Joanna Wołosz: Chcą bić mistrza? I bardzo dobrze!

WP SportoweFakty / Justyna Serafin
WP SportoweFakty / Justyna Serafin

Chemik Police triumfował w ostatniej edycji Pucharu Polski, ale musiał się namęczyć, by wznieść trofeum do góry. Rozgrywająca mistrzyń kraju podkreśliła, że turniej w Zielonej Górze zaprocentuje w dalszej części sezonu.

- Udało się to wygrać determinacją, sercem i wszystkim, co mamy. W porównaniu do wczorajszego meczu myślę, że ten finał w naszym wykonaniu był poprawny. Zwróciłabym uwagę przede wszystkim na pierwszego seta, gdzie najpierw prowadziłyśmy, a potem gdzieś te punkty nam poleciały i zrobiło się momentalnie 22:20. Na szczęście opanowałyśmy emocje, doprowadziłyśmy do szczęśliwego końca seta i potem grało nam się troszeczkę łatwiej - tak skomentowała przebieg finału Pucharu Polski kobiet Joanna Wołosz, rozgrywająca Chemika Police. Mistrzynie Polski bez straty seta wygrały z Grot Budowlanymi Łódź w najważniejszym spotkaniu turnieju rozgrywanego w Zielonej Górze.

Ten krajowy puchar musi smakować Chemiczkom szczególnie dobrze, biorąc pod uwagę stres i zmęczenie, jakie towarzyszyły im w ostatnich tygodniach. - Nie było łatwo i czujemy ten turniej mocno w nogach. Zresztą cały okres ostatnich dwóch tygodni był średni ze względu na napięty terminarz, ale na szczęście turniej się udał i nawet nie wyglądałyśmy na zbytnio "przygniecione". Chociaż we wtorek wylatujemy już do Włoch, ogółem czeka nas siedem meczów na wyjeździe... Styczeń i luty to dla nas mordęga, ale jeśli przetrwamy te miesiące, to głównie dzięki naszej szerokiej ławce, która pokazała trenerowi, że może na nią liczyć. Swoją drogą, nie wiem, kto wymyślał taki kalendarz, skoro w kwietniu mamy ledwie cztery spotkania... Ale pozostaje nam tylko z uśmiechem przystąpić do zadania - oceniła reprezentantka Polski.

Po zielonogórskim finale Pucharu Polski podkreślano równy poziom wszystkich uczestników turnieju i wysiłek, jaki musiał włożyć policki Chemik nie tylko w ostatnie spotkanie, ale i półfinał z Developresem SkyRes Rzeszów (3:2). Reguła "bij mistrza" okazała się wciąż żywa. - I bardzo dobrze! Nikt się przed nami nie położy i nie da nam wygrywać wszystkiego po 3:0 bez nawet jednej kropli potu. Musimy się namęczyć i nam to pasuje, przynajmniej jest trochę więcej atrakcji. Zespoły niżej notowane w starciu z nami nie mają niczego do stracenia, dlatego zdarza się, że przeciwko nam rozgrywają mecze życia - stwierdziła 26-letnia zawodniczka, której drużyna nie przegrała ani jednego spotkania z krajowym rywalem w tym sezonie.

Na pytanie o liczbę kibiców na trybunach CRS-u w Zielonej Górze Wołosz nieco się skrzywiła. 900 widzów podczas półfinałów i 1600 w wielkim finale Pucharu nie wypełniło obiektu użytkowanego przez koszykarzy Stelmetu BC Zielona Góra nawet w połowie. Widać było, że ogranej we Włoszech siatkarce to nie wystarcza. - Frekwencja? Najlepiej porównać ją z innymi turniejami, które były tydzień czy dwa tygodnie temu, wtedy można sobie odpowiedzieć na pytanie, czy była duża. Nasi kibice zjawili się tutaj dość licznie, słyszeliśmy ich doping, do tego fani Budowlanych starali się im przeciwstawić swoim dopingiem i widać było ciekawą walkę między sektorami. Mnie się marzy przede wszystkim pełna hala na siatkówce kobiet zamiast kilkuset pustych miejsc - przyznała jedna ze zdobywczyń Pucharu Polski 2017.

ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Najważniejsze będą mistrzostwa Europy

Komentarze (0)