. Na takim comiesięcznym spotkaniu na pewno wypłynąłby temat kandydatur, który był konsultowany i omawiany głównie w kulisach. Skoro nie rozmawiamy między sobą, to nic dziwnego, że nikt nas nie pyta o zdanie.
To, co pan mówi, może częściowo tłumaczyć przewijającą się przez lata kwestię terminarza PlusLigi i jego braku stałości. Skoro brakuje pełnego porozumienia między władzami ligi, klubami i Polsatem, to trudno oczekiwać, że coś się zmieni.
Terminarz jest mniej więcej znany już w czerwcu, kiedy głosujemy nad formułą rozgrywek i datami rozpoczęcia oraz zakończenia ligi. Wtedy kluczową kwestią jest to, jak bardzo w nasz kalendarz wciskają się imprezy CEV-u czy FIVB, a wciskają się coraz bardziej. Ostatnio denerwowałem się, czy naprawdę musimy prowadzić ligę, w której rozgrywki trwają pięć i pół miesiąca. Dopiero wtedy kilka klubów zdało sobie sprawę, że tak naprawdę gramy od października do marca, a reszta czasu jest rozparcelowana na potrzeby światowej i kontynentalnej federacji. Kadrowicze są przeciążeni, a kluby za to wszystko płacą.
Zmiana terminarza na poziomie światowym to konieczność i Polska ma na ten temat wyrobione zdanie, ale chyba nasz głos ma zbyt mała siłę przebicia. Mamy ograniczenia dotyczące dostępności hal w niektórych miastach, do tego nasz partner medialny musi czasem wprowadzać korekty w ramówce ze względu na specjalne wydarzenia, których nie można przewidzieć. Wszyscy nad tym bolejemy, bo każdemu by zależało na pewności terminów, ale czasem jest to trudne. Mimo wszystko warto dążyć do porozumienia.
Aluron Virtu Warta Zawiercie to główny dostarczyciel sportowych emocji w mieście, co widać po zapełnieniu hali. Ale czy brak konkurencji w regionie nie będzie na dłuższą metę szkodliwy i usypiający czujność?
Mogę tylko przytaknąć. Współużytkownikiem naszego obiektu jest drugoligowy zespół piłki ręcznej Viret CMC Zawiercie i nie mamy prawa narzekać na naszą współpracę, nie wchodzimy sobie w drogę terminarzami. Mnie energii i determinacji nie brakuje, ale nie ukrywam, że taka zdrowa konkurencja nam się przydała. Kiedy słyszę czasem w biurze klubu wątpliwości, czy warto rozwieszać sto plakatów po mieście, chociaż na mecz już dawno nie ma biletów i ktoś, kto przyjdzie do kasy, tylko się zdenerwuje. Ja wtedy tłumaczę, że nie prowadzimy działalności tylko po to, by w ciągu pięciu kolejnych lat wiedziała o nas wąska, półtora tysięczna grupa osób na powiat liczący sto dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Nasza komunikacja ma też charakter popularyzujący.
Gdybyśmy mieli większy obiekt i konkurencję w regionie, to na pewno poczułbym się lepiej. Nawet nie chodzi o przychody, po prostu wtedy byłoby o co walczyć. Chciałbym się móc zastanawiać jak niektóre kluby, dlaczego na mecz przyszło na przykład dwa tysiące dwieście zamiast dwóch tysięcy pięciuset kibiców, których się spodziewaliśmy. Mielibyśmy próbnik do przemyśleń, dlaczego tak się stało: czy chodzi o pogodę, źle ustawiony termin nakładający się na inne wydarzenie, za wysokie ceny biletów, za głośną muzykę w hali... Teraz czego byśmy nie zrobili, hala jest pełna i to może uśpić. Staram się nie dopuścić do spadku jakości naszej pracy, ale dobrze byłoby doprowadzić do pojawienia się większej konkurencji sportowej, jak i większej hali.
W Dąbrowie Górniczej raz do roku robi się nieco głośniej o klubie z Zawiercia, kiedy pojawiają się plotki, że będziecie rozgrywali swoje mecze w tamtejszej Hali Centrum. Wiedział pan o tym?
Jesteśmy bardzo wdzięczni władzom Dąbrowy Górniczej za przyzwolenie na zgłoszenie Hali Centrum jako naszej hali rezerwowej. Przy aplikacji do PlusLigi musieliśmy podać awaryjny obiekt, w którym rozgrywałyby się nasze mecze w razie niedyspozycji naszej hali, zresztą dotyczy to każdego klubu w lidze. Mamy warunkową zgodę na korzystanie z dąbrowskiego obiektu w razie potrzeby...
... ale to nie rozwiąże problemu hali na Blanowskiej. Wasze ambicje sięgają na pewno wyżej. Mówił pan niedawno w wywiadzie dla portalu PlusLigi o planach na większy obiekt, ale brakowało konkretów.
