Od srebra do złota mistrzostw świata, z wieloma wybojami po drodze - Mariusz Wlazły i jego kadrowe perypetie

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Mariusz Wlazły
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Mariusz Wlazły
zdjęcie autora artykułu

Siatkarski świat poznał go na dobre, gdy w 2006 roku sięgnął z Biało-Czerwonymi po srebrny medal mistrzostw świata w Japonii. Później reprezentacyjna kariera Mariusza Wlazłego układała się różnie i burzliwie, ale zakończyła w świetnym stylu.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy w 2003 roku debiutował w PlusLidze w barwach PGE Skry Bełchatów, wielu kibiców i ekspertów było pod wrażeniem skoczności i dynamiki Mariusza Wlazłego. Właściwie z miejsca stał się jednym z liderów swojej drużyny. Przed rozpoczęciem sezonu 2004/2005 do zespołu dołączyło kilku klasowych graczy, z którymi przez następnych parę lat "Szampon" zgarnął wszystkie możliwe laury na krajowym podwórku. Później doszły sukcesy na Starym Kontynencie. Łącznie ze Skrą atakujący zdobył aż dziewięć tytułów mistrza kraju, dwa srebrne i dwa brązowe medale, siedem Pucharów Polski, trzy superpuchary, dwa srebrne i jeden brązowy krążek Klubowych Mistrzostw Świata, jedno drugie i dwukrotnie trzecie miejsce w Lidze Mistrzów. Do tej ogromnej listy doszły także świetne wyniki z reprezentacją Polski. Przy boku bardziej doświadczonych kolegów w Bełchatowie Wlazły bowiem bardzo szybko "okrzepł". Sympatycy przeżywającej wówczas pierwszy boom siatkówki przestali więc przejmować się tym, kto będzie godnym następcą Pawła Papke w kadrze.

Świetnym preludium do występów w seniorskich biało-czerwonych barwach było mistrzostwo świata juniorów, zdobyte w 2003 roku pod wodzą Grzegorza Rysia w Iranie. Po medal z najcenniejszego kruszcu sięgnął wtedy m.in. także Michał Winiarski, przyjaciel Wlazłego.

Wejście do reprezentacji z wysokiego "C"

W drużynie narodowej, prowadzonej przez Raula Lozano, 22-letni wówczas atakujący zadebiutował w 2005 roku. Początek przygody argentyńskiego trenera z reprezentacją Polski był bardzo obiecujący - jego podopieczni byli o krok od awansu do ścisłego finału Ligi Światowej w Belgradzie, przegrywając po tie-breaku z Serbią i Czarnogórą (mimo iż wygrywali 2:0). Ostatecznie w Final Four zajęli czwarte miejsce, ulegając w meczu o trzecie miejsce Kubie. Była to też zarazem pierwsza i ostatnia szansa Wlazłego na medal LŚ.

Lozano wprowadził rygor i rządy twardej ręki, o czym dobitnie podczas Memoriału Huberta Jerzego Wagnera przekonali się Łukasz Kadziewicz, Krzysztof Ignaczak i Andrzej Stelmach. Obiecał sukcesy, które miały iść w parze z bardzo ciężką pracą, ale zawodnicy musieli mu w stu procentach zaufać. Jednym z nich był Wlazły. Choć na Mistrzostwach Europy spektakularnego wyniku jeszcze nie było - po raz kolejny piąte miejsce - to ważniejszą imprezą miały być mistrzostwa świata.   Srebro w Japonii

Przed wyjazdem do Kraju Kwitnącej Wiśni Lozano i sami zawodnicy zgodnie i głośno powtarzali, że jadą po medal mundialu. Ich odważne słowa poparte były bardzo długimi i wielomiesięcznymi przygotowaniami. Mały-wielki Argentyńczyk zmienił coś także w sferze mentalnej naszych reprezentantów, przełamał pewną blokadę, która w latach wcześniejszych nie pozwalała postawić kolejnego kroku, kropki nad "i", akcentującej wejście do światowej czołówki.

