Ostatnio, delektując się zapiekanką z makaronem i brokułami (notabene przygotowaną przez moją mamę, bo "mamusine" obiadki, zarówno te bardziej, jak i mniej tradycyjne smakują zawsze najlepiej), zaczęłam się zastanawiać nad istotą dobrej kuchni. Są przecież na świecie osoby, które w przeciwieństwie do mnie potrafią upichcić coś zjadliwego i przede wszystkim przyjemnie pobudzającego kubki smakowe (w moim przypadku najlepiej te odpowiadające za smak słodki). Co ciekawe - często całe narody są specjalistami od poszczególnych potraw (np. Japończycy znają się na sushi). Bywa też, że najlepszą odmianę danego dania sporządzają pewne grupy społeczno-kulturowe (przykładem niech będzie góralski oscypek). Od czego to zależy? Mówi się o przekazywanych z pokolenia na pokolenie tradycjach i przepisach, specjalnie dobranych kombinacjach przypraw i innych składników, które po połączeniu na tyle skutecznie drażnią nasz węch, że nie możemy się od nich oderwać. Prawdziwym fenomenem jest dla mnie potrawa, na którą patent opracowali bełchatowianie. Nosi ona niezwykle intrygującą nazwę "Mistrzostwo Polski" i jest nieco kontrowersyjna, jeśli idzie o opinie na temat jej zjadliwości i smaku... Niemniej jednak kto by nie chciał mieć tak niepowtarzalnego przepisu w swej domowej książce kucharskiej?
Strawa, jaką od bagatela pięciu lat częstują nas siatkarze z Bełchatowa, niektórym się już przejadła. Mnie jednak fascynuje to, dlaczego nikt do tej pory nie zdołał ugryźć Skry na tyle mocno, by owy patent przeszedł w inne ręce. Tylko raz stosunkowo bliscy tego wyczynu byli Jastrzębianie, którym jednak zabrakło w decydującym momencie zimnej krwi. Czyżby jedynie Bełchatów posiadał składniki o najwyższej jakości, których wagę tak mocno podkreśla się w co drugiej reklamie majonezu, kawy lub innego produktu spożywczego? W ogóle co tak naprawdę odpowiada za ten niepowtarzalny smak, którego wszyscy bełchatowianom zazdroszczą?
Tym razem zapewne nie chodzi o specjalnie wyselekcjonowane owoce z eko-sadów ani keczup z pomidorów bez konserwantów. Podstawą "Mistrzostwa Polski" jest w moim odczuciu m.in. pełen profesjonalizm. Nie bez kozery chyba najbardziej znanym w siatkarskim światku działaczem klubowym jest Konrad Piechocki - prezes Skry. Zresztą nie ma co tu ukrywać - kiedy na konto regularnie wpływają pokaźne sumki naznaczone gwiazdorskimi kontraktami, a wszyscy dookoła chuchają i dmuchają, byleby tylko wszystko poszło zgodnie z planem, można się już skupić tylko i wyłącznie na grze i zdobywaniu kolejnych laurów oraz premii. Bo co niby mieli powiedzieć nieszczęśni siatkarze z Warszawy? Widmo upadłości wisiało nad nimi od dawna, a mimo to spokojnie utrzymali się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Co prawda potencjału, który mógłby konkurować z Bełchatowem, nie mieli, ale według mnie stać ich było na lokatę umiejscowioną przynajmniej oczko wyżej.
Wróćmy jednak do bełchatowian. Pieniądze - były. Zaplecze sportowe i pozasportowe - było. Komfort pracy i gry - również był. Dlatego też i dobry skład był! Nie ma co owijać w bawełnę, w okienku transferowym można było odnieść wrażenie, że do Skry wszyscy pchają się drzwiami i oknami. Ścisk taki, że każdorazowo jeden ze środkowych musiał oglądać pojedynek z mniej dogodnej perspektywy trybun. A Paweł Maciejewicz o możliwości zaprezentowania się w ataku to już w ogóle mógł zapomnieć. Oto więc drugi z niepowtarzalnych składników został odkryty. To jednak da się ewentualnie nadrobić. Co innego ze szczyptą zagranicznego miszmaszu, którego najwidoczniej brakuje innym zespołom.
