- Przed meczem trener przestrzegał nas, że to będzie ciężkie spotkanie i faktycznie takie było. Pierwszy set został przez nas głupio przegrany, bo prowadziliśmy w nim znacznie, a zostaliśmy dogonienia i przegonieni. W kolejnym graliśmy końcówkę na przewagi i nie wytrzymaliśmy presji - oceniał na gorąco po spotkaniu Tomasz Kalembka z GKS-u Katowice. Gospodarze liczyli na to, że licznie zgromadzona w Spodku publiczność zobaczy ich kolejne zwycięstwo, tymczasem to Effector Kielce ze swoim liderem Leo Andriciem na czele cieszyć się z zasłużonych trzech punktów.
O ile w pierwszych dwóch odsłonach meczu GieKSie zabrakło niewiele do szczęścia, o tyle po dziesięciominutowej przerwie śląska drużyna znacznie ustępowała od rywala z Kielc. - Szliśmy na trzeciego seta naładowani, powiedzieliśmy sobie w szatni kilka mocniejszych słów i chcieliśmy wygrać. Ale tym razem nie graliśmy nawet połowy tego, co potrafimy, źle zaczęliśmy seta i pozwoliliśmy Effectorowi na zbyt wiele - stwierdził środkowy, który w środowym meczu zdobył 10 punktów i był jednym z mocniejszych punktów katowiczan w spotkaniu.
Klub z Górnego Śląska zadbał o promocję pierwszego meczu PlusLigi w słynnym Spodku, dzięki czemu w obiekcie stawiło się około 2700 kibiców żywo dopingujących gospodarzy. To była o wiele większa widownia niż podczas meczów granych w hali w Szopienicach. Tym razem jednak nie doszło do powtórki szczęśliwego dla GKS-u sparingu z włoską Calzedonią Verona. - Mówiłem już przed meczem, że nie jest dla nas najważniejsze, czy gramy w Spodku, ERGO Arenie czy gdziekolwiek, bo najważniejsze jest zdobywanie punktów, a nie chwalenie się, kto gdzie grał. Niemniej przykro nam, że właśnie tutaj stało się to, co się stało, bo atmosfera była świetna i przyszło sporo ludzi - mówił po meczu Kalembka.
ZOBACZ WIDEO Zapłakany, chciał uciekać. Oto początki Cristiano Ronaldo. Wróci jeszcze do domu?
[event_poll=70661]