Przez pierwszą fazę grupową czempionatu globu Polacy przeszli jak burza, nie tracąc nawet seta w meczach z Chinami, Argentyną, Egiptem, Portoryko i Japonią. Wielkie schody do przejścia Biało-Czerwoni mieli dopiero przed sobą.

Tunezja i Kanada nie sprawiły podopiecznym Lozano jakichkolwiek problemów. Decydujące o wejściu do "czwórki" miało być spotkanie z Rosją. W pierwszych dwóch partiach Sborna nie dała większych szans Wlazłemu i spółce, wygrywając dwukrotnie do 19. Nie szło również samemu atakującemu, który został zmieniony przez Grzegorza Szymańskiego. Ponadto na parkiecie pojawił się Piotr Gruszka. Obaj wprowadzili dużo energii na boisko, co przełożyło się na wynik. Kończyli ważne piłki i wraz z kolegami zaczęli odwracać rezultat pojedynku. Ostatecznie zwyciężyli po tie-breaku. W ich szeregach oraz w kraju zapanowała euforia.

Od Serbii i Czarnogóry Polacy byli zdecydowanie lepsi, meldując się w półfinale jako niepokonana ekipa. O wejście do finału nasi rodacy walczyli z zawsze groźną Bułgarią. I tym razem pokazali klasę, a najważniejszą piłkę skończył Wlazły. Komentujący całe mistrzostwa Tomasz Swędrowski mógł wykrzyknąć: "To jest fantastyczna sprawa znowu!". Z grającą na niebotycznym poziomie Brazylią Biało-Czerwoni nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Niemniej jednak, atakujący został wybrany, obok Giby i Mateja Kazijskiego, do trójki najlepszych zawodników mundialu.

Duży niedosyt po igrzyskach i problemy ze zdrowiem

Wlazły został więc wicemistrzem świata w wieku zaledwie 23 lat. Kolejne lata nie były w jego wykonaniu w reprezentacji już tak udane. Na krajowych parkietach rządził ze Skrą, zdobywając regularnie złote medale, lecz na mistrzostwa Europy w 2007 roku, które zakończyły się kompletną klapą, w ogóle nie pojechał. Wszystko przez skurcze w łydkach. Pomagał mu nawet Lozano, zabierając do specjalistycznej kliniki w Barcelonie.

Docelowym turniejem miały być jednak igrzyska olimpijskie w Pekinie. Przed nimi, jeszcze w trakcie kwalifikacji, Wlazły borykał się z kilkoma problemami zdrowotnymi. Podczas pierwszej rundy eliminacji, w węgierskim Szombathely, skręcił staw skokowy. Potem przyszły problemy z kolanem, ale w portugalskim Espinho wystąpił, walnie przyczyniając się do wywalczenia wyjazdu na imprezę czterolecia. Tuż przed IO wybił kciuk, który później, podczas meczu z Serbią, został złamany.

Po fazie grupowej igrzysk kibice i sami siatkarze mogli mieć rozbudzone apetyty, gdyż Polacy doznali tylko jednej porażki, z Canarinhos. W ćwierćfinale zmierzyli się z Włochami. Przegrywali już 0:2, ale odwrócili losy meczu. W thrillerze w tie-breaku ulegli po walce na przewagi i musieli wracać do domu.

Po tej imprezie z funkcji szkoleniowca zwolniony został Lozano. Na jego miejsce PZPS mianował Daniela Castellaniego, którego Wlazły znał bardzo dobrze z pracy w Bełchatowie. Na czempionat Starego Kontynentu, zakończony przez Biało-Czerwonych zdobyciem złotego medalu, atakujący jednak nie pojechał. Znalazł się za to w kadrze na MŚ 2010, które można określić mianem wielkiego rozczarowania.

