Rosyjska ruletka - relacja z półfinałowego meczu Plus Cup 2009, AZS UWM Olsztyn - ZAKSA Kędzierzyn-Koźle

Drugi półfinał Pucharu Polski w niczym nie przypominał pierwszego. Ekipy AZS UWM Olsztyn i kędzierzyńskiej ZAKSY przez ponad dwie godziny zawzięcie walczyły o każdy punkt. Ostatecznie tę "siatkarską ruletkę" wygrali podopieczni trenera Mariusza Sordyla. Bohaterem tie braku i całego spotkania był powracający do gry po kontuzji, Grzegorz Szymański. "Gelu" atakował i co ważne, kończył większość piłek wystawianych przez Pawła Zagumnego. słowa uznania należą się też pokonanym, którym w końcówce zabrakło szczęścia. - Najsprawiedliwszy byłby remis - mówili po meczu obserwatorzy. W finałowym meczu olsztynianie zagrają więc ze Skrą Bełchatów

-Zdobycie Pucharu Polski to najkrótsza droga prowadząca do udziału w Lidze Mistrzów - powtarzał w ciągu ostatnich dni jak mantrę prezes ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, Kazimierz Pietrzyk. - Wygrywasz dwa mecze Final Four i masz w kieszeni nie tylko puchar Plusa i 200 tysięcy złotych, ale także zapewniony start w elitarnej lidze mistrzów.

Kędzierzynianie jechali na finałowy turniej do Kielc w bardzo dobrych nastrojach i naprawdę wierzyli, że puchar jest w ich zasięgu. - Ostatni raz tak blisko finału byliśmy w 2005 roku, kiedy to przegraliśmy w półfinale ze Skrą Bełchatów 0:3 - przypominał prezes Pietrzyk. Teraz ich półfinałowym rywalem był AZS UWM Olsztyn, drużyna, która mimo kłopotów z pozyskaniem sponsorów, nie zamierzała podarować ZAKSIE ani jednego punktu w prezencie. – Ostatnie ligowe spotkanie pokazało, że ZAKSA jest w naszym zasięgu - twierdził kapitan olsztynian, Wojciech Grzyb, a trener Mariusz Sordyl mówił wprost, że AZS jedzie do Kielc, by wygrać półfinał i powalczyć o Plus Cup.

Innego zdania byli siatkarze ZAKSY - Wygraliśmy dość pewnie oba ligowe spotkania, ale to o niczym nie świadczy. Olsztynianie zagrają teraz w pełnym składzie i też będą chcieli awansować do finału - powtarzali przed sobotnim spotkaniem zawodnicy z Kędzierzyna. - To nie liga, o awansie decyduje jeden pojedynek, a to zawsze jest trochę loteryjna sytuacja - zgodnie przypominali gracze obu drużyn zanim wyszli na boisko.

No i na parkiecie kieleckiej hali mieliśmy , nie tylko loterię, ale nawet "rosyjską ruletkę". Drugi półfinałowy Pucharu Polski "Plus Cup 2009" w niczym nie przypominał pierwszego niezbyt emocjonującego meczu Skry Bełchatów i Resovii Rzeszów. Chociaż po pierwszym secie większość widzów była przekonana, że wicelider Plus Ligi wygra swój mecz tak samo szybko, a może nawet łatwiej niż lider ligowych rozgrywek. Trener olsztynian Mariusz Sordyl desygnował do gry wszystkich swoich najlepszych graczy z Grzegorzem Szymańskim i Pawłem Zagumnym na czele. W szóstce wyjściowej ZAKSY zabrakło, podobnie jak w ostatnich ligowych meczach, Roberta Szczerbaniuka. Pierwszy punkt zdobyli Akademicy z Olsztyna i za chwilę, po bloku na Ternce Martinie prowadzili 4:2. ZAKSA, dzięki świetnej postawie Michała Masnego i bardzo dobrej zagrywce odrobiła straty i po fantastycznym ataku z drugiej piłki… rozgrywającego ze Słowacji schodziła na pierwszą przerwę z trzypunktową przewagą. - Gramy swoje i nie odpuszczamy – instruował swoich zawodników trener Stelmach, a ci zaczęli powiększać przewagę. Zdobyli trzy oczka przy zagrywce Michała Masnego i na tablicy pojawił się wynik 12:6 dla ZAKSY. Olsztynianie byli tak zaskoczeni fantastyczną grą rywali, że nawet w najprostszych sytuacjach gubili się i robili proste błędy. Trudno się dziwić że na kolejną przerwę podopieczni trenera Sordyla schodzili przegrywając 10:16. - Oni grają bardzo dobrze, ale to musi się kiedyś skończyć - pocieszał swoich zawodników trener i próbował mobilizować ich do lepszej gry. Nic z tego. Przy stanie 24:17 dla ZAKSY, Akademicy obronili meczbola, ale po chwili Sławomir Szczygieł piękną kiwką na środku siatki zakończył seta.

