[b]
WP SportoweFakty: W trakcie weekendu z trybun oglądał pan zmagania w Final Four Ligi Mistrzów. Z jakimi wnioskami wrócił pan do Trójmiasta? Jak pan ocenia poziom turnieju?[/b]
Andrea Anastasi: Jeśli mam być szczery, to zdobywca tytułu, Zenit Kazań, nie zaprezentował najlepszej siatkówki. Rozmawiałem z Tomaso Totolo (asystent Władimira Alekno), który jest moim przyjacielem i on jasno mi powiedział, że działacze klubu wywarli ogromną presję na zespole przed rozpoczęciem turnieju. Nikt nie wyobrażał sobie innego scenariusza jak zwycięstwo. Tylko wygrana się liczyła. To mogło nieco wpłynąć na grę drużyny. Zenit nie zaprezentował najwyższego poziomu. Myślę, że w kluczowych akcjach zadecydowały indywidualne umiejętności poszczególnych zawodników.
Zaskoczyła mnie za to postawa Trentino, które łatwo uporało się w półfinale z Cucine Lube. W finale gracze Stojczewa walczyli do ostatniej piłki, byli bardzo blisko sprawienia sensacji. Należą im się ogromne gratulacje za postawę w trakcie całego turnieju.
Wilfredo Leon zrobił różnicę w obu spotkaniach.
- Jak zawsze. Czy jemu zdarzają się słabe mecze? Pamiętam nasze spotkania z Zenitem Kazań. On grał na znakomitym poziomie. W Gdańsku wygrał mecz w pojedynkę. Serwował, atakował, bronił - robił wszystko na boisku. Podobnie było w weekend. W finale zdobył 27 punktów i zrobił różnicę. Co mi się podoba u tego zawodnika, że on błyszczy w najważniejszych momentach. Nie boi się wziąć na siebie odpowiedzialność w kluczowych akcjach.
Ludzie mówią, że jest on Michaelem Jordanem siatkówki.
- I to jest prawda. Zgadzam się z takim stwierdzeniem. Na świecie nie ma za wielu takich siatkarzy. Na szybko przychodzi mi do głowy postać Maksima Michajłowa, który znakomicie zaprezentował się w finałowym spotkaniu. Miał 70-procentową skuteczność w ataku. To kosmiczny wynik. A do tego dołożył grę w bloku, w obronie, a i świetnie zagrywał. To kompletny zawodnik.
W ostatnich miesiącach rozgorzała dyskusja na temat gry Wilfredo Leona w reprezentacji Polski. Jaka jest pana opinia?
- Mam dwa poglądy na tę sprawę. To oczywiste, że na miejscu Stephane'a Antigi chciałbym mieć Leona w zespole, ale generalnie sam fakt naturalizacji zawodników mi się nie podoba. To samo mogę powiedzieć o grze Osmany Juantoreny dla reprezentacji Włoch. To Kubańczyk i jego miejsce jest w tamtejszej kadrze. Tak samo z Leonem, który w 2010 roku przyczynił się do tego, że Kuba zdobyła wicemistrzostwo świata. Teraz ma grać w Polsce. Nie podoba mi się to.
[b]
W trakcie turnieju rozmawiał pan z Miguelem Falascą. Czy Hiszpan doradzał, jak pokonać zespół Skry Bełchatów?[/b]
- Nie, oczywiście, że nie. Znamy się z Miguelem już mnóstwo czasu. Nawet już nie pamiętam, kiedy się dokładnie poznaliśmy. Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. W ogóle nie rozmawialiśmy na temat Skry Bełchatów. My znakomicie znamy ten zespół. Wiemy, że w tej drużynie są pewne problemy, ale kompletnie się tym nie zajmujemy. Uważam jednak, że biorąc pod uwagę same umiejętności, to zespół z Bełchatowa jest najlepszy w PlusLidze. Będzie nam trudno z nimi rywalizować, ale to jest sport i wszystko jest możliwe.
Obserwował pan wydarzenia, które miały miejsce kilka tygodni temu w zespole z Bełchatowa?
- Nie chcę tego zbytnio komentować, ponieważ Miguel Falasca jest moim przyjacielem i byłoby to w nie w porządku wobec niego.
Ale sama zmiana trenera na trzy kolejki przed końcem sezonu była zaskakująca.
- Oczywiście. To rzadko spotykana sytuacja w sporcie. Widać było, że olbrzymia presja ciąży na zespole z Bełchatowa. To wyszło w spotkaniu z BBTS-em Bielsko Biała, kiedy PGE Skra miała wygrać 3:0. Potknęła się już w pierwszym secie. Byłem w ogromnym szoku, ale tak właśnie działa presja w sporcie. Nie ukrywam, że spodziewałem się, że w "małym finale" zmierzymy się z Asseco Resovią Rzeszów, ale ostatecznie zagramy ze Skrą Bełchatów.
Jak pan ocenia formułę skróconego sezonu w PlusLidze?
- Wiem, że została ona stworzona po to, aby pomóc reprezentacji Polski w przygotowaniu do Igrzysk Olimpijskich, ale nie jestem jej fanem. To był strasznie trudny sezon dla wszystkich drużyn w PlusLidze. Połączenie gry na obu frontach było dużym wyzwaniem. Wiadomo, że zawsze przydarzają się porażki w trakcie regularnego sezonu, a w tym roku praktycznie nie mogliśmy sobie na nie pozwolić, bo inaczej wypadlibyśmy z pierwszej "czwórki". Proszę zobaczyć, jak wygląda sytuacja w lidze NBA. Tam czasami drużyny udają się na wyjazdy i przegrywają 2-3 mecze z rzędu i nic wielkiego się nie dzieje. Tutaj sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Jedna porażka mogła kompletnie zmienić nasze położenie w tabeli. Mam nadzieję, że taka formuła nie będzie obowiązywała w kolejnych latach.
Rozmawiał Karol Wasiek
Zobacz wideo: Maciej Sadlok: jak zawsze graliśmy nerwowo
{"id":"","title":""}
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)