O czym mówię? Otóż niedawno mieliśmy w Polsce piątą rocznicą wejścia Polski do Unii Europejskiej. Przy okazji różnych uroczystości, w Białymstoku np. Parady Schumana, można było usłyszeć "ochy i achy" na temat tego, co europejskie. Z całym szacunkiem dla UE - nie wiem jak inni, ale ja na długo przed 1 maja 2004 r. czułam się Europejką. Kontynuując jednak rozpoczęty wątek - zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się, dlaczego tak wiele osób preferuje wyroby spoza naszego kraju. Czy jest jakaś gwarancja, że to, co przybyło z Europy czy najdalszego zakątka świata, będzie lepsze od tego, co mamy na wyciągnięcie ręki? Jak widać na przykładzie Skry - przepis na mistrzowskie danie sprawdza się niezależnie od tego, czy głównym kucharzem jest Polak, czy obcokrajowiec. Zarówno Ireneusz Mazur, jak i Daniel Castellani świetnie poradzili sobie z tą rolą. Wprawdzie nadszedł teraz czas na kolejną zmianę dyrygenta w siatkarskiej kuchni, lecz można przy tym zaobserwować pozytywny trend, bowiem zostanie nim ponownie nasz rodak, a konkretnie Jacek Nawrocki.
Skoro więc nie jest tu najważniejszy wykonawca omawianej potrawy, to co w istocie decyduje o tak niepowtarzalnym smaku? Odpowiedź na to pytanie jest o tyle trudna, co bardzo zawiła, ponieważ nie sposób jest jednoznacznie wskazać jednego czynnika lub składnika. U bełchatowian da się mimo to zaobserwować wpływy z innych kuchni, m.in. francuskiej i hiszpańskiej. Najwyraźniej mieszanka polsko-zagraniczna jest niezwykle udana, lecz z przyprawami rodem z odległych krain nie należy z pewnością przesadzać (patrz - menu a’la Trefl Gdańsk). Poza tym w jadłospisie Skry wywęszyć też można szczyptę arogancji lub jak kto woli - pewności siebie. W sporcie jest to często dopuszczalne, a może i nawet wskazane, lecz w przypadku wielu drużyn przynosi wręcz odwrotny do zamierzonego skutek. Tajemnicą idealnego przepisu Skry jest to, iż nie ma ona problemu z rezonem.
Warto też zauważyć, że ogromny wpływ ma tu także legenda. Legenda perfekcyjnej potrawy bełchatowian, której nikt i nic nie jest w stanie przebić. Ile to zespołów zarzekało się, że podejmie rękawicę i prześcignie Bełchatów! Ile to ekip rzucało słowa na wiatr, mówiąc, że Skra jest drużyną, której nie ma co się bać! Aż żal było później patrzeć w ich przerażone oczy, gdy po kilku pierwszych akcjach w pojedynkach przeciwko bełchatowianom tracili na boisku jakąkolwiek orientację. Wystarczy, że Bełchatów niczym lew zamacha swoją grzywą i nikt mu już nie podskoczy, bo przecież w stadzie może być tylko jeden przywódca, a najlepsze danie "Mistrzostwo Polski" upichcić może tylko jeden team. Jaka szkoda, że chojraków starczyło jedynie na kilka pojedynczych spotkań lub co gorsza - partii...
Wszystkie te komponenty tworzą idealną całość, w której ową sprężynką sprawiającą, że wszystko pracuje jak należy, tą krztyną ponadprzeciętnego i unikatowego substratu nie jest nic innego, jak tylko czysta umiejętność gry w siatkówkę. Przy tej całej otoczce pełnej tajemniczości równej niemalże skrzętnie ukrywanemu przepisowi na sok z gumijagód wydaje się to tak zwykłe i oczywiste, że aż śmieszne. Jednak właśnie to jest najważniejsze, a w połączeniu z innymi pierwiastkami niebiańskiej w smaku potrawy w sosie bełchatowskim sprawia, że danie to jest do nie podrobienia. Kto wie - może jeszcze przez dłuższy czas nikt nie stworzy równie imponującej recepty na sporządzenie tak uwielbianego przez wszystkich posiłku?
Podsumowując - od pięciu lat jesteśmy częstowani przekąską w brawurowym wykonaniu Skry Bełchatów. Od pięciu lat jemy wciąż to samo, choć co roku smakuje to zgoła inaczej. Dla jednych ciągłe odkrywanie nowych aromatów w tym samym daniu sprawia dużą frajdę, podczas gdy inni mają ochotę na drastyczną zmianę w swoim menu. Bełchatowianie mogą się nadal cieszyć wyrafinowanym przepisem, który przyćmiewa swym blaskiem inne potrawy, a wielu innych ludzi z niesamowitą wręcz zaciętością pracuje nad konkurencyjną recepturą. Przy tym jednak są także i ci, których nie pochłania rywalizacja motywowana niezdrowymi względami. Dzięki takim daniom, jak choćby wyroby kędzierzyńskie, jadłospis w najchętniej odwiedzanej polskiej restauracji o nazwie "PlusLiga" nie jest monotonny. Właśnie takie posiłki, serwowane przez kucharza Krzysztofa Stelmacha i jego spółkę, urozmaicają kartę dań w popularnej jadłodajni. Nawet jeśli nie wszystkie składniki są jeszcze idealnie dobrane. Bo ważny jest pomysł. Wszystko inne przyjdzie z czasem. Podobnie było z Bełchatowem.