Trzeba przyznać, że ZAKSA grała po prostu rewelacyjnie, a olsztyński AZS nie mógł znaleźć żadnej odpowiedzi na kontrataki Jakuba Novotnego, Trerence`a Martina czy szybkie jak błyskawica uderzenia ze środka. Jeśli dodamy do tego fatalne przyjęcie zagrywki i błędy własne prawie wszystkich zawodników AZS to można było przypuszczać, że kolejne sety skończą się szybko i ZAKSA wygra bez zbytniego wysiłku. Nic bardziej mylnego!

Co w przerwie między setami mówił swoim graczom trener Sordyl nie wie nikt oprócz nich samych. Po takim laniu, jakie sprawiła im ZAKSA, wiele zespołów po prostu spuściłoby głowy i czekało na szybką egzekucję. Akademicy nie chcieli jednak ginąć. Mimo, że zaczęli od straty dwóch pierwszych punktów, to jednak widać było, że nie zamierzają odpuścić. Zaczął coraz lepiej grać Grzegorz Szymański, a Paweł Zagumny, przy lepszym przyjęciu zagrywki ZAKSY, mógł w końcu pokazać, że nie jest wcale gorszym rozgrywającym, niż Słowak Masny. W końcu przy prowadzeniu 7:6, dwa błędy popełnili kędzierzynianie i karta zaczęła się odwracać. - Chłopaki gramy cierpliwie i koniecznie utrzymajmy to, co było w pierwszym secie - uspokajał swoich, lekko podenerwowanych graczy, Krzysztof Stelmach. Ci wciąż walczyli, ale po drugiej stronie siatki swój koncert rozpoczął Szymański, a ZAKSA zaczęła tracić pewność siebie. Szalenie twarda i wyrównana walka trwała do stanu 21:21. AZS wyszedł na prowadzenie po ataku Wojciecha Grzyba i wtedy trener Sordyl wysłał do boju Tomasza Józefackiego. Ten posłał rywalom dwie bomby z zagrywki i zrobiło się 24:22 dla Akademików. - Odrobimy to, odrobimy - mobilizował jeszcze swoich graczy Krzysztof Stelmach, ale ci obronili tylko jednego meczbola i przegrali seta 22:25.

- No i zaczynamy od początku - skomentował sytuację jeden z kibiców ZAKSY, ale minę miał już lekko niepewną. Nikt nie przypuszczał jednak, że w trzeciej partii role tak diametralnie się zmienią. Akademicy złapali wiatr w żagle i zaczęli kędzierzynianom odpływać, jak katamaran ścigający się z dziurawą łodzią wiosłową po jeziorze Kortowskim. Do pierwszej przerwy technicznej olsztynianie jeszcze rozwijali żagle i prowadzili tylko 8:6, później jednak kapitan Zagumny z całą załogą po prostu zrobili zwrot i zaczęli szybko się oddalać. W żagle tego katamaranu najbardziej "dmuchał" oczywiście Grzegorz Szymański, który praktycznie kończył wszystkie ataki. A ZAKSA? Jak to w dziurawej łodzi. Każdy wiosłował w swoją stronę. Kapitan stracił orientację, a przeciwnika już nie było widać nawet na horyzoncie. - Nie traćmy głowy, wracamy do gry - pokrzykiwał mobilizując zespół trener Stelmach. Chcąc zmienić obraz gry wprowadził, za Martina i Novotnego, Dana Lewisa i Dominika Witczaka. Nic z tego! Olsztynianie prowadzili już 16:9 i nie zamierzali na tym poprzestać. W ataku szalał wciąż Szymański, a blok olsztynian działał niezawodnie. Męczarnie kędzierzynian zakończył Novotny, który wrócił na parkiet i zepsuł swój serwis przy stanie 15:24.

