WP SportoweFakty: Wróćmy pamięcią do pani ostatniego meczu przed przerwą świąteczną. Zwycięstwo nad Pałacem Bydgoszcz było dla was cenne?
Regan Scott: Na pewno, odbudowałyśmy się mentalnie po trzech porażkach z rzędu i wróciłyśmy do gry, którą prezentowałyśmy we wcześniejszych spotkaniach. Zawsze potrzeba jakiegoś pozytywu po przegranych meczach. Byłyśmy lepiej zorganizowane, komunikacja w zespole działała sprawnie i to było dla nas najważniejsze. To były cenne trzy punkty.
Przewaga siły i wzrostu nad rywalem była kluczowa dla losów starcia?
- W jakiś sposób na pewno, ale przede wszystkim przypomniałyśmy sobie, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach na boisku i tym wygrywałyśmy w najważniejszych momentach. Nasz atak wyglądał nieźle, lepiej niż ostatnio i to też było ważne.
[b]
Po dziewięciu wygranych z rzędu w listopadzie nadszedł kryzys i porażki w Orlen Lidze oraz Lidze Mistrzyń. Jesteście w stanie wrócić na właściwe tory?[/b]
- Nie wiem, czy użyłabym słowa "kryzys". Kiedy gra się właściwie co trzy dni, trudno jest utrzymać właściwą koncentrację i przełożyć to na parkiet. Na szczęście teraz czeka nas przerwa świąteczna, dlatego mamy czas na regenerację mentalną i fizyczną i odpoczynek od siatkówki, który przyniesie korzyści w dalszej fazie sezonu.
Była pani bohaterką transferu na ostatnią chwilę, wszystko działo się wtedy bardzo szybko. To prawda, że zagrała pani pierwszy sparing w barwach Taurona MKS-u kilka godzin po wylądowaniu w Polsce?
- Tak! To była trochę dziwna sytuacja, ale wymuszona przez okoliczności. Klub miał w składzie tylko dwie przyjmujące, które trzeba było odciążyć od ciągłego grania, dlatego postarałam się zagrać, jak najlepiej umiałam. A co robiłam wcześniej? Grałam w Niemczech w siatkówkę plażową i czekałam na ciekawe oferty z klubów.
ZOBACZ WIDEO De Giorgi o decyzji PZPS: Poczułem radość i dumę
Oferta z Polski zaskoczyła panią?
- Raczej nie, wiedziałam, że w waszym kraju zainteresowanie siatkówką jest duże. Przede wszystkim cieszyłam się z tego, że będę blisko mojego męża (Jonathana Scotta, reprezentanta Ghany w siatkówce plażowej - przyp. red), który obecnie żyje i występuje w Niemczech. To mi odpowiada.
Przyzwyczaiła się już pani do nowej rzeczywistości po początkowym zabieganiu?
- Wszystko mi tutaj odpowiada, zespół jest ciekawy i mam dobry kontakt z każdą dziewczyną ze składu. Podoba mi się też praca trenerów. Do tego ta atmosfera podczas spotkań i kibice, którzy przychodzą tak licznie na hale... Bardzo miło jest widzieć takie zainteresowanie. Polska liga jest jedną z najlepszych, w jakich występowałam, trzeba w niej sporo walczyć. Widać wysoki poziom organizacyjny; jeśli miałabym porównywać Polskę z innym krajem pod względem fanów, to z Portoryko, gdzie grałam przez pewien czas. Tam kibice też są głośni i zaangażowani, za to nie ma ich tak wielu.
Miała pani okazję poznać polską miłość do siatkówki już wcześniej.
- Tak, byłam w Katowicach na pożegnalnym meczu waszego słynnego zawodnika, Pawła Zagumnego. To było świetne przeżycie, ciężko porównać je z czymkolwiek innym. Tysiące ludzi na trybunach, muzyka, zabawa. Dla mojego męża, starszego o cztery lata, było to tym ważniejsze, że większość zawodników, która brała udział w tym meczu, była z jego generacji. Miło było zobaczyć na parkiecie Davida Lee i spotkać się z Karchem Kiraly'em, którego znam ze zgrupowań reprezentacji USA.