Wielkie zgrzyty ze związkiem

Po mundialu siatkarska centrala pożegnała się z Castellanim, zdaniem Wlazłego z jedyną osobą, która zainteresowała się stanem zdrowia i rehabilitacją atakującego. W wydanym w październiku 2011 roku oświadczeniu pisał, że jeśli jakiś kontakt ze strony PZPS-u w ciągu tych kilku lat był, to tylko w kwestii nakazania występów w reprezentacji lub odebrania stypendium. Po nieudanych mistrzostwach świata głównym winowajcą kiepskiego startu we Włoszech uznano własnie "Szampona". Ten sam przyznał, iż jego forma była daleka od idealnej. Nie pierwszy raz musiał słuchać oskarżeń pod swoim adresem, nie tylko ze strony kibiców, ale także działaczy. Paradoksalnie, winą obarczono go także za nieudane mistrzostwa Europy w 2007 roku, na które przecież... nie pojechał!

Po mundialu w 2010 roku doszła głośna jeszcze afera "skarpetek Wlazłego". Siatkarz zarzucił działaczom kiepską organizację i brak odpowiedniej ilości sprzętu. Sprawa została rozdmuchana do olbrzymich rozmiarów, atakującemu zarzucano "muchy w nosie" i gwiazdorzenie, mówiono o tym, że w biało-czerwonych barwach gra tylko wtedy, gdy ma na to ochotę. Zarzucano mu brak ambicji.

Swoje uwagi dotyczące zaniedbań Wlazły przedstawił nowemu trenerowi reprezentacji, Andrei Anastasiemu. Ten odpowiedział, że rozumie gracza i czeka na zmianę jego decyzji. Miał go zapewniać o tym, że otrzyma powołanie, by ostatecznie z niego zrezygnować. Atakującego zabrakło więc na mistrzostwach Europy w 2011 roku, zakończonych zdobyciem brązowego medalu, w historycznym, zwycięskim turnieju finałowym Ligi Światowej rok później, czy w końcu na igrzyskach w Londynie.

Jak sam później mówił, dla dobra dyscypliny długo zakulisowych szczegółów opisanych powyżej sytuacji nie chciał publicznie komentować. Z Mirosławem Przedpełskim miało być "zawieszenie broni", jednak pod koniec 2011 roku atakujący nie wytrzymał rzucanych w jego stronę obelg i niesłusznych oskarżeń, w związku z czym, z pomocą dwóch dziennikarzy, opublikował specjalne, wspomniane wyżej oświadczenie.

Powrót do reprezentacji w świetnym stylu

Gdy zwolniono Anastasiego, nowym selekcjonerem Polaków został Stephane Antiga, który doskonale znał Wlazłego ze wspólnych występów w Skrze. Choć decyzja działaczy była kontrowersyjna - Francuz nie miał przecież jakiegokolwiek doświadczenia w roli trenera - to w kuluarach pojawiły się głosy, że palce w jego zatrudnieniu na stanowisku szkoleniowca "maczał" Konrad Piechocki, prezes bełchatowskiego klubu. Tylko Antiga mógł bowiem przekonać kolegę do powrotu do kadry na niezwykle przecież istotne, rozgrywane nad Wisłą Mistrzostwa Świata 2014.

Gdy tak już się stało, a duży udział miał w tym także Jerzy Żołądź, były fizjolog Adama Małysza, pomagający Wlazłemu w problemach ze skurczami, "Szampon" grał jak z nut, prowadząc Biało-Czerwonych do pamiętnego złotego medalu mundialu. Zachował się jak prawdziwy profesjonalista - wrócił do zespołu i zrobił swoją robotę w kapitalnym stylu. Tuż po meczu finałowym MŚ ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery.

Impreza sprzed czterech lat pokazała, że Wlazły był olbrzymią wartością dodaną drużyny narodowej. Gdy tylko był w formie - a nie miał jej chyba tylko w 2010 roku - rozgrywający nie bali się posyłać do niego najważniejszych piłek, zaś on je kończył. Do dziś trenerzy reprezentacji nie potrafią zapełnić luki na pozycji atakującego. Zawodnika pokroju Wlazłego kadrze bardzo brakuje.

ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Niezwykły mecz kadry Polski. "Nie pamiętam takiego spotkania"

Źródło artykułu: