Z trzech kandydatów na trenera reprezentacji Polski to właśnie Mauro Berruto byłby bez wątpienia najodpowiedniejszym, gdybyśmy oceniali ich wyłącznie przez pryzmat osiągnięć z reprezentacjami narodowymi. Pięć lat z Finlandią, w tym sensacyjne doprowadzenie jej do półfinału mistrzostw Europy, a potem cztery lata z rodakami, z którymi co sezon zdobywał jakieś trofeum, w tym brąz olimpijski - to są argumenty i doświadczenie, którymi Berruto bije na głowę pozostałych dwóch kandydatów.
Ale to jest tylko jedna strona - nomen omen - medalu, bowiem jest to również trener o osobowości wręcz fatalnej do tej pracy. - Mauro ukończył wyższe studia z filozofii, pisze książki i to są dla niego zajęcia idealne, bo to typowy odludek. Może siedzieć sobie sam w swoim gabinecie i rozmyślać albo pisać, bez żadnego kontaktu ludźmi. Nie mam pojęcia, czemu on wymyślił sobie trenerkę, która wymaga ogromnej empatii i świetnych kontaktów z ogromną liczbą ludzi, on tego w ogóle nie potrafi i go to męczy - mówi nam osoba bardzo dobrze znająca szkoleniowca.
Włoch w przeciwieństwie do prawie wszystkich trenerów z czołówki światowej nie ma za sobą kariery zawodniczej i to daje się zauważyć w jego stosunku do graczy. Ma problem z rozumieniem ich zachowania czy emocji, bo sam nigdy nie był w ich sytuacji. Jest mu trudniej dotrzeć do siatkarzy niż innym, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego zamkniętą osobowość. Kiedy wszystko się układa, nie jest problemem, ale kiedy pojawią się konflikty i porażki, to przepaść między szkoleniowcem i jego podopiecznymi robi się widoczna i niebezpieczna.
Tak właśnie było w reprezentacji Włoch. W 2012 Berruto wraz z rodakami świętował olimpijski brąz z Londynu, ale już miesiąc później usiadł nad projektem "Droga do Rio" i postanowił wszystko podporządkować następnym igrzyskom. W efekcie wyrzucił z drużyny narodowej starszych i doświadczonych zawodników i zaczął do niej wprowadzać młodych debiutantów. Sam program był doskonale przygotowany teoretycznie (i przyniósł wymierne efekty w postaci srebra w Rio), ale Berruto zupełnie nie wziął pod uwagę emocji, osobowości i aspektów psychicznych w zespole.
ZOBACZ WIDEO Ireneusz Mazur: Wszyscy kandydaci to dobrzy szkoleniowcy
Po odejściu części graczy okazało się, że w drużynie nie ma lidera ani nikogo, kto motywowałby i spajałby kolegów oraz podrywał ich do walki. Zaczęła w efekcie coraz bardziej szwankować dyscyplina, co najlepiej widać było podczas mistrzostw świata 2014, kiedy to Włosi lepszą formę prezentowali w krakowskich nocnych klubach niż na boisku. Nikt nie panował nad bardziej niesfornymi charakterami jak np. Draganem Travicą, który histerycznie obrażał się o każdą próbę posadzenia go na ławce. Nie było kapitana z prawdziwego zdarzenia.
- Berruto nie umie porwać zawodników za sobą, panować nad ich emocjami i do nich docierać. To wybitny teoretyk, chyba najlepszy, jakiego spotkałem, ale on nie rozumie ludzi. Jemu się wydaje, że on pokaże siatkarzom cel i drogę, jaką do niego mają dojść i wszyscy natychmiast podporządkują całe swoje życie temu, tak jak on podporządkowuje. I oczywiście niektórzy tak, ale przecież niektórzy są młodzi, mało rozsądni, mają jakieś problemy czy nie akceptują jakichś decyzji trenera. Tego wszystkiego Berruto już nie bierze pod uwagę, bo on nie zajmuje się emocjami. Starsi zawodnicy robili to za niego, nikt by nie poszedł przed meczem do klubu pod okiem Savaniego. A jak ich zabrakło... - tłumaczy problemy reprezentacji jeden z włoskich dziennikarzy.
W efekcie Włosi po fatalnym występie zajęli kompromitujące trzynaste miejsce na mistrzostwach świata. Federacja długo się wahała, czy nie rozstać się z Berruto, ale ostatecznie go zostawili, bo nie mieli przekonującego kontrkandydata. Przy okazji spotkań z władzami szkoleniowiec przekonał ich wtedy, że z takim problemem na przyjęciu w kadrze będzie trudno o jakiekolwiek sukcesy i absolutnie niezbędne jest ściągnięcie Osmany Juantoreny. To również było kolejną kością niezgody pomiędzy trenerem a częścią reprezentantów, którzy byli bardzo przeciwni powoływaniu Kubańczyka i nie mogli darować Berruto tego kroku.