W takim razie teraz będą konkrety. Nie dzielę skóry na niedźwiedziu, bo jeszcze możemy wypaść z szóstki, co nie będzie dla nas tragedią, bo nawet miejsca 7-8 będą dla nas na tę chwilę sukcesem. Ale zakładając, że awansujemy do play-offów, mamy szansę na rozgrywki europejskie, w których jak najbardziej chcemy grać. A z tego, co mi wiadomo, nasz obiekt nie będzie mógł być dopuszczony do turniejów CEV. Być może za dwa-trzy miesiące będziemy musieli przemyśleć, gdzie grać mecze międzynarodowe i już teraz wiemy, że nie będzie to Zawiercie.
Skoro po rozegraniu kilkudziesięciu spotkań w PlusLidze nie zeszliśmy poniżej stu procent frekwencji, a ja sam mogę wymienić z imienia i nazwiska dwieście, trzysta osób, które mnie pytało o możliwość nabycia karnetu czy biletów, to zakładam, że mogę spokojnie zapełnić halę na dwa i pół tysiąca kibiców. Może nieznacznie więcej, jeżeli założymy, że nasz strefa oddziaływania między Częstochową a Dąbrową Górniczą liczy ponad dwieście tysięcy osób.
Pana klub nie jest finansowo zależny od miasta, czego nie może powiedzieć wielu innych prezesów, ale w przypadku nowej hali musicie porozumieć się z władzami Zawiercia. Jak wyglądają najnowsze ustalenia?
O planach mówimy skromnie i mało konkretnie, bo nie są do końca nasze. Obiekt należy do miasta i w tym aspekcie od niego jesteśmy zależni. W klubach miejskich, jak choćby MKS Będzin czy GKS Katowice, współpraca z magistratem jest w naturalny sposób prostsza, także w sprawach hali. W naszej sytuacja miasto póki co przygląda się z boku i wysłuchuje zarówno zwolenników, jak i przeciwników pomysłu na nowy obiekt. Poprzedni prezydent mówił mi, jeszcze czasach naszej gry w pierwszej lidze, że mam mu zagwarantować dziesięć lat zarządzania klubem na tym poziomie i wtedy pomyśli o hali.
Miasto ma niedobór infrastruktury sportowej i to oczywiste, że takiej potrzebuje. Jest wstępna koncepcja budowy hali sportowej połączonej z parkiem wodnym na terenach lokalnej strefy ekonomicznej. Było to uwarunkowane dofinansowaniem dla pobliskiego wysypiska na instalację pozyskującą gaz. Ten gaz stanowiłby główne źródło energii właśnie w parku wodnym i hali, a tak oszczędny i ekologiczny obiekt mógłby dodatkowo liczyć na wsparcie instytucji ochrony środowiska. Według mnie pomysł jest świetny i sprzyjający mieszkańcom, do tego w Ministerstwie Sportu zapewniono mnie, że na obiekty o szczególnym znaczeniu dla siatkówki młodzieżowej można liczyć na dotacje w wysokości od 30 do 50 procent wartości.
Resztę wartości można rozłożyć w okresie kilkunastu lat na obligacje, których spłacenie dla Zawiercia w budżetem rosnącym rok w rok o kilkanaście milionów złotych nie powinno być wielkim problemem. Teraz w mieście zmieniła się władza i jest ona na etapie orientowania się w terenie. Dlatego trochę za wcześnie na wielkie deklaracje, ale jestem w kontakcie z prezydentem i jesteśmy gotowi na rozmowę na ten temat.
W waszym pierwszym sezonie w PlusLidze, kiedy za promocję klubu odpowiadał Damian Juszczyk, wasz marketing był bezkompromisowy, momentami wręcz szalony. Trzeba było czasem hamować zapędy i pomysły?
W tym nie było przypadku. Takie mieliśmy ustalenia w gronie osób zaangażowanych w klub: po pierwsze trzeba mieć pomysł na siebie, po drugie nie mamy prawa być nijacy, czyli wejść cichutko do sali, zająć miejsce w ostatniej ławce i zastanawiać się, czy ktoś nas zauważył. Mówiłem wtedy, że kiedy jest się poważnym, statecznym klubem z dokonaniami, pewnych rzeczy nie wypada.
Beniaminek z prowincji może trochę więcej, stąd nasze wyrachowane puszczenie lejców. Nie nakładaliśmy sobie żadnych kajdanów historii czy prestiżu i uznaliśmy, że kiedy przyjdzie moment na ustatkowanie się, wtedy ograniczymy tę fantazję. I chyba to zadziałało, zauważono nas. Aczkolwiek nie wszystkim się podoba to, jak bardzo staramy się, by było o nas głośno.