Widać podczas treningów i spotkań, że nie jest typową ekstrawertyczną Amerykanką, która co chwila nawołuje zespół do walki. Raczej kimś, kto cicho i bez większych emocji wykonuje swoją pracę.
- Zdecydowanie, jestem takim typem zawodniczki. Kiedy trzeba, wnoszę ze sobą trochę energii, ale na ogół jestem cicha i raczej spokojna, dlatego nie krzyczę i nie pobudzam zespołu co chwila swoim zachowaniem. Od tego są inne postacie w drużynie, ja staram się robić swoje i wypełniać swoje zadania.
[b]
Polska jest ósmy zagranicznym krajem, w którym pani występuje. Życie globtroterki to świadomy wybór?[/b]
- Nie powiedziałabym, tak po prostu potoczyło się moje życie i kariera. Tam, gdzie mogłam, starałam się zostać jak najdłużej: spędziłam trzy lata we Francji, tyle samo czasu w Turcji. Ale z perspektywy czasu nie żałuję, że zwiedziłam tyle krajów. Miałam okazję poznać z bliska wiele kultur, spotkać interesujących ludzi, zobaczyć pięknie miejsca... Amerykanie raczej nie podróżują po świecie tak, jak choćby Europejczycy, dlatego mogę czuć się pod tym względem wyróżniona.
Który kraj wspomina pani najlepiej?
- Trudno wybierać. Na pewno nie żałuję czasu spędzonego w Turcji, doświadczyłam tam wielu wspaniałych rzeczy, które odbieram jako błogosławieństwo. Do tego miło wspominam czas spędzony w Hiszpanii, wtedy były to rozgrywki na bardzo wysokim poziomie, a do tego bardzo mi odpowiadała tamtejsza kultura i pogoda.
Są rzeczy, do których ciężko jest się pani przyzwyczaić w Polsce?
- Jest strasznie zimno, zwłaszcza o tej porze roku! Poza tym odczuwam barierę językową, ale nie taką, jak w niektórzy krajach. W drużynie wszyscy posługują się angielskim, trener zna kilka języków, dlatego jest w stanie swobodnie porozumiewać się z każdym w ekipie. Wiadomo, że chciałabym rozumieć jak najwięcej z każdego języka, także polskiego, ale nie zawsze jest to możliwe. Cały czas odczuwa się tęsknotę za najbliższymi w Stanach, kiedy mijają urodziny albo ślub ważnej osoby… Na szczęście jest tutaj mój mąż, dlatego cieszę się, że chociaż w tym miejscu na świecie mam koło siebie bliskich. Trudno mi powiedzieć, że czuje się bardziej europejska, ale na pewno czuję się tutaj bliżej domu niż gdziekolwiek indziej.
Zbliżamy się do świąt Bożego Narodzenia, częściej panie spędzała je w ojczyźnie czy poza nią?
- W ciągu jedenastu lat gry w siatkówkę na świecie byłam w domu na święta może… trzy razy? Zwykle spędzałam ten czas w kraju, w którym wtedy występowałam. W Turcji nie obchodzi się świąt, dlatego musiałam organizować sobie ten dzień po swojemu i spędzać czas z przyjaciółmi. Najlepiej wspominam niemieckie jarmarki świąteczne, zwłaszcza ich widok w nocy. W Kalifornii, skąd pochodzę, raczej nie pada śnieg i trudno o białe święta, dlatego tym bardziej cenię sobie wspomnienia z Niemiec. Co do innych tradycji… to nie pamiętam ich zbyt wiele. Natomiast kojarzę noworoczny zwyczaj z Hiszpanii, gdzie o wybiciu północy zjada się dwanaście winogron na pomyślne i szczęśliwe dwanaście miesięcy nowego roku.
Rozmawiał Michał Kaczmarczyk
Turecki (albo na przykład tajski) byłby niezrozumiały.