Wracamy do wielkiej gry - rozmowa z prezesem ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, Kazimierzem Pietrzykiem

Po ostatnim meczu ZAKSY z warszawską Politechniką, prezes Kazimierz Pietrzyk cieszył się z dobrej gry zespołu i wywalczonego miejsca w czwórce. - Nie wykluczone, że zagramy w finale - stwierdził w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl. Prezes ocenił też ostatnie rozporządzenie Ministra Skarbu oraz zdradził, który zawodnik w jego drużynie pozytywnie go zaskoczył. - On nie wbija "gwoździ" w parkiet, ale jest niezastąpiony gdy wyprowadzamy kontry - powiedział.

Wojciech Potocki: ZAKSA w najlepszej czwórce PlusLigi, a prezes zadowolony i uśmiechnięty!

Kazimierz Pietrzyk: Jak tu nie być zadowolonym skoro po sześciu latach znów wracamy do wielkiej gry. Zdobyliśmy też prawo do gry w pucharach, a przecież kolejne mecze dopiero przed nami. Ten wynik jest naprawdę bardzo satysfakcjonujący, a to co jeszcze da się zdobyć, będę traktował jako bonus, albo jak kto woli "górkę". Osiągnęliśmy sukces sportowy i myślę, że sponsor też jest zadowolony, co okaże zwiększając sumę w nowym kontrakcie (śmiech).

Apetyt rośnie w miarę jedzenia…

- Myśmy już swoje zjedli, ale teraz przyszedł czas na deser. Apetyty nam dalej dopisują, kalorii się nie boimy. Jestem przekonany, że deser też zjemy (śmiech).

Trener Stelmach nie lubi spekulacji, ale prezes Jałosiński, szef Zakładów Azotowych "Kędzierzyn", jest pewny, że zagracie w finale. A pan?

- No…, jest to bardzo możliwe. O czym ja sam byłem przekonany przed sezonem, powiem dopiero po naszym ostatnim meczu.

No właśnie, podobno jest w klubowej szafie pancernej kartka z pana typem? Sławna już "przepowiednia Pietrzyka".

- Jest, jest, ale dopóki piłka w grze to szafy nie otworzę. Później, gdy wszystko się wyjaśni ujawnię mój typ. Na razie powiem tylko, że jeszcze się nie pomyliłem.

Nie tak dawno rozmawialiśmy z prezesem ZAK S.A Krzysztofem Jałosińskim, który zdradził, że dał panu wolna rękę i może pan za zdobycie medalu użyć dodatkowych "elementów motywacyjnych" w postaci nieplanowanej wcześniej premii.

- Ja tego osobiście nie słyszałem. Mamy ustalone odpowiednie zapisy w regulaminie premiowania, rada nadzorcza je zatwierdziła, zawodnicy też, więc nie planujemy w tej kwestii nic nowego. Są to kwoty zbliżone do tego, co proponuje się w innych czołowych klubach i drużyna powinna być zadowolona.

W ten sposób, od sportu, przeszliśmy do finansów. Nie niepokoi pana ostanie zarządzenie Ministra Skarbu, które każe spółkom skarbu państwa sprzedać udziały w sportowych spółkach akcyjnych?

- Trzeba tu odróżnić dwie rzeczy. Jeśli chodzi o działania sponsorskie, to wszyscy bez problemów udowodnią, że jest to korzystne dla przedsiębiorstw. Przeprowadziliśmy badania, z których jasno wynikają korzyści dla sponsora. Jeśli jednak spółki skarbu państwa nie będą miały ujemne wyniki finansowe, to nie da się obronić ich inwestycji w sport. Druga sprawa to wymóg odsprzedaży akcji. To, uważam, jest jakaś pomyłka, Jeszcze kilka lat temu nakazywano tworzyć spółki akcyjne w ligach zawodowych, by kluby działały przejrzyście, na jasnych zasadach. Jeśli ktoś daje na klub kilka milionów złotych, to musi przecież mieć jakąś kontrolę nad klubem. Niech więc ma swojego człowieka w radzie nadzorczej i głos na walnym zgromadzeniu. Z tego co wiem, Ministerstwo Skarbu, mimo wcześniejszych obietnic, nie przekazało zarządzenia sejmowej Komisji Sportu, a to nie jest eleganckie.

Wszyscy wiedzą, że gdyby nie Azoty, to siatkówki na takim poziomie w Kędzierzynie by nie było.

- To prawda, o ile w poprzednich latach ich pieniądze tworzyły około trzydzieści procent budżetu klubu, to dziś jest to sześćdziesiąt, a może więcej. Jeśliby, odpukać, Azoty się wycofały, to być może udałoby się stworzyć budżet na poziomie warszawskiej Politechniki, albo jeszcze mniejszy.

Trener Stelmach wciąż powtarza, że interesuje go tylko najbliższy pojedynek. Pan jako prezes musi jednak planować przyszłość. Dużo się zmieni?

- Wie pan co, już podczas finału Pucharu Polski pojawiło się dziesięciu agentów i każdy z nich miał gotowe propozycje. Na razie jednak musimy skończyć ten sezon. Spekulowanie, kto odejdzie, czy kogo kupimy, może bardzo, źle wpływać na atmosferę w zespole przed najważniejszymi meczami. Jestem bardzo zadowolony z drużyny i musimy działać bardzo roztropnie, by wszystkiego nie zepsuć, a wręcz odwrotnie wzmocnić zespół. To nie będą żadne wielkie zmiany.

Teraz powinienem zapytać z kogo jest pan najbardziej niezadowolony, ale na pewno pan nie odpowie. Może więc inaczej, kto pana w tym sezonie pozytywnie zaskoczył?

- Zaskakiwali mnie wszyscy, przecież statuetki najlepszych zawodników spotkania, dostawali nie tylko Jakub Nowotny, czy Terence Martin, ale także nominalni zmiennicy. Na MVP poszczególnych meczów wybierano Grzegorza Pilarza, Sławomir Szczygła czy Dominika Witczaka, a to najlepiej świadczy o wyrównanej klasie zawodników. Jeśli chodzi o pozytywne zaskoczenie, to bez wątpienia jest nim Marcin Mierzejewski. Kilka razy właśnie on powinien być wybrany najlepszym zawodnikiem meczu. Marcin robi doskonałą robotę, ale nie wszyscy to widzą, bo nie wbija "gwoździ" w parkiet, ani nie zalicza asów serwisowych. Mimo to bez niego nie byłoby tych wszystkich kontr zakończonych punktami, czy tak dobrego przyjęcia.

W nowym sezonie dużo będzie zależało od budżetu. Proszę powiedzieć ile chciałby pan mieć w klubowym portfelu, by walczyć, jak za dawnych lat, o mistrzostwo.

- Portfelu? Raczej na koncie. Na pewno więcej niż teraz.

A dziesięć milionów, czyli tyle ile ma do dyspozycji Skra Bełchatów, wystarczy?

- Nie trzeba wcale mieć 10 milionów, by stworzyć zespół na miarę mistrza Polski. Trzeba tylko pieniądze, które są odpowiednio wydać.

Czyli co? Skra przepłaca?

- To pan powiedział, ale coś w tym jest. W Częstochowie wydano dużo mniej, bo około trzech milionów, a obie drużyny zaszły na ten sam szczebel Ligi Mistrzów. O naszym budżecie będziemy rozmawiać za miesiąc i mam nadzieję, że pozwoli on na zbudowanie jeszcze lepszej drużyny niż ta, którą mamy teraz.

Komentarze (0)