Nie na darmo jednak prezes ZAKSY Kazimierz Pietrzyk powtarza, że jego drużyna, to załoga walczaków. Czwarta partia od pierwszych piłek była niezmiernie zacięta i wyrównana. Kibice na trybunach obgryzali paznokcie i co chwilę łapali się za głowy. Od początku seta oba zespoły szły łeb w łeb. Raz jednym punktem prowadziła ZAKSA, by po chwili dwa oczka oddać rywalom. Kiedy przy stanie 18:18 Sławomir Szczygieł zablokował Wojciecha Grzyba i asa serwisowego dołożył Novotny wydawało się, że AZS już przegrał. Nieprawda! Podopieczni trenera Sordyla odrobili szybko straty , ale to było wszystko co mogli zrobić. Ostatnie punkty seta padły łupem trójkolorowych, a zakończył go as serwisowy Michała Masnego.

Tie break jak i cały mecz przypominał "rosyjską ruletkę", tyle, że w zespole z Olsztyna grał mistrz, który wciąż trafiał do celu. Nazwisko? Szymański! Imię? Grzegorz! Nie pamiętam, bym kiedykolwiek wcześniej w notatkach z siatkarskiego spotkania tyle razy zapisywał jedno i to samo nazwisko. To właśnie "Gelu" doprowadził do rozpaczy zawodników z Kędzierzyna. Atakujący z numerem 10 na biało-niebieskiej koszulce kończył każdą akcję. Po kilku pierwszych piłkach piątego seta wszyscy w hali wiedzieli, że Paweł Zagumny wykorzysta każdą okazję by zagrać do Szymańskiego, siatkarze ZAKSY także, ale kiedy nawet wyskakiwali do bloku w trójkę, to "Łajza", jak nazywają Szymańskiego, kędzierzyńscy kibice, potrafił tak sprytnie obić palce blokujących, że Akademicy zdobywali kolejne punkty. Przy stanie 14:13 dla AZS czas wziął trener Stelmach i… zaryzykował. - Przyjmujemy, i gramy w pierwsze tempo! Jeszcze nie przegraliśmy - mówił spokojnym głosem. Przyjęcie było, pierwsze tempo też, ale atakujący ze środka Sławomir Szczygieł… nie trafił w boisko.

Z ławki Akademików poderwali się wszyscy rezerwowi i ruszyli, by odtańczyć wraz z kolegami taniec radości, a po drugiej stronie siatki niemiłosiernie zmęczeni kędzierzynianie długo jeszcze nie mogli uwierzyć w to, że przegrali. Teraz, by grać w europejskich pucharach muszą szukać kolejnych szans w play off. A AZS? W finale Plus Cup 2009 będzie walczył ze Skrą Bełchatów. Faworytem jest zespół mistrzów Polski, ale siatkówka jest czasami jak "rosyjska ruletka". Może znowu szczęście uśmiechnie się do olsztynian?

AZS Olsztyn - ZAKSA Kędzierzyn-Koźle 3:2 (18:25, 25:22, 25:15, 22:25, 15:13)

AZS UWM Olsztyn: Paweł Zagumny, Grzegorz Szymański, Paweł Siezieniewski, Olli Kunnari, Wojciech Grzyb, Tomasz Kowalczyk, Krzysztof Andrzejewski (libero) oraz Tomasz Józefacki, Michał Chaberek

ZAKSA Kędzierzyn-Koźle: Michał Masny, Jakub Novotny, Michał Ruciak, Terence Martin, Wojciech Kaźmierczak, Sławomir Szczygieł, Marcin Mierzejewski (libero) oraz Grzegorz Pilarz, Dan Lewis, Dominik Witczak, Kamil Kacprzak

Komentarze (0)