[nextpage]Wybuch wszystkich złych emocji i konfliktów nastąpił w pełni podczas turnieju finałowego Ligi Światowej 2015, kiedy kilku zawodników z premedytacją zignorowało polecenie trenera, aby natychmiast wrócili do hotelu, uważając je za bezpodstawną złośliwość w nich wymierzoną. Zostali za to usunięci z reprezentacji ze skutkiem natychmiastowym. Włosi nie zdobyli medalu, a po powrocie do kraju federacja postanowiła zrobić porządki ze swoją drużyną narodową. Berruto stracił posadę, a wyrażający publicznie różne pretensje i poczucie niesprawiedliwości Travica nigdy więcej nie dostał powołania. Reszta siatkarzy się pokajała i dostała kolejną szansę, choć ostatnio wrócił do całej afery Iwan Zajcew.
- Odpadliśmy z katastrofalnych w naszym wykonaniu mistrzostw świata i drużyna nie robiła żadnego postępu. Mauro Berruto miał wątpliwości, bo czuł, że pali mu się grunt pod nogami i nie myślał o tym, by powiedzieć sobie prawdę w oczy: patrzcie jaką grupę kretynów trenuję. W sumie nią się staliśmy, daliśmy mu taką możliwość, by tak się stało. Potem wszystko obróciło się o 180 stopni i zakończyło srebrem igrzysk olimpijskich rok później - powiedział w wywiadzie dla dziennika La Gazzetta dello Sport.
We wspomnianym wyżej artykule as Azzurrich oskarżył swojego byłego trenera o egoizm. - Dbał tylko o swoje własne sprawy. Powiedział, że dla niego najważniejsza jest drużyna, ale tak naprawdę było na odwrót - gorzko podsumował swoje odczucia. Atakujący opisywał także atmosferę podczas rozgrywanego we Florencji latem 2014 roku turnieju finałowego Ligi Światowej. - W tym turnieju doszedłem już do granic wytrzymałości z powodu zjawisk zachodzących w drużynie z winy głównego szkoleniowca - zwierzał się zawodnik.
Problemy z emocjami i ich rozumieniem widać u Berruto nie tylko w relacjach z podopiecznymi. Wychodzą one na jaw w prawie każdym spotkaniu, jakie prowadzi. Jest agresywny, napastliwy, atakuje werbalnie, a nawet fizycznie, sędziów czy trenera i zawodników rywala. W czasie bardzo zaciętego i pełnego emocji meczu Pucharu Świata w 2011 doszło do ostrego spięcia Włocha z polskimi siatkarzami, w trakcie fazy grupowej Ligi Światowej 2014 w Katowicach Berruto zaatakował egipską superwizorkę FIVB, a to tylko nieliczne przykłady jego fatalnego zachowania.
- We Włoszech powszechny jest żart, że to mój brat bliźniak prowadzi mecze za mnie. Wiem o tym i przyznam ci się, że wcale nie jestem dumny z mojego zachowania na meczach ani nie sprawia mi to satysfakcji. Ale tak miałem od zawsze, dziś mam 46 lat i chyba już nie jestem w stanie tego zmienić. Dla mnie każdy mecz jest ogromnym przeżyciem emocjonalnym, nie umiem podejść na spokojnie czy tak po prostu rutynowo. Za każdym razem to są gigantyczne emocje, które mnie spalają i może dlatego tak się zachowuję. Moje sympatie czy dobre wychowanie znikają w czasie meczu, niestety - tłumaczy się Berruto.
Ale i poza meczami relacje szkoleniowca z ludźmi są trudne: nie rozmawia z większością włoskich dziennikarzy sportowych, nie ma ciepłych kontaktów ze swoimi byłymi podopiecznymi i ma ogromny żal do władz włoskiej siatkówki za odwołanie go z funkcji w 2015. Jest bardzo pamiętliwy w kwestii uraz czy krytyki.
- Pytasz, co ja o nim myślę jako o trenerze? To bardzo trudne pytanie. Z jednej strony to ponury, zamknięty w sobie mizantrop, który łatwo się obraża i ma ogromne problemy w kontaktach z ludźmi. Osobiście za nim nie przepadam, delikatnie mówiąc. Ale z drugiej strony to naprawdę nie jest zły szkoleniowiec. Teoretycznie jest przygotowany lepiej niż większość naszych kolegów po fachu, ogromnie dużo czyta i cały czas się dokształca. Jest niezwykle ambitny i pracowity. No i ma na koncie sukcesy, o jakich sporo z nas może tylko pomarzyć, na przykład brąz olimpijski. Tego nie zdobywasz przypadkiem - podsumowuje Mauro Berruto trener, który nie raz miał z nim do czynienia.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)